Emocje 8 listopada 2015

Nie jestem celebrytką, nie mogę zabrać dziecka do pracy!

Ach! Przeglądam prasę kolorową, przerzucam wzrokiem po plotkarskich portalach internetowych i aż dech w piersi zatyka. Poza codzienną dawką plotek, ploteczek, czytuję jako matka-szaraczka o cudownym, idealnym wręcz życiu matek-celebrytek. Czytam i się dziwię temu, jak codzienna dawka szitu i bzdur objawionych, trafia nieprzerwanym strumieniem do głów innych matek.

Macierzyństwo jest super! Zdecydowanie tak, a jeszcze lepsze jest dla kogoś, kto może wziąć dziecko pod pachę i wcisnąć je między nianie w aktorskiej garderobie. Najbardziej mnie uderzyło, że “najlepsze” rady dają te z matek, które nie muszą zapierdzielać po 40 godzin w tygodniu przy taśmie produkcyjnej, nie mając nawet czasu pomyśleć o swoich dzieciach. Ale co się przejmujesz zwykła kobieto, one mogą to i ty popróbuj tej sztuki!

Uśmiałam się jak dzika kobyła i zarazem dziwiłam czytając nie raz o “trudach” celebryckiego macierzyństwa. Rzeczone dziecko w garderobie to jedynie przykład przepaści pomiędzy milionami Polek, a uprzywilejowanymi osobami, znanymi często z tego, że są znane. Można i tak. Żal mnie ogrania, mogłam zostać celebrytką i też brać dziecko pod pachę i iść beztrosko do pracy. A tak jestem jedynie zwykłą nauczycielką w szkole ponadgimnazjalnej, która uprosiła babcię dziecka, aby opiekowała się młodym w domu kiedy ma na to czas i ochotę. Resztę odstawia za mnie żłobek i przedszkole, dokąd posyłam moich synów. Ja i tak mam nieźle, bo nie siedzę w pracy rzeczonych 40 godzin. Pracuję mniej, ale nadal na dwóch etatach, tracąc czas na dojazdy. Poszłabym i na trzeci etat, żeby tylko coś więcej odłożyć na czarną godzinę, ale naprawdę, nie mam komu powierzyć moich dzieci, a one same też pewnie wolą oglądać mnie w domu niż mówić że mama ciągle jest w pracy.

Bosko się czyta wypowiedź pani “znanej aktorki”, która tłumaczy, że generalnie nie opłacało jej się wyjść “z brzuchem” na ściankę za “średnią pensję Polaka”. Dylematy, o których przeciętna matka nie chce wiedzieć! Prawa to czy fałsz, nie mam pojęcia, ale wspomnę tylko, że średnia pensja w tym kraju wynosi ok 3,700 zł brutto. Cholercia, im się nie opłaca, a żadna z moich znajomych mam nie zarabia tyle. Możesz też iść tropem przedsiębiorczych VIP -ek i dorabiać się dzięki setnej linii kocyków, lalek, książek, osobliwych programów i czego jeszcze zapragniesz…

“Znane i lubiane”, nadaktywnie ciągają dzieci do pracy, na ścianki, na sesje i gdzie tylko można. Zachęcają i do wspólnych z dzieckiem podróży za granicę… No pewnie, już lecę bukować bilety, odłożę parę moich wypłat i akurat jak znalazł, polecę do Afryki na 2 tygodnie. Bo  przecież wiadomo – z dzieckiem wszędzie się wciśniesz. A później cyk, fotka na fejsa, bo trzeba pochwalić się swoim “zwykłym “ życiem przed innymi, dopowiadając w komentarzu, że przecież dziecko w niczym nie ogranicza.

Wracając do tych super mam, które w 2 tygodnie po porodzie wracają na deski teatru. Nie sądziłam że tak można, ale życie zaskakuje. Napisałam – 2 tygodnie – i samej trudno mi w to uwierzyć. Chyba nawet najlepsza niania nie zastąpi matki, nawet jeśli matka musi czy ma fantazję wracać do pracy – wróć! – miałam napisać “na ścianki”. Zresztą, nie chodzi jedynie o fakt zostawienia takiego malca, ale o czas połogu. Nie widzę tu troski o własne zdrowie, tym bardziej dobrego przykładu dla przyszłych mam. Ty patrzysz w lustro i widzisz siebie + resztki brzucha aliena i zerkasz na zdjęcia z którego uśmiecha się świeżo upieczonych matka-celebrytka. Nie pytam jak one to robią, że maksymalnie miesiąc “po” i stoją cudne, uśmiechnięte w blasku fleszy. Zachęcając do tego samego inne matki, bo one mogły to i ty możesz. Możesz kupić sobie obciskające gaciochy, zatrudnić trenera osobistego, osobistą kosmetyczkę i dietetyczkę i też możesz być sexy – mama. Wszystko możesz.

