Lifestyle 4 maja 2024

Czy nad firmami rodzinnymi ciąży „klątwa trzeciego pokolenia”? Fakty i mity rodzinnej sukcesji

W literaturze podejmującej problematykę firm rodzinnych często powielana jest teza, że wskaźnik ich biznesowych niepowodzeń jest wysoki, a długowiecznością cieszą się jedynie nieliczne. Sugeruje się, że większość firm rodzinnych funkcjonuje nie dłużej niż przez trzy pokolenia, nie dając szansy rozwinąć skrzydeł następnym pokoleniom. Fani kultowego serialu HBO „Sukcesja” mogą nabrać przekonania, że firmy rodzinne są bardziej kruche niż inne formy przedsiębiorstw, panuje w nich chaos i bezpardonowa walka o schedę po założycielu. Jak więc mówić o przezwyciężaniu „klątwy trzeciego pokolenia”, kiedy przedstawiciele drugiego traktują firmę – używając sienkiewiczowskiej frazy – jak „postaw czerwonego sukna” wyszarpując je sobie nawzajem.

Ciągłość biznesu rodzinnego

Przełomowe badanie Johna Warda na temat sukcesji firm rodzinnych, opublikowane w 1987 r., które określiło liczbowo wskaźnik jej powodzenia, wciąż pozostaje punktem odniesienia w literaturze przedmiotu. Statystka Warda pokazująca, że 30% firm trwa przez drugie pokolenie, 13% „przeżywa” trzecie pokolenie, a tylko 3% wkracza w czwarte i następne, jest przytaczana niemal w każdej „poważnej” publikacji naukowej, ale też w ekonomicznej publicystyce. Wyniki uzyskane przez Warda pozostają w dużej mierze niekwestionowane, ale wnioski z nich wyciągane nie zawsze wydają się uprawnione, a niekiedy mamy do czynienia z budowaniem i utrwalaniem mitów. Bezrefleksyjne przywoływanie tych badań sugeruje, że z firmami rodzinnymi jest coś zasadniczo „nie tak” , zaś „pułapka trzeciego pokolenia” to nieuchronność. Taki zabieg kreuje raczej fatalistyczny obraz sukcesji firm rodzinnych, często za główne przesłanki niefortunnej wymiany pokoleniowej uznaje się nepotyzm, zachowanie status quo i wywłaszczenie udziałowców nierodzinnych. A to jest dalekie od prawdy.

Rola firm rodzinnych

Mit trzech pokoleń, zdaniem jego krytyków, jest w literaturze przedmiotu tak wszechobecny, że aż szkodliwy, bowiem może stać się samospełniającą się przepowiednią dla firm rodzinnych, które uwierzą, że szanse na długoterminowy sukces są z góry przekreślone. Czy zatem jest coś na rzeczy w micie trzech pokoleń? Z pewnością niektóre rodziny przechodzą drogę „od szmat do bogactwa i z powrotem”, ale przeciętnej firmy to nie dotyczy. Ci, którzy wspinają się na szczyt drabiny bogactwa, zwykle pozostają tam przez długi czas.

Długowieczność firm rodzinnych jest ważna nie tylko dla ich właścicieli, ale także dla gospodarki. Według Biura Statystycznego USA firmy rodzinne – w tym wypadku firmy, w których kontrolę sprawuje dwóch lub więcej członków rodziny jednocześnie lub sekwencyjnie – stanowią około 90% amerykańskich firm. Firmy te, począwszy od dwuosobowych spółek po firmy z listy Fortune 500, zapewniają połowę zatrudnienia w kraju i tworzą połowę produktu narodowego brutto.

Czy firmy rodzinne mogą w dłuższej perspektywie nadal być dominującym źródłem zatrudnienia? Odpowiedź może być tylko twierdząca. Jest kilka powodów, które za tym przemawiają. Przede wszystkim ważne są dokonywane wybory przez te firmy, które nie mają swoistej „obsesji” na punkcie osiągania krótkoterminowych zysków, jak to ma miejsce w przypadku innych przedsiębiorstw, ale myślą w kategoriach pokoleń, co pozwala podejmować działania zapewniające im lepszą pozycję do przetrwania trudnych czasów. Pandemia dostarczyła na to wiele dowodów. Choć niewiele firm było odpornych na wyzwania związane z pandemią, wydaje się, że firmy rodzinne wyłoniły się z niej w lepszej kondycji niż ich konkurenci.

Własność rodzinna zapewnia przewagę konkurencyjną w sytuacjach, które wymagają odporności, a nie szybkiego wzrostu. W wielu badaniach wykazano, że firmy rodzinne są lepszymi pracodawcami i bardziej odpowiedzialnymi podmiotami społecznymi niż ich nierodzinni konkurenci. Dane dotyczące wieku najstarszych przedsiębiorstw pokazują wprawdzie, że liczebnie dominują wśród nich firmy nierodzinne, co dowodzi, że własność rodzinna przedsiębiorstwa nie jest absolutnym warunkiem jego długowieczności, ale z drugiej strony wyniki badań prowadzonych w wielu krajach wskazują, że firmy rodzinne są przeciętnie starsze od firm nierodzinnych, szczególnie w grupie dużych przedsiębiorstw.

