W przedszkolu 8 maja 2016

Jak nauczyć dziecko jeździć na rowerze?

Jazda na rowerze jest bardzo przydatną umiejętnością, którą warto zaszczepić w dziecku od najmłodszych lat. Rower wyrabia kondycję, pomaga dbać o zdrowie a przede wszystkim jest olbrzymią przyjemnością i odskocznią od codzienności (dzięki wytwarzanym w czasie jazdy endorfinom poprawia samopoczucie). Ale jak nauczyć dziecko jeździć na rowerze, w taki sposób by poszło to szybko i sprawnie?

Potrzebne będzie:

  • rower
  • dziecko
  • rodzic w wygodnych butach i z dobrą kondycją
  • spokojne miejsce
  • cierpliwość
  • kask

Na wstępie zaznaczę, ze nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, mój atut to dziecko, które opanowało tę niełatwą sztukę dzięki opisanej metodzie.

Priorytetem jest wybranie odpowiedniego spokojnego, bezpiecznego miejsca. Z dala od samochodów, pieszych i innych rowerzystów. Świetnie sprawdzi się pusty plac lub prosty odcinek, na którym dziecko będzie mogło rozwinąć prędkość by łatwiej utrzymać równowagę. Najważniejszą kwestią jest stała obecność przy dziecku i pokłady anielskiej cierpliwości. Nie tylko by je asekurować i złapać gdy zajdzie taka potrzeba, ale także dodać pewności i wiary w siebie. Nie wolno żałować pochwał – one motywują do działania.

Kolejną sprawą jest wybór dobrego roweru, nie chodzi tu o markę a o jego wielkość w stosunku do dziecka. W końcu nikomu wygodnie nie byłoby jeździć na za dużym rowerze, gdy ręce są do granic możliwości wyciągnięte, by łapać ster a nogi nie są w stanie dosięgnąć podłoża.

W kwestii rozpoczęcia nauki pomocne według mnie jest od razu oswajanie dziecka z jazdą na dwóch kołkach. Sama nie przykręcałam małych bocznych kółek. Według mnie mają one sens, gdy dziecko w ogóle nie umie pedałować. Jeśli dziecko posiadło tę umiejętność są one niepotrzebne. Skupić  należy się na utrzymywaniu równowagi i prawidłowym odruchu hamowania. Niektóre modele rowerków posiadają zarówno hamulec ręczny (zatrzymujący tylko przednie koło)  jak i nożny (w pedałach). Najbezpieczniej jest, gdy dziecko nauczy się hamować używając równocześnie dwóch hamulców lub tylko nożnego. Prędkość plus użyty sam przedni hamulec ręczny nie wróżą nic dobrego.

Zanim rozpocznie się naukę trzymania równowagi na “dorosłym” rowerze świetnie, jako pierwszy ćwiczący równowagę sprawdzi się rowerek biegowy a dla starszaka hulajnoga dwukołowa. Ze względu na ich wagę znacznie łatwiej jest utrzymać i ćwiczyć na nich zmysł równowagi.

Kiedy dziecko potrafi pedałować i jako tako utrzymywać równowagę można przejść na wyższy level i zastosować metodę doczepionego kija 😀 Potrzebny jest jedynie drążek (bez problemu do kupienia w każdym sklepie rowerowym) do prowadzenia roweru i rodzic z dobrą kondycją (jeśli jej nie ma na pewno teraz to nadrobi)

Jak nie trudno się domyślić metoda polega na tym, że dziecko rozpędza się na rowerze a rodzic trzymając drążek biegnie ile ma pary w nogach, co jakiś czas puszczając go. Częstotliwość puszczania drążka zmienia się wprost proporcjonalnie do tego ile czasu dziecku udaje się utrzymać równowagę w prowadzeniu roweru. Ta metoda ma moim zdaniem taki plus – dziecko od razu uczy się jak „wyczuć” rower i manewrowania nim. Posiadając boczne koła (nawet lekko uniesione)  nie wyczuje tak wagi roweru i znacznie wolniej wyrobi odruch dobrego balansowania ciałem czy odruchy obronne w razie upadku. Niestety trzeba się sporo za dzieckiem nabiegać, zwłaszcza gdy jest demonem prędkości.

