PKP przyjazne dzieciom? W niektórych pociągach tak
Dawno nie jechałam TLK-ą. Jakby dobrze policzyć, ostatni raz siedem lat temu. Niedługo potem na polskich torach pojawiło się Pendolino i przesiadłam się z radością. Szybkie, jak się uda kupić bilet w pierwszym rozdaniu to tanie, klimatyzowane i wygodne.
W Pendolino to i gratisową kawę przyniosą, menu zostawią, śmieci zabiorą ze dwa razy w trakcie trzygodzinnej jazdy. Na życzenie przyniosą do stolika jedzenie zamówione w Warsie. Bez dodatkowej opłaty. I można płacić kartą. PKP (czy jak tam się teraz ta spółka nazywa, bo to ogarnąć ciężko), zyskała nowe oblicze. Są jednak takie pociągi, gdzie czas się zatrzymał.
Wielokrotnie straszyłam Duśkę, że ją przewiozę TLK-ą, żeby zobaczyła, na czym polega prawdziwa podróż pociągiem. Okazja przydarzyła się niespodziewanie, a wiadomość, która na mnie spadła, była ostatnią, na jaką mogłabym czekać. Niestety czasem trzeba pojechać na pogrzeb. Przez pół Polski. We wrześniu, kiedy wakacyjne pociągi znikają z rozkładu jazdy. Do miasta, które nie jest ani duże, ani strategicznie położone. Pendolino nie dojeżdża nawet w okolice, o samym mieście nie wspominając. InterCity też nie. W zasadzie trzeba się cieszyć, że TLK-a tam dojeżdża.
Kupowanie biletów na Pendolino mam przetrenowane i nawet mi się udaje. Czasem z przygodami, czasem ze zgrzytaniem zębów, ale jednak udaje. Na TLK-ę nie wyszło. Głupi system uparł się sprzedać trzy miejsca w dwóch różnych przedziałach. Cyfryzacja PKP wygląda na przeprowadzoną przez początkujących informatyków-samouków. Nic to. Są jeszcze staropolskie metody – wystarczy zablokować na kwadrans kolejkę do dworcowej kasy i da się dostać trzy miejsca w jednym przedziale. I nawet dwa przy oknie!
(Tak przy okazji: dosiadła się do nas pani z dzieckiem, na oko trzyletnim. Okazało się, że ona miała bilet na miejsce w naszym przedziale, dziecko w sąsiednim… wagonie. Frontem do klienta moi drodzy! Na szczęście konduktor nie był formalistą.)
I to tyle z luksusów. W Pendolino jest klimatyzacja. Człowiek się przyzwyczaja do dobrego. W TLC-e w upalny dzień jest zaduch i nic nie pomaga otwieranie okien. Zresztą w czasie jazdy nie mogą być otwarte za szeroko, bo zawianie ucha pewne. I chociaż zawianie to ponoć mit, to nadal w nie wierzę. Małe, kameralne wręcz przedziały, przestają być błogosławieństwem. Człowiek zaczyna marzyć o wagonie bezprzedziałowym. No ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Przy odrobinie szczęścia można się przejechać w drugiej klasie starym wagonem pierwszej klasy, który lata świetności ma za sobą, za to ma tylko sześć miejsc. Wygodnych.
O Warsie można zapomnieć. To znaczy, fama głosi, że można takowe wagony spotkać w TLK-ach, ale my nie mieliśmy tyle szczęścia ani w jedną, ani w drugą stronę. Dobrze, że przeczucie kazało nam zrobić tradycyjne kanapki, bo osiem godzin w podróży o suchym pysku to jednak średnia przyjemność. A nie, przepraszam. Między Bydgoszczą a Piłą pojawia się pan z wózkiem, z którego sprzedaje kawę, herbatę, wodę i jakieś słodycze. Spotkaliśmy go przy podróży w obie strony. Nie jest najtańszy, no ale przynajmniej ma ciepłą kawę.
W Pendolino jest cicho. W TLK hałas ogłusza. Pewnie dałoby się go nieco wytłumić, zamykając okna, ale wtedy byśmy się podusili. To,że TLK trzęsie, a Pendolino nie, to już taki drobiazg.
Rzecz ostatnia – toalety. W Pendolino czyste, elektroniczne i zawsze zaopatrzone w papier toaletowy. Wody też nigdy nie zabrakło. W TLK… W tej najbliżej nas zabrakło wody. W tej po drugiej stronie wagonu woda była, owszem, na podłodze. Wejść się nie dało. Rozwiązanie polegające na korzystaniu z jednej i przechodzeniu do drugiej, żeby umyć ręce, jest może nieco dziwne, ale jedyne możliwe. Papieru nie zabrakło pewnie tylko dlatego, że we wrześniu w pociągach jest zwyczajnie pusto.
Gwoli sprawiedliwości muszę napisać, że WiFi nie ma ani w Pendolino, ani w TLK. Na plus trzeba zaliczyć TLK, że jedzie na tyle wolno, że nie ma problemu z zasięgiem mobilnym. W Pendolino nie ma szans na mobilny internet.
Jeśli jesteście ciekawi, czy polecam podróż TLK-ą z dzieckiem, powiem tak: z dużym jak najbardziej, to ciekawe doświadczenie. Z małym, tylko jeśli ktoś lubi sporty ekstremalne (kiedyś to przerabiałam i miałam duże szczęście do współpasażerów, bo musiałam Duśkę w przedziale przewijać 😛 ). Pomijając wszystkie opisane niedogodności, nie mogę nie dodać, że priorytet TLK-i na torach jest raczej niski, stąd w Toruniu staliśmy pół godziny, żeby przepuścić inny pociąg, który jak na złość był opóźniony. Potem postaliśmy sobie jeszcze trochę gdzieś w polu, ot tak, bo skoro i tak jesteśmy spóźnieni, to możemy i następne pociągi przepuścić.
Natomiast powiem Wam, że mnie osobiście ta podróż się podobała. Oczywiście pomijając jej powód. Dawno nikt mnie przymusowo nie posadził w jednym miejscu na tyle godzin. Mogłam czytać, ile chciałam i nie musiałam myśleć, co bardziej pożytecznego dałabym radę w tym czasie zrobić 😛