Emocje 5 lutego 2019

Sposób na szczęśliwe relacje między Tobą a dziećmi – spotkanie rodzinne

Z racji mojego zawodu, ale i pewnie także z powodu wewnętrznej ciekawości, jestem nałogową poszukiwaczką skutecznych metod dotyczących wychowywania dzieci. Bo przecież bycie rodzicem jest wielką nieznaną przygodą, w której nikt nie jest ekspertem.

Gdy kolejne dni mijają w okamgnieniu, a każdy z nas jest przytłoczony mnóstwem obowiązków, okazuje się, że brakuje nam czasu dla rodziny. Dobrze, jeśli próbujemy szukać rozwiązań, by wygospodarować jak najwięcej chwil oraz by budować i rozwijać rodzinne relacje. Jednym z bardzo fajnych i przeze mnie przetestowanym sposobem są narady rodzinne. Choć, prawdę mówiąc, wolę określenie „spotkanie rodzinne”, bo przecież tylko od czasu do czasu przybierają obrót wojennych obrad z bojowymi nastrojami 😉

Kiedy się spotkać?

Regularnie — raz w tygodniu (w ustalonym w tygodniowym grafiku dniu). Wtedy w miłej atmosferze spotyka się CAŁA rodzina.

Co będzie potrzebne do rozmowy?

Przyda się kartka i coś do pisania. Potrzebujemy też ciszy i spokoju. Dlatego nic nie może przeszkadzać – usuwamy wszelkie rozpraszacze, wyłączamy telewizor, odkładamy na bok telefony…

Po co się spotykamy?

Najkrócej rzecz ujmując – by rozmawiać, a tym samym budować dobre relacje między nami a dziećmi.

O czym rozmawiamy?

O wszystkim! Podczas tych rozmów każdy powinien się poczuć, że jest słuchany i uważnie też słuchać drugiej osoby. W tym czasie my rodzice mamy być ciekawi doświadczeń i opinii dziecka, jego uczuć i pomysłów. Podobno już trzyletnie dzieci są w stanie brać udział w takim spotkaniu. Nie mam w domu takiego malucha, więc nie potwierdzę tego własnym doświadczeniem. Wtedy trzeba jedynie dostosować długość spotkania do możliwości kilkulatka, bo żaden nie wysiedzi dłużej niż kwadrans.

Na początku możemy omówić miniony tydzień, podsumować i docenić, co się każdemu udało. Dobrze być do tej części przygotowanym i mieć już pewne przemyślenia, za co możemy dzieci pochwalić. Miłe jest, jeśli podziękujemy sobie nawzajem za różne, czasem drobne, ale miłe gesty, słowa czy zachowania.

Potem warto przejść do spraw większego kalibru – bieżących problemów, konfliktów. Do tej części także warto się przygotować i mieć skonkretyzowane sytuacje do przegadania. Po wypowiedzeniu, co komu leży na sercu, sprawdza się wspólne szukanie rozwiązania danej trudności. Zespołowo wypracowane rozwiązania, będą łatwiej przyjmowane. Dzieci – nawet te najmniejsze – często mają bardzo dobre pomysły, które najlepiej jest zapisać. Poprzez spisywanie, pokazujemy, że poważnie traktujemy pomysły i dzieci czują, że są ważne.

Na końcu możemy zaplanować następny tydzień –  przypomnieć o ważnych wydarzeniach dotyczących życia rodzinnego, wspólnie zaplanować rzeczy, które trzeba zrobić, razem ustalić kto, za co i kiedy będzie odpowiedzialny.

A gdy narada dobiega już końca, nadchodzi czas na to, by zrobić coś fajnego razem – zjeść wspólnie deser, zagrać w planszówkę czy wybrać się na spacer.

Co nam to da?

Mnóstwo satysfakcji! Spotkania rodzinne są lekcją, jak ze sobą rozmawiać, słuchać się nawzajem i ze sobą współpracować. Budujemy emocjonalne porozumienie z dziećmi, pokazujemy, że doceniamy każdego członka rodziny – dzieci wiedzą, że mają prawo głosu, czują, że mają swój wkład w życie rodziny, czują się ważne i potrzebne. Uczymy się wspólnie cieszyć z małych sukcesów oraz jak planować czas.

Zachęcam Was do wdrożenia takich spotkań w życie. Zobaczycie, że już po pierwszym spotkaniu odczujecie, że to ma sens.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

6 czynności, które po chorobie ułatwią usunięcie drobnoustrojów z domu

Zima nie oszczędza nam różnego rodzaju infekcji. Ja sama męczę się w tej chwili okrutnie, ledwie widząc na oczy. Ale nie o moim cierpieniu dziś będzie, o nie! Podpowiem Wam, jak posprzątać dom, by choroba nie zaczaiła się w kącie i nie powróciła.

