Jaś – 3,5-latek, z natury: radosny, żywiołowy, towarzyski, przywódczy, temperamentny. Ponadto: bardzo wrażliwy, lubi się przytulać, wygłupiać, spędzać czas wśród rówieśników, być w centrum uwagi.
Gdy skończył 1,5 roku, przez dwa lata uczęszczał do żłobka, który uwielbiał i do dziś z uśmiechem na twarzy wspomina.
Aktualnie, od września b.r. chodzi do przedszkola. Porównanie tych dwóch placówek jest proste – niebo a ziemia. I nie chodzi mi tylko o wygląd zewnętrzny (gdzie prywatny żłobek posiada bardzo wysoki standard, a publiczne przedszkole wygląda, jakby pamiętało jeszcze czasy wojny), a przede wszystkim o to KTO i JAK sprawuje opiekę nad małymi dziećmi.
W żłobku, każda pani była ciocią, czyli poniekąd rodziną, a nie obcą osobą. I tak też się zachowywały – serdeczne, ciepłe, zawsze uśmiechnięte, kreatywne, troskliwe…. Dla nas – rodziców stanowiły niezwykłą pomoc, były jak połączenie dobrej przyjaciółki z psychologiem. Zawsze dawały oparcie, słuchały kiedy mówiliśmy i dawały wskazówki kiedy tego potrzebowaliśmy.
A przedszkole? Hmmm…. Panie wyglądają na zmęczone życiem, wypalone zawodowo, z trudem znajduję SZCZERY uśmiech na ich twarzy. Kiedy bym nie przyszła do przedszkola (rano, popołudniu) czy przechodziła obok, gdy pogoda dopisuje i dzieciaki spędzają czas w ogrodzie – panie siedzą! Siedzą przy biurku, przy filiżance…. kawy? Wyglądają jak umordowane matki, które po całym dniu pracy spotkały się na placu zabaw i cieszą się, że dzieci zajmują się same sobą.
Do swych podopiecznych zwracają się bardzo oschle, rzekłabym nawet – trochę po wojskowemu. Z wszystkich słów jakie padały z ich ust i miałam okazję słyszeć, najczęściej było to coś na styl: „Nie ruszaj tego! Nie biegaj! Nie mów tak głośno! Przestań beczeć!…” – mam ogromne wrażenie, że tam panują same nakazy i zakazy.
Choć istnieje podział na dwie grupy wiekowe, przez większą część dnia 3 i 4-latki są razem z 5 i 6-latkami. I może by mi to nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że w moim odczuciu panie mają jednakowe wymagania co do wszystkich dzieci. Dla przykładu – po około dwóch tygodniach „przedszkolakowania”, zarzucono mi, że mój syn nie potrafi się podcierać, gdy zrobi kupę! Przyznaję, że szczena mi wtedy opadła. Pomyślałam – ok, popracujemy nad tym w domu, ale też nie przesadzajmy, on ma dopiero trzy lata, ma więc prawo nie umieć jeszcze wszystkiego!
Gwoli ścisłości – na chwilę obecną potrafi się już podetrzeć, ale uwierzcie mi – zazwyczaj jego tyłek, ręce i paznokcie (!) nadają się wówczas do gruntownego mycia, jeśli wiecie o co mi chodzi…? A personel niestety się do tego nie kwapi, wmawiając mi, że to “nie leży w ich obowiązku”!
Mało tego! Kilkakrotnie zdarzyło się, że Jaś wrócił do domu z kupą w majtkach(!), śmierdzącą i rozsmarowaną po kolana, co świadczyć mogło o tym, że chodził tak przez wiele godzin!
Z własnych obserwacji oraz opowieści syna wiem, że dzieci chodzą do toalety same, niezależnie od tego, czy akurat reszta grupy znajduje się w budynku, czy też są na dworze. Zdarza się, że panie puszczają do wc więcej niż jedno dziecko. Wiecie co tam się wtedy dzieje?!
Ja wiem, bo po pierwsze – Jasiek wraca czasem do domu z siniakami – na twarzy(!), twierdząc, że ktoś popchnął go np. na suszarkę do rąk!
A po drugie – zostałam wezwana na dywanik, gdzie usłyszałam, że moje dziecko jest „bardzo niegrzeczne”…
– Dlaczego tak pani uważa? – spytałam.
– Ponieważ chlapie w toalecie wodą i pani sprzątaczka ma przez niego więcej pracy. Do tego, rozwija rolkę papieru, rozrywa na małe kawałki i zapycha wc.
Poczułam jak rosnące ciśnienie uderza mi do głowy. Próbując opanować emocje, zapytałam:
– To dlaczego puszcza pani dzieci same do wc?!
– Ależ ja nie puszczam ich samych. Idę z nimi!
– To chce mi pani powiedzieć, że idzie z moim synem, stoi tuż obok i on na pani oczach łobuzuje??
– No ja do niego mówię, żeby przestał, ale on mnie nie słucha!