Tylko proszę cię, ”zwykła” mamo, nie popadaj w kompleksy. Nie przyglądaj się temu kolorowemu życiu przez różowe okulary fantazji. Na logikę – ani ja, ani ty nie mamy sztabu ludzi do pomocy, nie zabieramy dzieci do pracy, nie zarabiamy na naszych pociechach. W sumie to i nie najgorzej, bo nikt nam nie każe palić głupa, jakie starania do bycia super- sexy mamą są świetne!

 

Subscribe
Powiadom o
guest

9 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Martyna Hansson
9 lat temu

A mnie bardziej irytuje ostatnio modny bol dupy, i robienie z siebie meczennicy zaraz po urodzeniu dziecka. Wszedzie mozna przeczytac, ze macierzystwo to najgorsza, najtrudniejsza praca na swiecie i, ze matki ktore tak nie uwazaja to klamczuchy. wiec nie przesadzaj i odpusc juz tym 'celebrytkom’, bo chyba kazdy kto ma szanse otrzymac troche pomocy od niani, babci,cioci czy kolezanki to chetnie to robi. Ja nie potrzebowalam zadnych smiesznych gaci, trenera osobistego czy innych idiotyzmow, ktore wypisujesz zeby wrocic do formy sprzed ciazy jeszcze przed6 zakonczeniem pologu. Kazda kobieta jest inna, jednym zostaje brzuszek na dlugo, inne w 2 tygodnie sa… Czytaj więcej »

W roli mamy - wrolimamy.pl

Chciałam się ustosunkować do tej nadinterpretacji, bo minęłaś się z meritum wpisu, ale powstrzymał mnie – przepraszam „ból dupy”. Pozostaje mi życzyć Ci jedynie mniej wspomnianego przez Ciebie „hejtu” 🙂 Pozdrawiam 🙂 / Żaklina

Paula Radek Flisek
9 lat temu

A ja jestem mamą 24na h nie pracuję i trzebabylo szybko sie zebrac po porodzie nie ma czasu na narzekanie tylko dom dzieci rodzina boerzace sprawy no i oczywiście czas dla tych dzieci na zabawe czy inne sprawy, a jak mam jeszcze pomoc.od kogos to jestem mega szczęśliwa, nie.czytalam tego wpisu ale tylko naglowek oraz komentarze, myślę ze czy bycie mama na etacie w pracy czy w domu jest ciezko kobiecie ja mialam bardzo duzo obowiazkow majac dwoje dzieci i pracując wiec poczekam az najmlodsze podrosnie wtedy pomyślę o jakim kolwiek powrocie… 😉 pozdrowienia.mamuski 😉

Paula Radek Flisek
9 lat temu

A propo tego.odczuwania czy pracowalam czy bylam e domu odczuwam yk samo moje macierzyństwo ??

Martyna Hansson
9 lat temu

Wpis jest o tym, ze matkami sa tylko te ktore musza popieprzac 40 godzin w pocie czola, a panie ktore maja troche latwiej nie powinny sie wypowiadaco macierzynstwie. Juz w samym wstepie widac w jakim kierunku idzie ten ” tekst ” 😛 ale jasne to ja jestem hejterem, mimo, ze nie obrazam nikogo ?

W roli mamy - wrolimamy.pl

Martyna a kogo ja obraziłam że padło słowo hejt? 😀 otóż to, trzeba czytać trochę szerzej . Wpis jest nie o tym że ktokolwiek się wypowiada, ale jakie farmazony opowiada. Pozdrawiam 🙂

Paula Radek Flisek
9 lat temu

Niestety nie mam czasu tego przeczytac bo mimo nie zapraszając 40 godzin nadal zajmuje sie moim macierzynstwem ????? ktore sie najmlodsze przebudzilo :/ zreszta mozna miec jedno dziecko a wiecej pracy w domu również jak przy mojej trójce ;p

Paula Radek Flisek
9 lat temu

Rozne farmazo.y to mozna poczytac na supermama az usunelam.wreszcie ta stronę. ….

Emocje 6 listopada 2015

Religia w szkole – dlaczego przestała spełniać swoją rolę

Na pierwszą lekcję religii mama zaprowadziła mnie do salki w starym budynku obok kościoła. Chodziłam do przedszkola, a lekcje religii dla chętnych maluchów odbywały się po niedzielnej mszy dla dzieci i nie były obowiązkowe. Ale fajnie było, lubiłam te zajęcia.

