W szkole 19 godzin temu

Czy nastolatki mogą się odchudzać?

Temat odchudzania nastolatków wraca jak bumerang – szczególnie wtedy, gdy po raz kolejny słyszysz od dziecka: „Mamo, muszę schudnąć”. I serce rodzica od razu podchodzi do gardła. Bo z jednej strony chcesz, żeby twoje dziecko czuło się dobrze we własnym ciele, a z drugiej wiesz, że w internecie roi się od „diet cud”, które dorosłemu potrafią namieszać w głowie, a co dopiero nastolatkowi.

Więc… czy nastolatki mogą się odchudzać? Mogą, ale nie tak, jak my – dorośli – zwykle o tym myślimy.

Kiedy odchudzanie u nastolatka ma sens?

Samo słowo odchudzanie brzmi trochę groźnie, prawda? Kojarzy się z liczeniem kalorii, zakazami i tą wieczną walką z wagą. A tymczasem u nastolatków chodzi o coś zupełnie innego.

Jeśli lekarz albo dietetyk mówi, że dziecko ma nadwagę i warto zadbać o zdrowie – okej, to jest moment, żeby się tym zająć. Ale nie po to, żeby gonić za „idealną sylwetką”, tylko po to, żeby nauczyć się zdrowo jeść i ruszać.

To nie ma być „dieta”, tylko zmiana stylu życia. Bez cudów, bez detoksów sokowych i bez stresu. Bo młody organizm potrzebuje wszystkiego: energii, witamin, tłuszczów, a nawet… tej czekolady od czasu do czasu.

Co może pójść nie tak?

Wiele.
Nastolatki są w fazie wzrostu, a organizm dopiero się rozwija. Gdy dorosły zje za mało – jest głodny. Gdy nastolatek zje za mało – jego ciało może dostać niezły chaos hormonalny w gratisie.

Zbyt restrykcyjna dieta może skończyć się:

  • problemami z koncentracją,
  • gorszym samopoczuciem,
  • brakiem miesiączki u dziewczyn,
  • a w skrajnych przypadkach – zaburzeniami odżywiania.

Dlatego jeśli dziecko mówi: „Nie jem kolacji, bo chcę schudnąć”, to nie przymykaj na to oka. Porozmawiaj. Zapytaj, skąd ten pomysł. Czasem wystarczy jedno zdjęcie z Instagrama, żeby w głowie młodego człowieka zrobiło się „jestem gorszy, bo nie wyglądam tak”.

Rola rodzica: mniej krytyki, więcej wsparcia

Pamiętasz, jak to było w wieku 14 lat? Hormony szaleją, znajomi mają „idealne” ciała (bo tak im się wydaje), a każde spojrzenie w lustro kończy się westchnieniem. To moment, kiedy twoje słowa mają ogromną moc.

Nie mów: „Nie przesadzaj, wyglądasz dobrze” – bo dziecko i tak nie uwierzy. Lepiej zapytaj: „Co byś chciał/chciała zmienić?” i „Jak mogę ci w tym pomóc?”.
I nie, to nie znaczy, że masz teraz planować posiłki jak trener personalny. Czasem wystarczy, że pójdziecie razem na spacer, zamiast siedzieć przed telewizorem. Albo ugotujecie coś zdrowego razem – bez presji, że to musi być „fit”.

Zdrowe odchudzanie nastolatków, czyli jak to ugryźć po ludzku

Nie ma jednego przepisu, ale są zasady, które po prostu działają:

  • Ruch ma sprawiać przyjemność – niech to będzie taniec, rolki, pływanie, a nie katowanie się siłownią.
  • Jedzenie ma dawać energię – nie chodzi o to, żeby jeść mniej, tylko lepiej.
  • Regularność ponad wszystko – śniadanie, drugie śniadanie, obiad, kolacja. Bez „nic nie jem do wieczora, a potem paczka chipsów”.
  • Sen – tak, to też część zdrowego stylu życia. Brak snu to większy apetyt i gorszy humor.

To wszystko razem daje efekt. Nie po tygodniu, nie po miesiącu, ale z czasem. Bo zdrowe odchudzanie nastolatków to maraton, nie sprint.

Kiedy warto szukać pomocy specjalisty?

Jeśli zauważysz, że twoje dziecko unika jedzenia, obsesyjnie waży się albo boi się przytyć, to nie jest już temat dla Google’a. Tu potrzebny jest psychodietetyk albo psycholog, który pomoże zrozumieć emocje stojące za tym zachowaniem.