I ręce mi opadły! Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę! Miałam wrażenie, że rozmawiam z małą dziewczynką, której powierzyłam na chwilę opiekę nad synem i ona z racji swojego wieku, braku doświadczenia oraz niekompetencji, zupełnie nie mogła sobie z nim poradzić.
A żeby było “śmieszniej”, za moją dociekliwość usłyszałam, że „ze mną, w przeciwieństwie do innych rodziców, nie da się rozmawiać. I skoro ja uważam, że mam idealne dziecko, to ona nie ma o czym ze mną dyskutować”, ot co!
Minął kolejny miesiąc i w związku z tym, iż doszły mnie słuchy, że Jasiek bije się z dziećmi w przedszkolu, poszłam tam na rozmowę, tym razem z własnej, nieprzymuszonej woli.
Pani bardzo się ucieszyła, że „zmądrzałam” i ku swej radości dała upust emocjom wyciągając mi całą długą listę wad i złych postępowań Jasia, określając go ponownie „niegrzecznym” dzieckiem.
Co takiego robi, że jest aż taki „niegrzeczny” (w przeciwieństwie do reszty ułożonych dzieci)?
Ano podobno: „Nie zna różnic pomiędzy dobrem a złem. Nie szanuje starszych. Nie słucha poleceń i zakazów. Nie zna systemu nagradzania i karania. Bije dzieci. I na dodatek uważa, że wszystko jest dla niego, wszystko mu się należy i we wszystkim musi być pierwszy!” – na marginesie dodam, że jest jedynakiem.
Poczułam się wtedy jakby mi ktoś solidnie dał w pysk! Miałam wrażenie, że albo ta kobieta mówi o innym dziecku, albo ja nie znam własnego syna! A co najgorsze, odniosłam silne wrażenie klęski, ponieważ spędzam z Jasiem bardzo dużo czasu, daje mu mnóstwo swojej energii, uwagi i miłości. Każdego dnia, nie tylko się z nim bawię i wygłupiam, ale też UCZĘ!
W moim mniemaniu, tudzież– w mojej obecności – Jasiek doskonale wie co wolno, a czego nie. Gdzie leżą pewne granice, których nie można w danej sytuacji przekroczyć. System nagradzania i karania jest u nas powszechnie używany. Każdy nasz dzień podlega stałemu, ustalonemu przeze mnie rytmowi. Kompletnie więc nie rozumiem tego co usłyszałam!
Ponadto uważam, że jestem świadomą mamą, spełniającą się w tej roli. Bardzo dużo czytam na temat rozwoju dzieci i metod wychowawczych, ciągle szukam wskazówek, choć w dużej mierzę zdaję się na swoją matczyną intuicję. Cały czas pracuję nad sobą, by dawać dziecku dobry przykład, a gdy pojawia się problem – szukam rozwiązań.
Tyle pracy włożonej zarówno w samą siebie, jak i w mojego syna, a tu nagle ktoś, bez mrugnięcia okiem, podważa wszelkie moje kompetencje! Mało tego! Daje mi znać, że ŹLE wychowuję swoje dziecko, bo ono jest „niegrzeczne”!
Pomijając jednak fakt, że to co usłyszałam bardzo mnie dotknęło i zdenerwowało, ciągle zastanawiam się czy przypadkiem pani przedszkolanka nie przesadza? Bo nawet jeśli to prawda i mój syn jest nieposłuszny, to wciąż uważam, że nie jest „niegrzeczny”! A jego zachowanie może mieć głębszy sens, wynikający zarówno z jego cech charakteru (o których wspomniałam na początku), jak i jakiegoś zaniedbania – niekoniecznie tylko mojego…!
Wydaje mi się, że każdy “normalny” rodzic, mając obraz przedszkola jaki przedstawiłam powyżej, zastanowiłby się w tej chwili nad poprawnością jego funkcjonowania. I nie żebym się czepiała, ale uważam, że personel nie nadaje się do tej pracy! Albo minęły się z powołaniem, albo ich czas świetności już się skończył!
Poza tym uważam, że ludzie z wykształceniem pedagogicznym powinni umieć poradzić sobie z różnymi dziećmi – nawet nieposłusznymi, powinni umieć dobrać odpowiednie metody wychowawcze i do każdego dziecka podchodzić indywidualnie. Bo każde dziecko jest inne.
Wybitnie nie podoba mi się to, że winą za zachowanie syna, który w danym momencie nie jest pod moją opieką zostałam obarczona TYLKO JA! Pani ewidentnie nie poczuła się do odpowiedzialności.
A na koniec jeszcze dwie sprawy, które mocno mnie zjeżyły:
- Gdy wspomniałam o żłobku i tym, że tam przez dwa lata nikt nigdy nie powiedział złego słowa na Jasia, usłyszałam –„Ale tam pani płaciła pieniądze za opiekę, więc logiczne jest że nikt się nie skarżył” – większej bzdury nie słyszałam! Co ma piernik do wiatraka?! Z resztą, gwoli ścisłości, za przedszkole, mimo iż jest publiczne też PŁACĘ!
