Witaj szkoło…
Zaczęliśmy przygodę ze szkołą. Właściwie to Jasiek zaczął, bo my już dawno mamy to za sobą, no ale dla nas – rodziców – niewątpliwie jest to również nowy etap w życiu. Pełen emocji i niewiadomych. Zapewne nie raz, nie dwa da nam wiele powodów do radości i dumy, ale (znając charakter Jasia) nie zdziwię się, jeśli przyjdzie nam też trochę się pozłościć – moja druga połowa ma już z góry zastrzeżone, że na „dywanik” to on będzie biegać, nie ja 😉
W każdym razie po beztroskim czasie przedszkolnym, przyszedł czas na poważniejsze sprawy i nowe obowiązki. Co zresztą szybko zauważył Jasiu, stwierdzając już wczoraj, że „w przedszkolu było o tyle lepiej, że mógł się więcej bawić”. A tu trzeba grzecznie siedzieć w ławkach i słuchać co Pani mówi. Nuda, prawda?! 😉
Chociaż to i tak jest jeszcze pikuś! Gorzej będzie jak zaczną się zadania domowe, wkuwanie, klasówki, czytanie nudnych lektur typu „Dziady”, czy inni „Krzyżacy” i te nasze rodzicielskie pogróżki – Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie odrobisz lekcji! Oczami wyobraźni już widzę te sytuacje, kiedy Jasiek się ociąga i marudzi, że mu się nie chce, a ja go poganiam do książek! 😉 I nie, żebym się źle nastawiała, ale po prostu trochę znam własnego syna, więc domyślam się, czego mogę się po nim spodziewać… 😉
No ale pomijając to, co dopiero nastąpi, cieszę się tym, co mamy teraz. A na chwilę obecną Jasiek jest bardzo podekscytowany szkołą. Poszedł z entuzjazmem i zapałem – w sierpniu średnio co dwa dni pytał, ile jeszcze zostało do września, bo nie mógł się już doczekać nowej przygody.
Dzięki temu, nie muszę codziennie przeżywać scen rozpaczy, dyktowanych strachem przed nowym otoczeniem i stresem z tym związanym. A wiem, że nie wszystkie dzieci tak dzielnie sobie z tym radzą. Są takie, które panicznie się boją, płaczą i na samą myśl o szkole chorują. Także naprawdę cieszę się, że Jasiek jest taki odważny i rezolutny. Wiem, że świetnie sobie poradzi z nowym wyzwaniem.
Jedyny minus jaki dostrzegam to wczesne wstawanie – raz lekcje zaczynają się już o 7.15 (!) – i wieczorne gonienie do spania. Bo Jasiek to dziecko bardziej podobne do sowy niż do skowronka – wieczorem lubi długo zabawić i nienawidzi wstawać skoro świt! Nigdy nie lubił, nawet jako niemowlę – choć wtedy mi się to podobało 😉 Jednak teraz to trochę udręka. Ja go budzę bo czas się szykować, a on się kołdrą po uszy naciąga 😀 Czuję w kościach, że przyjdzie mi słuchać jęczenia i marudzenia na temat tych pobudek przez najbliższych… kilka/naście lat.
No ale ogólnie rzecz biorąc, nastawienie mamy dobre. Jasiek ochoczo wychodzi z domu, dumnie kroczy z plecakiem, a po szkolnym korytarzu idzie jak zaprawiony w boju uczeń. Nie trzyma się kurczowo mojej nogi – całe szczęście, bo jedną okupuje Pola 😉 Nie wskakuje mi na ręce – też dobrze, bo do nich uczepiony jest Stasiu 😉 I nawet mu brewka nie drgnie, jak mówię, że już idę. Oby ten zapał i radość pozostały z nim na długie lata edukacji.
A jak tam Wasze pierwszaki?? Jak im się podoba szkoła?