Pamiętaj – często problem nie zaczyna się na talerzu, tylko w głowie.

Na koniec: mniej presji, więcej zrozumienia

Więc – czy nastolatki mogą się odchudzać?
Tak, ale tylko wtedy, gdy to odchudzanie znaczy „dbanie o siebie”, a nie „karanie się za wygląd”.

Bo jeśli nastolatek nauczy się, że ciało zasługuje na troskę i szacunek, a nie na ciągłą krytykę, to zrobi sobie największy prezent na przyszłość.
I wiesz co? Ty też możesz być częścią tej zmiany – nie jako kontroler kalorii, tylko jako spokojny głos, który mówi: „Nie musisz być idealny, wystarczy, że będziesz zdrowy i szczęśliwy.”

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Dom 2 października 2025

Kim naprawdę jest tradwife? Idea kontra social mediowa rzeczywistość

Tradwife to słowo, które w Polsce dopiero wchodzi na salony, jednak warto je poznać. Coraz częściej przewija się w trendach na TikToku czy Instagramie. Ale czym tak naprawdę jest tradwife? I dlaczego to, co oglądamy w social mediach, coraz bardziej oddala się od samej idei?

Czym jest tradwife w klasycznym ujęciu?

Samo określenie pochodzi od angielskiego traditional wife, czyli tradycyjna żona. Nie chodzi jednak tylko o status w związku, ale o cały styl życia.

Kobieta określająca się mianem tradwife wybiera:

  • skupienie się na rodzinie i domu zamiast na budowaniu kariery zawodowej,
  • pielęgnowanie codziennych rytuałów – od wspólnych posiłków po drobne gesty w małżeństwie,
  • dbanie o atmosferę ogniska domowego, w którym mąż jest żywicielem, a żona sercem i organizatorką życia rodzinnego.

W praktyce oznacza to, że tradwife często rezygnuje z pracy zarobkowej na rzecz obowiązków domowych. Jej dzień to gotowanie, sprzątanie, zakupy, planowanie posiłków, dbanie o dzieci, a także o relację z partnerem. Może brzmi zwyczajnie – ale w tej zwyczajności tkwi sedno.

Styl retro czy tylko Instagramowa stylizacja?

Wiele kobiet, które identyfikują się z ruchem tradwife, czerpie inspiracje z lat 50. i 60. XX wieku. To dlatego w sieci tak często pojawiają się zdjęcia:

  • pastelowych kuchni,
  • eleganckich sukienek w kwiaty,
  • perfekcyjnych fryzur i makijażu w stylu pin-up.

Ten retro klimat to symbol – nawiązanie do epoki, w której tradycyjny podział ról w rodzinie był czymś naturalnym. Ale trzeba podkreślić: prawdziwa tradwife nie musi nosić sukienek z falbankami ani piec szarlotki w perłach na szyi. Chodzi raczej o wartości niż o wygląd.

Dlaczego idea tradwife przyciąga?

W świecie, w którym kobiety muszą często łączyć rolę pracownicy, matki, żony i opiekunki na 200%, idea powrotu do prostszego życia wydaje się atrakcyjna. Tradycyjny model ma być lekarstwem na wypalenie, gonitwę za sukcesem i wieczny multitasking.

Tradycyjna żona ma przestrzeń na celebrowanie codzienności – na pieczenie chleba, na czytanie książek dzieciom, na spokojne wieczory z mężem. Brzmi idyllicznie? Dla wielu tak. I właśnie dlatego tak wiele osób patrzy na tradwife jak na alternatywę dla współczesnego, pędzącego świata.

Social media a tradwife – piękny obrazek, ale…

Wystarczy wpisać hasztag #tradwife na Instagramie, żeby zalała nas fala zdjęć: idealne wnętrza, perfekcyjnie ubrane dzieci, obiad na stole w nienagannej zastawie. Do tego żona w pastelowej sukience, z promiennym uśmiechem, jakby codzienność była nieustanną reklamą szczęścia. W Polsce ten hasztag dopiero zdobywa popularność, na profilach amerykańskich robi prawdziwą furorę, a kolejne posty mają po kilka milionów wyświetleń. Kwestią czasu jest, kiedy trend #tradwife rozwinie się i u nas.