- Kiedy opowiadałam o tym ile czasu poświęcam na edukację by móc sprostać macierzyństwu, w odpowiedzi usłyszałam „No tak, bo pani jest bardzo młodą osobą więc musi się pani jeszcze dużo nauczyć” !!!!
Małe sprostowanie – wizualnie podobno wyglądam na młodą osobę i tak też się czuję, ale w rzeczywistości mam już prawie 30 lat na karku, więc za gówniarę się nie uważam! A tak właśnie zostałam potraktowana…
Koniec końców, nie dostałam żadnych wskazówek ani porad – śmiem twierdzić, że samo przedszkole nie ma pomysłu na to jak „wyprostować” moje dziecko. Zostałam za to zlinczowana krytyką i sama z „problemem”.
U nas szybciutko kikut odpadł i u syna i córci. I był ładny :-) nie miałam żadnych obaw. Nawet mamy schowane je w pudełeczku z pamiątkami
My z pępkiem męczyliśmy się aż 6 tygodni. Przez 5 tygodni używaliśmy Octenisept (przy kolejnym dziecku daruje sobie zakup). Później położna poleciła stary sposób ze spirytusem (na dwie miarki wody jedna miarka spirytusu spożywczego) i dopiero ruszyło.
Pępka nie moczyliśmy i zawsze miał dostęp powietrza (z tego powodu przez ten czas używaliśmy tylko półśpiochy i kaftaniki).
Zgadza się, octenisept to moda apteczna żeby wyciągać kase od rodziców. Jak Melcia się rodziła to wszędzie tego używali (skoro nawet w szpitalu to maja i używają to o czymś to znaczy i niekoniecznie ze to taki hit) jak położna środowiskowa podpowiedziała fiolet, to po ingerencji chirurga meczylismy się tylko dwa tygodnie, a nie dwa miesiące jak wcześniej.
No u ta m nas ten octenisept w ogoleusie nie sprawdził i pomógł nam fiolet, ale nasze przeboje z pepkiem to osobna historia. Źle go zrobili w szpitalu i nie obyło się bez chirurga…
U nas kazali octaniseptem,ale to nic nie dawało,wiec smarowałam fioletem i po dwuch dniach odpadło.
Niśka? O! Od czego zdrobnienie jeśli mogę spytać?
od Nikola :)
Z ciekawości zapytałam
U nas dokładnie takie same zalecenia były. Nigdy nie stosowałam żadnych środków odkazajacych
U nas zalecenie to szare mydlo i octanisept ;)
Nic sie nie babralo a dopiero po miesiącu odpadł!!! Pielęgniarki były w szoku, mówiły ze pewnie skóra taka gruba
mydło i woda :) potem osuszałam szybciutko odpadł :D
Za pierwszym razem kikut odpadł po 2 tyg. a używałam raz dziennie octeniseptu. Natomiast drugi raz to był koszmar! Pępowina była gruba i nie chciała odpaść, nic nie pomagało, mycie, odkażanie, dopiero lapisowanie co 2 dni w szpitalu dało radę, a wizyt było prawie 10! Także myślę sobie, że to bardzo indywidualna kwestia i takie samo traktowanie może się w ogóle nie sprawdzić w różnych przypadkach.
U nas kikut byl bardzo gruby i nie odpadl sam. Nic nie pomagalo dostalismy skierowanie do chirurga dzieciecego, ktory zrobil pyk i juz kikuta nie bylo!
U nas problemów nie było. Nawet się zbyt nie przejmowałam gdy się zalał wodą w kąpieli (na szkole rodzenia mówili żeby uważać) odkażałam octeniseptem a potem osuszałam i przy okazji oczyszczałam patyczkiem kosmetycznym – kikut odpadł po kilku dniach a pępuszek piękny :-)
My też normalnie moczylismy w wannie
Po naridzinach pierwszego Synka pępek był bardzo oporny (odpadł po 3tyg.) ale mylam tylko octeniseptem. U kolejnych Dzieci po przemyciu octeniseptem osuszalam gazikami spirytusowymi. Goily się bardzo ladnie i juz po kilku dniach było po kłopocie :)
A mieluscieklopot bo octemisept działa odkażająco i rozmiekczajaco a nie osuszajaco :)
Octanisept i nic więcej. Pępek dłużej odpada, ale nie ma zakażeń. A kikut dziecku w niczym nie odpada…
W niemczech w szpitalu polozne jazaly zwyklym pudrem lub talkiem obsypywac. Po tygodniu odpadl
U nas pierwszy pepuszek byl na spirytusie odpadl po trzech dniach ale u mlodszego synka byl na octanisepcie i powiem ze zaczol z niego wydobywac sie brzydki zapach trwalo to tydzien az wkoncu polozna przyniosla spirytus i po dwuch dniach smarowania kikutka juz nie bylo. Przypomne ze ten spirytus wypisuje lekarz pierwszego kontaktu gdyz jeszt on na recepte
można go sobie samemu zrobić, ja robiłam ale już nie pamiętam proporcji dokładnych, tak mniej więcej 1/3 spirytusu trzeba było zastąpić wodą.