Nie wychowuj niezdary! Zdejmij klosz i dodaj skrzydeł swojemu dziecku
Miłość rodziców czasem jest tak szczególna, że związuje nogi dziecka i uniemożliwia mu stawianie samodzielnych kroków. Ich troska jest tak ogromna, że wymiata najdrobniejsze przeszkody spod jego stóp i buduje wysoki mur obronny przed swobodnym odkrywaniem świata.
Jako mama jedynaka mam niestety skłonność do ułatwiana mu życia i wyręczania go w wielu banalnych czynnościach. A z drugiej strony od zawsze intuicja podpowiada mi, że powinnam zaufać dziecku. I dlatego pozwalam mu na „niebezpieczne” zabawy.
Dlaczego?
Zabawy z elementem ryzyka są po prostu ważne dla rozwoju fizycznego i emocjonalnego. Nadmierną nadopiekuńczość dziecko może odbierać jako oznakę, że nie wierzysz w jego możliwości, że jest nieporadne i do niczego się nie nadaje.
Na co pozwalam mojemu synowi?
Pierwsze dwa punkty to moje NIE dla popularnych zwrotów: Nie tak szybko i nie tak wysoko!
- Zezwalam na wspinanie się po drzewach i skakanie przez rowy, płoty, bo takie (ze szczyptą ryzyka) spędzanie wolnego czasu poprawia jego sprawność ruchową i zwiększa pewność siebie.
- Zgadzam się na zabawy związane z osiąganiem prędkości – bieganie, jazdę na rowerze, hulajnodze, nartach, gokarcie – w myśl nauki: Przewróciłeś się? Biegnij dalej!
- Zezwalam na zabawy z ogniem (ja jako dyskretny obserwator), wychodząc naprzeciw dziecięcej ciekawości, bo nawet, gdy się sparzy, to przecież nauka przez doświadczenie jest efektywniejsza.
(Na zaprzyjaźnionym blogu znajdziesz kilka doświadczeń do przeprowadzenia z dzieckiem – powstawanie, przenoszenie, gaszenie ognia i inne.) - Zgadzam się na używanie (pod okiem dorosłego) np. ostrych narzędzi, by nauczył się umiejętnie z nich korzystać i nabrał zaufania do własnych umiejętności.
- Przymykam oczy i nie wtrącam się w jego potyczki z rówieśnikami, by uczył się samodzielnie rozwiązywać problemy i radzić z trudnościami.
- Pozwalam posiadać przyjaciół, których sam wybrał, by potrafił mądrze dobierać ludzi, których chce mieć blisko siebie.
- Choć to dla mnie najtrudniejsze, to stopniowo poszerzam promień zapuszczania się w „nieznane tereny”, żeby czuł, że mam do niego zaufanie i miał możliwość stawania się samodzielną i niezależną osobą.
- Zachęcam do zostawania na noc poza domem, do wycieczek bez rodziców, by wiedział, że nawet, gdy jesteśmy daleko, może czuć się bezpieczne.
- Pozwalam mu podejmować samodzielne decyzje, by uczył się odpowiedzialności i wiedział, że wszystko niesie jakieś konsekwencje.
- Akceptuję obcowanie z matką naturą – kałużami, błotem, piaskiem…by rozwijać jego spontaniczność i ciekawość świata.
- Przyzwalam na popełnianie błędów, by nie tylko mógł się na nich uczyć, ale by wiedział, że każdy ma prawo do potknięć i nie jest to powód do wstydu.
- Zachęcam do marzeń, by dodać mu skrzydeł, bo marzenia dają siłę by dążyć do wyznaczonych celów.
Oczywiście poziom swobody musi być zawsze dostosowany do wieku dziecka i absolutnie nie namawiam Cię do bezwzględnego naśladowania moich zasad. Ty najlepiej znasz swoją latorośl i jej poziom dojrzałości, więc niech moje uzewnętrznienie się będzie po prostu bodźcem do refleksji. Pamiętaj, że nieustające czuwanie i chuchanie na dziecko, wpływa na zmniejszenie jego intuicji, która naturalnie chroni człowieka przed niebezpieczeństwami. I na koniec zacytuję za mistrzem gatunku Piotrem Bałtroczykiem: Synu, nie wkładaj gwoździa do kontaktu bo cię piźnie. Wsadź ołówek, piźnie cię, ale mniej 😉
Wiele prawdy w tym artykule 🙂 Nie wolno zamieniać ostrzegania dziecka o grożącym ryzyku z zabranianiem doświadczania świata. Zawsze jednak trzeba pamiętać o tym, by dostosować jednak zabawę do możliwości dziecka i w miarę możliwości czuwać, na wszelki wypadek. U nas sytuacja jest trochę trudniejsza z racji posiadania trójki pociech – oczywiście w różnym wieku, ale z przeogromną chęcią naśladowania wszystkiego, co robi ktoś inny – więc trzeba sporo cierpliwości, uwagi i przewidywania, by to jakoś ogarnąć. Nie mówię że się nie da, jakoś nam to wychodzi – raz lepiej, raz gorzej, staramy się jednak mieć oko na dzieci i… Czytaj więcej »
Pięknie to ujęłaś!
Też jestem mamą jedynaka, nie raz z zapartym tchem obserwuję wygibasy na drabinkach, skoki ze schodów. Na końcu języka mam upomnienie, aby tak nie robił, a potem przypominam sobie jak ja w jego wieku wykonywałam większe akrobacje. Dziecko musi się rozwijać i musi sobie radzić w niebezpiecznych sytuacjach.
Jest dokładnie tak, jak piszesz – moje dziecko odkrywa te same zabawy, które niegdyś mnie bawiły (a teraz, gdy na nie patrzę, przyprawiają mnie o palpitacje serca ;)).