„Klątwa trzeciego pokolenia” odnosi się do bardzo realnego niebezpieczeństwa stopniowej utraty majątku. Jednak w tej przepowiedni jest słabo zawoalowana sugestia, że przyczyną niepowodzeń są spadkobiercy.

Jak przełamać „klątwę trzeciego pokolenia”

Tymczasem istnieją sposoby, by przygotować sukcesję majątku w taki sposób, by zminimalizować te ryzyka. Chodzi przede wszystkim o świadome zaplanowanie sukcesji firmy i majątku. Taki plan powinien przewidywać stopniowe przygotowanie spadkobierców do swojej roli, odpowiadać na pytanie, w jakim stopniu i na jakim poziomie spadkobiercy będą zaangażowani w kwestie zarządcze czy nadzorcze i w jaki sposób będą mogli korzystać z majątku spadkodawcy.

Ważna decyzja strategiczna dotyczy tego, czy założyciel zamierza przekazać spadkobiercom przedsiębiorstwo w ruchu, czy też chciałby je sprzedać i zabezpieczyć przyszłość finansową dla swoich potomnych. Jedno i drugie rozwiązanie wymaga odmiennej strategii. To nie jest koniecznie dobre rozwiązanie, aby zapewnić następcom nieograniczony i niekontrolowany dostęp do gotówki, która łatwo może zostać roztrwoniona na nietrafionych inwestycjach, jeśli spadkobiercy nie mają doświadczenia w tym zakresie. Nie jest też dobrym rozwiązaniem, aby przekazywać działającą firmę w ręce osób, które nie mają doświadczenia w zarządzaniu przedsiębiorstwem. Ideałem jest tutaj, aby przekazać następnym pokoleniom cały uporządkowany majątek, który nie będzie przypadkowym zlepkiem różnych aktywów, ale będzie kryć się za nim długofalowa wizja strategiczna, jak zbudować majątek na pokolenia. Taki prawidłowo zbudowany majątek powinien składać się w części z przedsiębiorstwa rodzinnego, ale także z innych typów aktywów, takich jak środki pieniężne czy nieruchomości.

By przełamać „klątwę trzeciego pokolenia”, należy więc w sposób bardzo świadomy zbudować strategię sukcesji, biorąc pod uwagę preferencje i predyspozycje spadkobierców, możliwe prawne modele włączenia spadkobierców w prowadzenie czy nadzorowanie biznesu, odpowiednie ustrukturyzowanie biznesu i kapitału, priorytety godzące cele rozwoju biznesu versus lokowanie kapitału w bezpiecznych aktywach niezależnych od głównego biznesu, zapewniającą bezpieczeństwo dywersyfikację aktywów itp. Model, w którym twórca firmy rodzinnej pracuje do końca życia, nie zostawiając prawdziwych następców i planu na sukcesję, a jego dorobek zostaje po prostu rozparcelowany przez spadkobierców w drodze dziedziczenia testamentowego, nigdy nie doprowadzi do trwałego bogactwa.

Autor: Robert Nogacki

 

Źródło informacji: Kancelaria Prawna Skarbiec

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zdrowie 3 maja 2024

Specjalistki: sposób odżywiania może wpływać na funkcjonowanie mózgu

Dieta to nie tylko zdrowie fizyczne. Sposób odżywiania może wpływać na funkcjonowanie mózgu, a przez to na ryzyko odczuwania stanów lękowych lub rozwoju depresji. Coraz częściej jedzenie pełni rolę regulatora emocji, co może prowadzić do zaburzeń odżywiania – mówią dr Joanna Jurek i Kinga Wittenbeck.

Dr nauk biomedycznych, specjalistka ds. immunoodżywiania oraz nutripsychiatrii Joanna Jurek i psychodietetyczka Kinga Wittenbeck są autorkami książki „Psychodietetyka dla każdego, czyli o zdrowej relacji z jedzeniem”, omawiającej związki diety i mózgu, rolę mikrobiomu jelitowego w utrzymywaniu zdrowia psychicznego i rosnącą rolę psychodietetyki.

JEDZENIE NIE POWINNO BUDZIĆ SILNYCH EMOCJI
„To bardzo dobrze, że o diecie nie rozmawiamy już wyłącznie w kontekście tego, jakie produkty jeść, a jakich unikać, czy lepiej smażyć, czy gotować albo do ilu jajek tygodniowo się ograniczać. Zaczynamy widzieć ten temat szerzej i zauważać, że poza strefą żywieniową jedzenie pełni w naszym życiu także inne funkcje” – mówi Kinga Wittenbeck.