Katecheza nigdy nie trwała długo (tak sądzę, bo nigdy nie miałam dosyć, a przecież miałam zaledwie sześć lat), na koniec dostawało się obrazek do pokolorowania i wklejenia do zeszytu. Do dziś pamiętam szary brulion obłożony w kraciastą, ceratową okładkę. O podręcznikach do religii nie było mowy.

Przez osiem lat podstawówki nadal chodziłam, a raczej chodziliśmy całą klasą, na religię do salki przy kościele. Jakoś nikt nie robił tragedii z tego, że dzieci po szkole muszą przejść około kilometra do kościoła. Dla nas, dzieciaków, też nigdy nie było to problemem. A lekcje religii w kościele dawały nam poczucie, że jesteśmy tego kościoła częścią. Były totalnie nieprzymusowe, ocena z religii nie miała praktycznie żadnego znaczenia, a jednak chodzili wszyscy. A nie, przepraszam, nie chodziły dwie osoby, ale to byli świadkowie Jehowy. Nigdy nie byli odtrąceni przez resztę klasy. Dlatego jak dziś słucham o biednych, wyobcowanych, niechodzących na religię dzieciach, zastanawiam się skąd to wyobcowanie się bierze. One się tak czują, czy rodzice im mówią, że powinny się tak czuć? Od razu powiem, że Duśka bawi się w szkole z dziewczynką, która nie chodzi na religię. A ja uważam, że rodzice tej dziewczynki to świetni ludzie. Niech więc nikt mi nie próbuje zarzucać, że podświadomie przekazuję dziecku negatywne nastawienie. Nie mam takiego, nigdy nie miałam. To chyba się nazywa tolerancja?

Wracając do salki przy kościele: my – dzieciaki i późniejsza dorastająca młodzież chętniej angażowaliśmy się w różne działania okołokościelne. Należeliśmy do różnych mniej lub bardziej poważnych grup przykościelnych, pomagaliśmy w organizowaniu jasełek, jak było trzeba sprzątaliśmy kościół, bielanek i ministrantów było tyle, że ciężko to było ogarnąć. Czasem na katechezę przychodził ksiądz proboszcz, ot tak, pogadać. Mogliśmy wtedy zobaczyć go innego niż grzmiącego kazanie z ambony. Nie wyrastaliśmy na dewotów. Po prostu byliśmy częścią parafialnej wspólnoty.

Kiedy poszłam do liceum religię przeniesiono do szkół. Poczułam się jakby ktoś mi coś zabrał. Po pierwsze szkoła nie leżała na terenie parafii więc zaczął mnie uczyć obcy ksiądz. Po drugie otworzył dziennik i sprawdził obecność. Po trzecie zrobiło się sztywno, formalnie i daleko od kościoła. To już nie były te spotkania w salce, które tak bardzo lubiłam.  Religia w szkole chcąc nie chcąc szybko stała się lekcją, na której spisywało się nieodrobione prace domowe. Ksiądz, chociaż bardzo fajny, musiał się trzymać szkolnych wytycznych. Sprawdziany, kartkówki, odpowiedzi ustne… Mówiąc dzisiejszym językiem: WTF?! A gdzie ten nastrój, atmosfera, gdzie wspólnoty (tak, moim zdaniem ruch bielanek umarł śmiercią naturalną, gdy religia przeniosła się do szkół, ministrantów też coraz mniej), gdzie księża w cywilnych ciuchach mówiący do nas ludzkim językiem? I przede wszystkim gdzie dobrowolność, możliwość wyboru? W moim liceum nie przewidziano „niereligijnych” i tak na dobrą sprawę nie wiem jak sobie radził kolega, który na religię nie chodził. Podejrzewam, że w lecie siedział w parku, w zimie czasem siedział z nami w klasie, ale się nie modlił ani nie udzielał. Księdzu to nie przeszkadzało. Ale czy o takie rozwiązanie chodziło?

Jestem katoliczką, wierzącą i praktykującą. I od lat głosiłam pogląd, że religia powinna wrócić do kościoła. Niech przyparafialne domy katechetyczne znowu ożyją. Niech dzieciaki wiedzą, że kościół to nie tylko msza w niedzielę, ale o wiele więcej. Niech mają świadomość w jakiej wierze dorastają i świadomie w niej wytrwają lub świadomie odrzucą. Niech ocena z religii nie będzie tylko i wyłącznie podwyższaczem średniej.