Nie tylko w trakcie choroby należy pamiętać o szczególnej higienie. Mycie rąk, wietrzenie pomieszczeń czy szybkie usuwanie zabrudzonych chusteczek to najważniejsze elementy dbania o szybsze wyzdrowienia. Także po przechorowaniu warto pogonić wirusy ostatecznie, by zminimalizować ryzyko ich ponownego namnożenia. Pamiętajcie, że chorobotwórcze drobnoustroje poza organizmem człowieka mogą przetrwać kilkanaście — kilkadziesiąt godzin.

Podpowiadam, co warto zrobić, by skutecznie pożegnać “zarazę” z domu.

1. Zmiana pościeli i ręczników

To konieczność, o której nie wolno zapomnieć. W pościeli i ręcznikach używanych przez chorego znajduje się od groma zarazków, które szybko “przeskoczą” gdzieś dalej. Warto od razu ręczniki i poszewki wyprać w wysokiej temperaturze, a samą pościel wywietrzyć. Mróz jest naszym sprzymierzeńcem w walce z drobnoustrojami oraz roztoczami. Warto do płukania dodać kilka kropel olejku np. lawendowego czy eukaliptusowego, które mają właściwości odkażające.

  1. Odświeżenie powietrza

Gruntowne wietrzenie ma zbawczą moc. Ale gdy nie jesteście w stanie opuścić mieszkania na jakiś czas, by wpuścić tam zimne i świeże powietrze, ponownie olejki eteryczne służą Wam pomocą. Drzewo herbaciane, tymianek, eukaliptus, lawenda wylane na spodeczek lub dodane do wody w spryskiwaczu, pomogą odświeżyć i zdezynfekować otoczenie po chorobie.  

  1. Wyparzanie naczyń

Szczególnie gdy chory cierpi z powodu choroby zakaźnej, wysoka dbałość o higienę jest niezbędna. Wyparzanie osobistych naczyń (chyba każdy z nas ma ulubiony kubek?) w zmywarce lub za pomocą wrzątku w zlewie skutecznie usuwa groźne drobnoustroje — i nie, uwierzcie mi, to nie jest przesada!

  1. Odkażanie klamek, pilota czy telefonu

Na tych przedmiotach gromadzi się niewiarygodna ilość zarazków. Dlatego doskonałym pomysłem jest choćby przetarcie ich płatkami kosmetycznymi nasączonymi np. spirytusem lub innym płynem dezynfekującym.

  1. Czyszczenie kosza na śmieci

Najczęściej do kosza na śmieci trafiają zabrudzone chusteczki jednorazowe. W ciągu choroby zapełniają go one wielokrotnie, więc kosz staje się prawdziwą bombą biologiczną, szczególnie gdy nie używamy worków na śmieci. Taki kosz wymaga po chorobie wymycia go w domestosie lub wyparzenia wrzątkiem.

  1. Wysprzątanie łazienki

Co tu dużo pisać — codzienna kąpiel osoby chorej, korzystanie z gąbek i szczoteczki do zębów, wymaga, jeśli nie wymiany, to przynajmniej wyparzenia tych przedmiotów. Do ekologicznego sprzątania możecie wykorzystać też sodę, ocet, wodę utlenioną, boraks. O wymyciu wanny i sedesu płynami odkażającymi chyba nie trzeba przypominać?

Dla wielu osób takie środki ostrożności mogą wydawać się przesadzone, jednak nie wymagają wielkiego nakładu czasu i pracy, warto więc z nich skorzystać, by zminimalizować ryzyko przeniesienia choroby np. na innych domowników.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Na zakupach 1 lutego 2019

„Miszmasz, czyli kogel mogel 3” – Do trzech razy sztuka?

„Kogel mogel” i „Galimatias, czyli kogel mogel 2” znam praktycznie na pamięć. Mam słabość do starych polskich komedii. Dlatego konieczność obejrzenia trzeciej części wydawała mi się tak naturalna, jak oddychanie. I chyba nie tylko mnie.

Nie powiem, że sala była wypchana do ostatniego miejsca, bo to nieprawda. Najwyraźniej stali bywalcy wiedzą, że lepiej zmienić godzinę niż siedzieć w pierwszych czterech rzędach, te zostały wolne. Reszta zajęta. Po zwiastunach, zapowiedziach, pierwszych opiniach, no i przede wszystkim – po pierwszych dwóch częściach, jakby nie patrzeć kultowych – oczekiwania duże. Nawet bardzo duże.

I nie będę ukrywać, duże oczekiwania – duży błąd.