Problem w tym, że to, co widzimy w socialach, niewiele ma wspólnego z prawdziwą ideą tradwife. Dlaczego? Bo prowadzenie konta na pełną skalę to… praca. I to często cięższa niż etat w biurze. Często też przynosząca większe profity.

Prowadzenie profilu to też praca – wiem coś o tym

Influencerka-tradwife musi:

  • przygotować i zaaranżować zdjęcia – przyjrzyjcie się dobrze, zdjęcia na profilach, które stawiają na monetyzację nigdy nie są spontaniczne, choć próbują takie udawać,
  • nagrać i zmontować filmy – a to naprawdę długo trwa,
  • opracować plan publikacji – Instagram nie lubi przypadkowości,
  • analizować statystyki i reagować na komentarze – nawet prowadząc skromny bookstagram potrafię siedzieć godzinę na Instagramie,
  • współpracować z markami, które widzą w niej potencjał reklamowy – a daję Wam słowo, dogadanie współpracy bywa czasochłonne. 

To wszystko oznacza godziny spędzone przed komputerem czy telefonem. A przecież ideą tradwife miało być właśnie oderwanie od pracy zawodowej i skupienie się na życiu offline.

W rezultacie powstaje paradoks: kobieta, która miała uciec od zawodowego pędu, nagle sama wchodzi w świat biznesu online. Jej dzień nie kończy się na obiedzie i wspólnym spacerze z dziećmi – trwa dalej przy komputerze, gdzie trzeba obrabiać zdjęcia i planować kolejne kampanie reklamowe.

Autentyczność kontra lajki

Prawdziwa tradwife nie potrzebuje publicznego potwierdzania swojego stylu życia. Nie musi udowadniać światu, że ciasto się udało, a kuchnia lśni. Dla niej liczy się to, że rodzina jest najedzona i szczęśliwa, a nie to, ile serduszek dostanie pod postem. Znam takie kobiety. Sęk w tym, że to… emerytki! Nie tykają Instagrama, mają pachnące ciastem mieszkania i najważniejsza dla nich jest rodzina. Nie tylko mąż, ale też dzieci i wnuki.

Kiedy więc patrzymy na profile „internetowych tradwife”, warto zadać sobie pytanie: czy to jeszcze styl życia, czy już pełnoetatowa kariera w social mediach? Łatwo odróżnić jedno od drugiego i to nie tylko po hasztagu #współpraca.

Podsumowanie – tradwife offline vs tradwife online

  • Tradycyjna żona w rzeczywistości: żyje dla domu i rodziny, rezygnując z pracy zarobkowej i pośpiechu codzienności.
  • Tradycyjna żona w social mediach: prowadzi biznes influencerski, co oznacza godziny pracy i nieustanną presję tworzenia treści.
  • Wniosek: idea i internetowy wizerunek to dwa różne światy. Nie dajcie się nabrać.

Może więc zamiast podglądać perfekcyjne kadry w social mediach, warto odłożyć telefon i przeżyć własne małe chwile tradwife? Upiec ciasto, pobawić się z dziećmi czy napić się kawy z mężem – bez filtra i hasztagu. Bo to właśnie jest prawdziwa esencja tradwife.

Zobacz inne wpisy o tej tematyce:
Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Maria Ciahotna
Maria Ciahotna
6 dni temu

Po raz kolejny okazuje się, że media społecznościowe to poza, udawanie … Jestem w sumie od 16 lat w domu z dziećmi, nie po to by komuś się zawdzięczyć czy przypodobać, ale taka była potrzeba. A skoro dochody męża (i moje pasywne też, bo pomagałam budować firmę) pozwalają nam póki co na to, to jest fajnie. Ale żeby robić zdjęcia i potem dzielić się nimi z całym światkiem? Nie, dziękuję, to jest nasze szczęście i dobrze nam z tym 😉

Emocje 25 września 2025

Czy to tylko jesienna chandra, czy już depresja sezonowa?

Jesień to czas, który wielu z nas kojarzy się z pięknymi kolorami liści, kubkiem gorącej herbaty i przytulnymi wieczorami. Niestety, dla sporej grupy osób ta pora roku niesie ze sobą również spadek energii, pogorszenie nastroju i poczucie przygnębienia. Wtedy pojawia się pytanie: czy to tylko przejściowa jesienna chandra, czy może coś poważniejszego – depresja sezonowa?

Skąd się bierze jesienna chandra?