Głosiłam takie poglądy na prawo i lewo. A potem zobaczyłam tego demota:

1445984788_ryzvc0_600

i pomyślałam: cholera, człowiek ma rację. W czasach realnego zagrożenia islamizacją Europy religia w szkole może być naszym ostatnim murem obronnym. A ja nie chcę chodzić w burce. Może mnie to nie grozi, ale Duśce już tak. Nie chcę dla niej takiej przyszłości:

1385907875_oalpvy_600

I teraz mam dylemat, bo z jednej strony uważam, że lekcje religii w kościele lepiej spełniały swoją funkcję, z drugiej strony masowo napływający do Europy Syryjczycy są dla mnie ni mniej ni więcej jak tylko religijnymi terrorystami. A ja zdecydowanie chcę być chrześcijanką, ale szczerze mówiąc: mam dla kogo żyć i wcale nie chcę zostać męczennicą.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

14 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Karolina Bylina
9 lat temu

Problemem jest brak kadry. Katecheci to jakieś nieporozumienie, szczególnie w wyższych klasach gdzie dzieci chca dyskutować na różne tematy, a oni sa na to zamknieci.

W roli mamy - wrolimamy.pl

Za moich czasów to byli księża… ale i tak w szkole nie było tak fajnie jak przy kościele, czegoś brakowało

Karolina Bylina
9 lat temu

Ja miałam religię w szkole. Pierwszy katecheta to był złoty człowiek, a każdy kolejny był już coraz gorszy. Raz był ksiądz i był spoko ale bardzo krótko. Księża po prostu tym żyją, i potrafią o tym mówić. Katecheta jest jak księgowy. Odbębni robote i wraca do rzeczywistości.

Anna Wieczorek
9 lat temu

Nie zgadzam się, żeby wszystkich katechetów porównywać do księgowych, bo to nie byłoby fer. Sama jestem katechetką i wiem, że są ludzie z pasją i z powołania.

Karolina Bylina
9 lat temu

Dlatego napisałam, że pierwszy był super, jednak przez kolejne 6 lat podstawówki i całe liceum katecheci byli żałośni. Jeden potrafił nawet łapać dziewczyny za tyłek i mówić im, ze fajnie wyglądają w miniówkach. Miał chyba 7 dzieci i fakt bycia nauczycielem wykorzystywał na każdym kroku, np chodząc do lekarzy, którzy byli rodzicami uczniów i oczekując darmowych badań, dla całej rodziny! Raz na wycieczce złapał uczniów na piciu piwa i co? Nic, nic się nie stało, zostali poklepani po plecach i to w 7 klasie :/ Nie mówię że wszyscy, ale prawie wszyscy

Karolina Bylina
9 lat temu

Poza tym księża są z pasją i powołaniem i bez 😉

Milena Bijata
9 lat temu

My Mężem pracujemy w katechezie i fakt jest taki że Mąż gdy przeniósł się do gimnazjum był szczęśliwy ze w końcu będą mogli rozmawiac na różne tematy a nie klepac podręcznik. No i teraz przychodzi i jest załamany bo młodzież nie chce rozmawiać, nic ich nie interesuje no może poza egzorcyzmami…

Małgorzata Krupa-Kurz

Ja pamiętam jak mnie mama prowadzała na religię do kościoła, ale chyba tylko przez rok,potem miałam już w szkole. Nigdy nie trafiłam na „złego” księdza, każdy dołożył swoją cegiełkę do tego kim teraz jestem. Miałam też super katechetę w liceum o jakim zazwyczaj można pomarzyć. Lekcje religii z nim to była bajka. Rozmawialiśmy na wszystkie tematy,potrafił nam wszystko jasno wytłumaczyć, nigdy się nie wymigiwał. Frekwencja na jego lekcjach była niemal zawsze 100%. Szkoda,że takich katechetów jest jak na lekarstwo.