Po owocnej lekcji, gdy z dumą ujrzycie dziecko pędzące samodzielnie na dwóch kółkach idźcie wspólnie na lody. Osłodzicie sobie trud nauki i odbijcie kalorie które spaliliście 🙂

 

Subscribe
Powiadom o
guest

8 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Alicja Kołodziejczyk

MY WŁAŚNIE ZACZYNAMY NAUKĘ 🙂

W roli mamy - wrolimamy.pl

Powodzenia

Alicja Kołodziejczyk

Dziękujemy 🙂 dużo pracy przed nami nad równowagą bo synek strasznie na boki leci

W roli mamy - wrolimamy.pl

U mojego fajnie pomogła hulajnoga.

Małgorzata Krupa-Kurz

Michałek nauczył się w dwa dni. Jednego usiadł na nowy rower z kółkami bocznymi,drugiego jeździł już na dwóch. Pamiętam jacy byliśmy dumni 🙂 Hańcia dopiero przekonała się do roweru. Wcześniej nie chciała w ogóle. Wyciągneliśmy różowy rower ze strychu i śmiga. Może w wakacje spróbujemy na dwóch…

W roli mamy - wrolimamy.pl

Super 🙂 U nas dzisiejsza nauka po zimowej przerwie zajęła 40 min 🙂
Za jakiś czas i Hania będzie goniła brata na dwóch kółkach 🙂

Sylwia Wnuk
7 lat temu

ta nauka jeszcze przed nami

Justyna Kreft
7 lat temu

U nas po wyrośnięciu z rowerka biegowego syn wsiadl od razu na rower bez bocznych kolek 😉 pamiętam to zdziwienie jak go po prostu popchnęłam po raz pierwszy i pojechał bez problemu. Teraz przesiadł się na większy również bez żadnego problemu.

W szkole 6 maja 2016

Moje dziecko nie chce odrabiać lekcji…

…i ja je doskonale rozumiem! Żadne dziecko nie chce odrabiać lekcji, kiedy pogoda za oknem nie tyle namawia, co wręcz zmusza, do porzucenia książek i zeszytów na korzyść beztroskiej zabawy. A jeszcze jak za progiem stoi koleżanka z sąsiedztwa, to doprawdy ciężko o atmosferę do nauki.

Moje dziecko jest dzieckiem. Kropka. Czy naprawdę musi uczyć się zarówno w szkole jak i w domu? Czy aby na to nie jest za wcześnie? I w końcu – czy reforma szkolnictwa, na mocy której do pierwszej klasy trafiły sześciolatki nie obiecywała nam – rodzicom, że prac domowych nie będzie? Miało być jak nigdy, wyszło jak zawsze. W sumie norma.

 

– Mamusiu, w szkole to jest fajnie, bo mogę robić to co chcę, a w domu to robię to, co muszę.

– A co takiego możesz robić w szkole?

– No mogę pisać w ćwiczeniach, uczyć się literek, pisać w zeszycie…

– No i to samo masz zadane do domu przecież.

– Tak, ale w domu to ja chcę się bawić a nie uczyć.

Doprawdy trudno odmówić logiki temu myśleniu.

 

Nie wiem jak Wy, ja nigdy nie lubiłam obowiązkowych prac domowych. Odrabiałam, owszem, bo tak trzeba, ale żeby to lubić? Miałam wpojone poczucie obowiązku i tyle. Za to bardzo lubiłam prace dodatkowe, dla chętnych. Mogłam godzinami przesiadywać w bibliotece (tak, tak – jestem tak stara, że pisałam referaty bez pomocy wujka G. 😛 ), wertować opasłe tomy dostępne tylko w czytelni i… ręcznie przepisywać potrzebne fragmenty. Później trzeba było to wszystko poskładać w spójną całość i wygłosić przed klasą. Wymagało to naprawdę dużo pracy ale i satysfakcji dawało dużo. Powód? Prosty – nikt nie zgłasza się na ochotnika do robienia czegoś, co go ani trochę nie interesuje. Nigdy nie napisałam żadnego referatu z fizyki ani z chemii i nawet wizja możliwości uzyskania dobrej oceny mnie nie przekonała.