Nie będę też ukrywać, że film jest pełen zaskakujących momentów. Zwrotami akcji ich nie nazwę, bo o akcję jako taką trudno. Raczej zlepek różnych epizodów, próba powiązania starego z nowym. W rezultacie dobrze wiemy, co wydarzyło się u głównych bohaterów przez ostatnie trzydzieści lat, za to na bieżące wydarzenia jakby zabrakło miejsca. Nie, żeby się całkiem nic nie działo, film nie jest retrospekcją, ale wartkość akcji dałoby się porównać do latynoskiej telenoweli. Bardzo dużo wątków jest zaczętych i niedokończonych, bo wyraźnie zabrakło na to czasu. Albo scenarzyści uznali, że to nie ma znaczenia, bo ludziom i tak się spodoba. No fakt, sądząc po reakcjach sali, podobało się.

Pierwsze dwie części pełne są powiedzonek, które przetrwały do dziś, choćby słynne: „Marian, tu jest jakby luksusowo”. W trzeciej części nic tak wyrazistego nie wpadło mi w ucho. No ale dajmy filmowi szansę, może trzeba obejrzeć więcej niż raz, by wyłapać jakieś perełki. Chociaż moim prywatnym zdaniem po prostu ich tam nie ma. Obiecująco brzmiało: „To jest jakby twój ojciec” i przez chwilę nawet miałam nadzieję, że tylko „jakby” i że coś się na tej bazie rozwinie. Za to mamy tam przemycony suchar tak stary, że już w czasach mojego dzieciństwa był sucharem. Teoretycznie autorką scenariusza jest Ilona Łepkowska, ale śmiem twierdzić, że ponad połowę roboty odwalił jakiś debiutant, a pani Łepkowska się pod tym jedynie podpisała. A może nawet podpisała się pod całością. A jeśli nie, to tym gorzej dla niej. Widziałam ponad połowę (specjalnie sprawdziłam) filmów, do których napisała scenariusze i to były prawdziwe majstersztyki. Tym razem czegoś zabrakło.

Zabrakło też wyraźnego głównego bohatera lub bohaterów i motywu przewodniego. Tak do końca nie wiadomo, kto jest w filmie najważniejszy i o kim ten film w ogóle jest. O wszystkich. Jest oczywiście Kasia Solska–Zawada, jej matka, państwo Wolańscy, jest wyrośnięty już Piotruś. Nie zabrakło Staszka Kolasy, sąsiadów Goździków i dawnego naczelnika, obecnie wójta, granego przez Wiktora Zborowskiego. Zabrakło natomiast postaci, granych przez aktorów, którzy odeszli. I całe szczęście, bo zastępowanie ich kimś innym byłoby prawdziwą farsą. Do starych bohaterów dołączyła jeszcze garstka całkiem nowych, z których dla mnie najbardziej wyrazisty był policjant o nieustalonym imieniu i nazwisku. Nawet jeśli padło, to zapomniałam, natomiast sama gra aktorska całkiem przyjemna. Aż szkoda, że drugoplanowa. No ale umówmy się, ja mam specyficzny gust, może Wam bardziej spodobają się postaci pierwszoplanowe. Niestety film trwa tylko półtorej godziny. Jak na tak wielowątkowe dzieło za mało. W rezultacie mamy faktycznie miszmasz. Miszmasz luźnych scen i wątków, na których połączenie zabrakło czasu.

Mimo dość miałkiego scenariusza aktorzy stanęli na wysokości zadania. Na ich grę patrzy się bardzo przyjemnie. Kasia Skrzynecka w roli Marlenki rozwaliła system. Nie powiem Wam, kim jest Marlenka, to musicie sami sprawdzić. Ewa Kasprzyk to klasa sama w sobie. Nic dodać, nic ująć. Ponoć przy montażu wyleciało sporo scen z nią. Szkoda. Zdzisław Wardejn nadal udowadnia, że jest świetnym aktorem komediowym, chociaż nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ma aparat na zębach.

Chyba największą bolączką filmu są właśnie oczekiwania, że będzie to coś na miarę dwóch poprzednich części. Gdyby film nazywał się „Dziwne przypadki przypadkowej gromadki”, „Trzy dni z życia bez pożycia” albo „Wesoło jak za stodołą” (tytuły kompletnie od czapy, żeby czasem nie zdradzić fabuły 😉 ) miałby zdecydowanie lepszy odbiór. A tak muszę się zgodzić z głosami internetu: rozczarowuje.

Czy to znaczy, że nie polecam? Ależ polecam! Teraz kiedy prawie przekonałam Was, że to gniot i pójdziecie do kin tylko z obowiązku (wszak nie wypada nie pójść), będziecie się naprawdę dobrze bawić! Bo zabawnych momentów w filmie nie brakuje. Może i gniot, ale śmieszny.  

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close