Krótsze dni, mniej światła słonecznego i chłodniejsza pogoda mają realny wpływ na nasze samopoczucie. Organizm reaguje spadkiem poziomu serotoniny – hormonu szczęścia, a wzrostem melatoniny, która reguluje sen. Nic dziwnego, że czujemy się bardziej ospali, rozdrażnieni i mniej zmotywowani do działania.

Jesienna chandra zazwyczaj objawia się:

  • zmęczeniem i ospałością,
  • gorszym nastrojem,
  • spadkiem motywacji,
  • chęcią częstszego sięgania po słodycze czy kaloryczne jedzenie,
  • niechęcią do aktywności fizycznej.

Dobra wiadomość jest taka, że chandra mija zwykle sama, kiedy organizm zaadaptuje się do nowych warunków. Proste sposoby, takie jak spacery w ciągu dnia, zadbanie o sen, aktywność fizyczna czy spotkania z bliskimi, zazwyczaj wystarczają, aby wrócić do równowagi.

Czym jest depresja sezonowa?

Depresja sezonowa (ang. Seasonal Affective Disorder, SAD) to zaburzenie nastroju, które pojawia się cyklicznie, najczęściej jesienią i zimą. Jej przyczyny wiążą się głównie z brakiem światła słonecznego, co wpływa na neurochemię mózgu – szczególnie na poziom serotoniny i dopaminę.

W odróżnieniu od jesiennej chandry, depresja sezonowa ma silniejsze i bardziej długotrwałe objawy:

  • utrzymujące się przygnębienie przez większość dnia i niemal codziennie,
  • utrata zainteresowań i radości z codziennych czynności,
  • znaczne problemy ze snem (bezsenność lub nadmierna senność),
  • zaburzenia apetytu – często większa ochota na węglowodany,
  • spadek energii i trudności z koncentracją,
  • poczucie beznadziei i obniżona samoocena.

Najważniejsze: depresja sezonowa nie mija sama i wymaga konsultacji ze specjalistą.

Jak odróżnić chandry od depresji sezonowej?

To pytanie, które wiele osób zadaje sobie właśnie jesienią. Oto kilka wskazówek:

  • Czas trwania objawów: chandra trwa zwykle kilka dni lub tygodni i stopniowo ustępuje. Depresja sezonowa utrzymuje się przez większą część dnia, przez co najmniej 2 tygodnie.
  • Nasilenie objawów: w depresji sezonowej objawy są na tyle silne, że znacząco wpływają na codzienne funkcjonowanie – praca, nauka czy relacje stają się wyzwaniem.
  • Reakcja na zmiany stylu życia: w przypadku chandry poprawę można zauważyć po spacerze, spotkaniu z przyjaciółmi czy ruchu. Depresja sezonowa nie ustępuje mimo podejmowanych działań.

Jak radzić sobie z jesienną chandrą?

Jeśli objawy są lekkie i nie dezorganizują życia, warto wprowadzić kilka prostych zmian:

  • spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu w ciągu dnia,
  • zadbać o zdrową dietę bogatą w witaminę D, magnez i kwasy omega-3,
  • utrzymywać regularny rytm snu,
  • uprawiać aktywność fizyczną – nawet 20 minut dziennie ma znaczenie,
  • spotykać się z bliskimi i pielęgnować relacje.

Co robić, gdy podejrzewasz depresję sezonową?

Gdy objawy są nasilone i trwają dłużej, warto jak najszybciej skonsultować się z lekarzem lub psychologiem. Leczenie depresji sezonowej może obejmować:

  • fototerapię – naświetlanie specjalnymi lampami emitującymi światło zbliżone do naturalnego,
  • psychoterapię – rozmowę ze specjalistą, która pomaga radzić sobie z trudnymi emocjami,
  • farmakoterapię – w niektórych przypadkach lekarz może zalecić leki przeciwdepresyjne.

Pamiętaj: nie ma powodu do wstydu – depresja sezonowa to realne zaburzenie, a odpowiednia pomoc pozwala skutecznie je leczyć.

Jesienna chandra to coś, czego doświadcza wielu z nas – przejściowy spadek energii i motywacji. Jednak gdy obniżony nastrój utrzymuje się długo, jest silny i wpływa na codzienne funkcjonowanie, może oznaczać depresję sezonową. Wtedy najlepszym rozwiązaniem jest sięgnięcie po profesjonalną pomoc.

Dbaj o siebie – jesień może być pięknym czasem, jeśli nauczymy się dbać nie tylko o ciało, ale i o psychikę.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close