Niestety ciekawych, ambitnych prac domowych jest jak na lekarstwo. Zdarzają się owszem, nawet w pierwszej klasie, ale to kropla w morzu. Większość to nudne przepisywanie czy rozwiązywanie prostych zadań. Ja rozumiem, naprawdę rozumiem, że dziecko musi ćwiczyć rękę, że musi trenować systematyczność, dostosować się do reguł panujących w szkole i wreszcie, że szkoła to nie przedszkole, żarty się skończyły. Mimo wszystko nie rozumiem, dlaczego to szkoła może decydować o tym, jak spędzi czas po lekcjach moje dziecko, a co za tym idzie, również i ja. Teraz i tak jest lajtowo, jedna nauczycielka od wszystkiego, która naprawdę dużo nie zadaje. Pewnie dlatego, że sama jest matką i wie, jak to wszystko wygląda od drugiej strony. Przy czym uściślijmy – moim zdaniem nie zadaje dużo. Ale gdy zza okna maj woła: „chodź się bawić” a Duśka ma dwie strony do odrobienia, to nagle się okazuje, że to jednak jest dużo. A co będzie za kilka lat, gdy nauczycieli będzie kilku(nastu)?

Od wielu lat toczy się dyskusja czy prace domowe powinny być zniesione, czy rzeczywiście są potrzebne i wreszcie – czy to nie jest aby za dużo dla biednych uczniów. Biednych? No policzymy. Uczeń czwartej klasy szkoły podstawowej ma przeciętnie sześć lekcji dziennie, czyli łącznie z przerwami przebywa w szkole prawie sześć godzin. Jeśli do tego dorzucimy dwie – trzy godziny na odrabianie lekcji i czytanie lektur to okaże się, że „etat” takiego ucznia przekracza ośmiogodzinny dzień pracy jego rodziców. Przeciętny gimnazjalista ma od siedmiu do ośmiu lekcji dziennie. Podobnie jest w liceach. W technikach mają gorzej, osiem lekcji dziennie to standard. Nie wyssałam tego z palca, pooglądałam sobie ogólnie dostępne w internecie plany lekcji. Czyli uczniowie codziennie wyrabiają nadgodziny. Przygotowanie do pracy w korporacji?

Uczniowie są różni, jedni bardziej ambitni, inni mniej. Ci najbardziej ambitni pewnie chcieliby chodzić na jakieś zajęcia dodatkowe, ale kiedy? Jak odrobią lekcje? Czy oni czasem nie muszą sypiać? A może nie, może ja czegoś nie wiem. Dawno do szkoły chodziłam, może coś zreformowano. W końcu ciągle coś reformują.

 

Chciałabym być dobrą mamą. Chciałabym powiedzieć: „nie chcesz, nie odrabiaj, nie ma sprawy”. Ale przecież to nieprawda. Jest sprawa. Póki ktoś wreszcie nie zdelegalizuje prac domowych będą one legalne, a co za tym idzie – obowiązkowe. Dlatego z bólem serca (bo naprawdę nie cierpię tego robić!) wygłaszam utarty slogan: najpierw obowiązek potem przyjemność.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Mamusia Bartusia
Mamusia Bartusia
7 lat temu

Nie czytałam całości ale odpowiadając na to ze dziecko nie chce odrabiać lekcji – wystarczy z nim raz porozmawiać o tym ze to jego obowiązek i kropka. Nie chce – niech nie odrabia. Naturalna konsekwencja w końcu się pojawi i dziecko samo zrozumie co robić. Rodzice nie powinni odrabiać lekcji z dziećmi ani też pilnować i załatwiać poprawy sprawdzianów – szkoła jest tylko i wyłącznie w interesie dziecka i nie dajmy sb wmówić nauczycielom ze jest inaczej. Uczmy dzieci samodzielności od początku. Nauczycieli z powołania jest bardzo niewielu. Mało z nich ma wlasciwe przygotowanie wychowawcze. Tak twierdzą metodycy wychowania.

Marta M. Łysakowska

Zgadzam się w 100%. Dzieci nie powinny mieć prac domowych.

Sport 5 maja 2016

Razem czy jednak osobno?

No właśnie jak lepiej się biega? Samemu, oddając się własnym myślom i przyjemności, czy może raczej z towarzystwem, bo w kompanii zawsze raźniej? To chyba w dużej mierze kwestia charakteru człowieka, wedle uznania, kto co preferuje. Ja jednak wolę samotne bieganie i to chyba nie dla tego, że jestem jakimś aspołecznym typem jednostki, a raczej wybitną indywidualistką, nieprzepadającą za sportami drużynowymi.