W roli mamy - wrolimamy.pl

Oby więcej takich 🙂

Anna Wieczorek
9 lat temu

Śmiem się wypowiedzieć z własnego punktu widzenia. Jestem katechetką. Obecnie nie pracującą, bo zajmuje się 15 miesięcznym dzieckiem i jestem bardzo szczęśliwą mamą. Temat jest mi jednak bliski. Religia wchodząc do szkół musiała, tak jak wszystkie inne przedmioty, dopasować się do metodologii szkolnej. Tym samym stała się wiedzą o religii a nie samą religią. Na czym niewątpliwie straciła. Jednak ma szanse dotrzeć do tych dzieci, które nie mają szans usłyszeć o niej od rodziców, bo są np. nie wierzący. Co do samych nauczycieli przedmiotu, zarówno księży jak i świeckich, to są to po prostu zwykli ludzie. I tak samo jak… Czytaj więcej »

Aleksandra Adrienne Kubajewska

Bo teraz katacheci to porażka a na religii zazwyczaj jest lekcja wychowawcza a nie coś ważnego a przynajmniej u nas grało się w karty lub czytało gazety, a katachetka na podstawowe pytania nie umiała odpowiedzieć

Anna Baciocha
9 lat temu

A ja tam uważam że jeśli religia ma być w szkole to powinno to być nauka o wszystkich religiach świata a nie tylko o jednej .

Małgorzata Krupa-Kurz
Reply to  Anna Baciocha

Ja właśnie miałam przekrój przez „wszystkie” religie,ale to poznanie religii,w której się wychowałam było dla mnie najwspanialsze. Poznalam ją od podszewki,wszelkie symbole,gesty postawy w kościele. Poznać inne religie owszem, ale cenniejsze dla mnie było poznanie swojej.

Anna Baciocha
9 lat temu
Reply to  Anna Baciocha

No widzisz ale nie chodzimy do szkoły katolickiej rozumiem że ona tam jest ale w zwykłej państwowej szkole powinno być to inaczej. No i właśnie powinno się to odbywać przy kosciele

Kulinaria 5 listopada 2015

Curry z kurczakiem w mleczku kokosowym

Kurczak jest bardzo „wdzięcznym” mięsem, smacznym i łatwym w obróbce termicznej. Lubię go wykorzystywać w przepisach kuchni polskiej, ale w moim domu równie często gości na stole w odsłonie egzotycznej. Dziś chciałabym podzielić się z Wami przepisem na curry z kurczakiem.

Łagodność i słodycz mleczka kokosowego, połączone z ostrością curry i aromatycznie przyprawionym kurczakiem to mieszanka idealna. Curry z kurczakiem jest idealnym daniem na jesienne dni. Bardzo szybko się je przyrządza a zarazem rozgrzewa dzięki mieszance pełnych aromatu przypraw.

Danie to światowy klasyk kuchni indyjskiej. Sos curry można wykorzystać do przygotowania wielu różnych potraw.  Jest prosty w wykoniu, niezwykle pachnący za sprawą czosnku, chili i pięknie żółty dzięki kurkumie. Jest dość ostry i idealnie współgra z delikatnym mięsem piersi kurczaka. Dzięki temu przepisowi możecie w domowym zaciszu odbyć kulinarną podróż do Indii.

Składniki:

  • 500 g piersi z kurczaka
  • 1 łyżka stołowa curry
  • 1 puszka mleczka kokosowego (400 ml)
  • 3-4 ząbki czosnku
  • 1 cebula
  • 2 łyżki oliwy z oliwek (może być też olej)
  • sok z połówki limonki
  • chili w proszku
  • słodka papryka
  • kolendra (zmielone ziarna)
  • sól, pieprz

Sposób przygotowania:

  1. Pierś z kurczaka kroję w kosteczkę, posypuję lekko solą i pieprzem. Dodaję przyprawy i skrapiam sokiem z limonki. Zarówno papryki jak kolendrę dodaję na przysłowiowe “oko”, zawsze tak gotuję i ciężko mi podać ich proporcje.  Następnie dolewam oliwę, curry i wszystko mieszam. Tak zamarynowaną pierś pozostawiam na 30 minut by się ”przegryzła”.
  2. W międzyczasie kroję cebulę na drobną kostkę oraz przeciskam przez praskę czosnek. Jeśli nie macie praski czosnek posiekajcie na bardzo drobne kawałeczki.
  3. Na patelni rozgrzewam odrobinę oliwy i wykładam cebulkę i czosnek, chwilę podsmażam, a następnie dodaję zamarynowane wcześniej mięso. Wszystko smażę do momentu zarumienienia piersi.
  4. Teraz czas na mleczko kokosowe. Przed otwarciem puszki dobrze nią wstrząsam by wymieszać dokładnie jej zawartość. Mleczko dolewam do podsmażonego mięsa, mieszam i wszystko duszę do czasu aż sos zgęstnieje.
  5. Gotowe curry z kurczaka podaję z ryżem.

Smacznego

Żródło zdjęcia: flickr

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Weronika
Weronika
8 lat temu

Wypróbowałam, smaczne i szybkie danie 🙂

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close