Po pierwsze lubię skupić się tylko na sobie, oczyścić umysł, uporządkować natłok myśli. Niestety nie pomaga mi w tym obecność innej osoby. Poza tym głupio tak oddawać się rozmyślaniom i emocjom im towarzyszącym. W dodatku założę się, że kiedy tak intensywnie przeżywam, to pewnie moja mimika odzwierciedla to wszystko i zdecydowanie muszę głupio wyglądać wywracając oczyma, albo ciesząc się sama do siebie. A wiem że potrafię 🙂

Kolejna sprawa to moje zamiłowanie do słuchania głośnej muzyki, do tej pory nie udało mi się biec w towarzystwie, jednym uchem słuchając muzyki a drugim słów dobiegających ze strony kolegi, opcjonalnie męża. Niby podzielność uwagi posiadam, jednak nie jest ona aż tak super rozwinięta. Mogłabym zrezygnować z muzyki, ale wtedy to już nie będzie to samo, a ja nie lubię zadowalać się półśrodkami.

Jest jeszcze inny aspekt, nazwijmy to „kulturalny” wspólnego biegania, mianowicie swoboda obyczajów na powietrzu, jeśli wiecie co mam na myśli 😉 A jeśli nie, to miejcie świadomość, że jelita pracują, i to tak, że czasem aż człowiek się cieszy, jeśli wiatr od frontu wieje.

Z drugiej strony jednak towarzystwo się przydaje, bo chyba nic lepiej nie motywuje do zwiększonego wysiłku niż oddalające się plecy kolegi/koleżanki, które jeszcze przed chwilą były na wysokości naszego ramienia. Pewnie, że nie chodzi mi o bieganie na złamanie karku, w myśl zasady ”choćby nie wiem co, nie dam się przegonić” tylko o pozytywnego kopniaka – skoro on/ona może to ja pewnie też . Najwyżej można poprosić o zwolnienie tempa, w końcu korona z głowy nie spada.

Ważna jest kwestia bezpieczeństwa, szczególnie gdy biegamy w oddali od ludzkich osiedli, bo mi się raz zdarzyło zasłabnąć i miałam kłopot z powrotem do domu z olbrzymim bólem brzucha, a będąc z towarzystwem, zawsze można liczyć, że otrzymamy pierwszą pomoc. Telefon mam zawsze przy sobie, ale w lesie jest kłopot z zasięgiem, więc o wezwanie pomocy trudno. A przy skręconej kostce, ktoś może udawać woła pociągowego i zawsze do domu to łatwiej na cudzych plecach trafić 😉 No i inna sprawa, że ścieżki którymi stale biegamy, po pewnym czasie się nudzą, powszednieją, a podłączając się pod kogoś, jest szansa że pobiegniemy trasą której do tej pory nie znaliśmy i włączymy ja do stałego repertuaru ulubionych ścieżek.

Wielkim pozytywem, w przypadku biegania z profesjonalistą, są cenne wskazówki, jak nie wolno biegać. Mogłoby się wydawać, że wystarczy ruszać nogami i już jest dobrze. A tu się okazało, że nogi, ręce, biodra, oddech i dopiero można nazwać to efektywnym biegiem. Zawsze takie uwagi to krok do ominięcia błędów popełnionych przez innych.

I chyba rzecz najważniejsza biegania grupowego, trudniej jest znaleźć wymówkę żeby się z domu nie ruszyć, bo samemu to jeszcze można się wykręcać, ale towarzystwu byle czego już na odczepnego nie wciśniemy. Zresztą we wspólnym bieganiu łatwiej jest osiągnąć zamierzony cel, bo zawsze trzyma nas motywacja z zewnątrz.

Tyle jeśli chodzi o moje spostrzeżenia w tej materii. Biegałam i z kimś i sama, więc doskonale wiem, z czym się obie sytuacje wiążą i swój typ już mam. A Wy? Wolicie biegać razem czy jednak osobno?

 

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Milena Kamińska
7 lat temu

Moja aktywność którą kocham i nie mogę bez niej żyć to oddychanie;)

Mama-to-wie.pl
Mama-to-wie.pl
7 lat temu

Ja biegam sama. Czuję się niezależna, mam swoje ulubione trasy, tempo. Nie muszę na nikogo czekać. Jak mi się nie chce, to nie wychodzę, a jak mam chęć biegam dłużej. Zawsze lubiłam ruch, nawet w ciąży. http://mama-to-wie.pl/ciaza/sporty-zalecane-w-ciazy/

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close