Specjalistka wymienia m.in. społeczną i emocjonalną funkcję diety: „Dobrym przykładem jest, to kiedy idziemy do kogoś na urodziny i jemy tort. To jest jedzenie emocjonalne, bo nie robimy tego z głodu, ale aby coś celebrować. I to jest normalne; to prawidłowy element naszego życia”.

Więcej na Specjalistki: sposób odżywiania może wpływać na funkcjonowanie mózgu | Nauka w Polsce

 

Źródło informacji: Nauka w Polsce

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ciąża i dziecko 3 maja 2024

Niewykluczeni z rodzicielstwa

Gdy demografia jest w rozpaczliwym stanie, bardzo cieszy program refundacji in vitro, który ma wejść w życie 1 czerwca 2024 r. Obecnie co trzydzieste dziecko w Polsce rodzi się dzięki tej procedurze. Z czasem w programie powinna pojawić się m.in. diagnostyka przedimplantacyjna, badanie nasienia mężczyzn oraz mrożenie tkanek jajnika – uważają eksperci.

Takie postulaty padły w czasie konferencji pt. „Dostęp do metod wspierania płodności w Polsce – wyzwania i proponowane rozwiązania” zorganizowanej przez Pracodawców Medycyny Prywatnej (PMP). W ramach związku od lat powstają fora tematyczne służące wymianie poglądów oraz dobrych praktyk. W związku z przyjęciem w listopadzie 2023 r. nowelizacji ustawy, która wprowadza publiczne finansowanie procedury in vitro, PMP powołali Forum ds. Wspierania Płodności, którego inauguracja odbyła się podczas konferencji 15 kwietnia 2024 r.

„Chcemy dyskutować o propozycjach rozwiązań prawnych, zmian systemowych oraz zgłaszać postulaty zmian” – powiedział Artur Białkowski, prezes PMP.

Jedna na pięć par w Polsce ma problem z zajściem w ciążę. Wbrew pozorom to nie jest popularna wiedza. Gdy bowiem celebrytka rodzi w wieku 50 lat, młodym wydaje się, że płodność jest dana raz na zawsze. To nieprawda. Błędem też jest badanie pod kątem niepłodności głównie kobiet. W koszyku świadczeń gwarantowanych od kilku miesięcy jest możliwość badania nasienia. Z nieznanych powodów wciąż się tego nie robi – takie wnioski wybrzmiały w czasie konferencji.

Program refundacji in vitro

Wszyscy eksperci podkreślali jednoznacznie, że program polityki zdrowotnej „Leczenie niepłodności obejmujące procedury medycznie wspomaganej prokreacji, w tym zapłodnienie pozaustrojowe prowadzone w ośrodku medycznie wspomaganej prokreacji na lata 2024-2028” jest ogromną szansą i nadzieją dla par marzących o dziecku. Gwarantuje on wiele więcej niż bliźniacze programy w innych – często bogatszych – krajach:

*wiek kobiety – 42; mężczyzny – 45; bez ograniczeń badanie rezerwy jajnikowej (AMH) oraz stężenia hormonu polipeptydowego, folikulotropiny FSH;

*6 cykli leczenia;

*zabezpieczenie płodności w chorobie onkologicznej;

*wsparcie psychologiczne;

*pełne finansowanie;

*nakłady – 500 mln zł/rok.

Jednocześnie eksperci podnieśli, że program wymaga dalszego rozwijania – obecnie brakuje chociażby dostępu do leczenia dla singielek i dla par jednopłciowych, dawstwo wciąż jest anonimowe i przymusowe, a pacjenci nie mają możliwości decydowania o zarodkach.

Kobieta bez jajników może być matką

Prof. dr hab. n. med. Rafał Kurzawa, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii, przypomniał, że obecnie matką genetyczną może zostać kobieta bez jajowodów lub macicy; dziecko urodzić może kobieta bez jajników; ojcem dziecka zostać może mężczyzna bez plemników w ejakulacie lub z pojedynczymi plemnikami w jądrze; rodzicami zdrowych dzieci mogą zostać pacjenci – nosiciele chorób genetycznych lub wręcz chorzy.

„Obecnie istnieją metody zabezpieczenia płodności na przyszłość z mrożeniem tkanki jajnika włącznie. Jednak w Polsce obywatele nie akceptują np. niszczenia zarodków. Kontrowersje budzi nawet utylizacja zarodków niezdolnych do życia. Ponadto jest zakaz leczenia in vitro samotnych kobiet oraz par homoseksualnych” – wylicza prof. Rafał Kurzawa.

Ekspert podkreśla też, że w Polsce mamy stu lekarzy endokrynologii rozrodczości. Dojdzie kolejnych dwudziestu i będziemy mieć więcej niż w Wielkiej Brytanii. Mamy również najlepiej wykształconych embriologów, a w planach jest uruchomienie specjalizacji z embriologii klinicznej.

„Pomimo że w Polsce nie ma oficjalnego rejestru danych, kliniki leczenia niepłodności chętnie je raportują. Dzięki temu wiemy, że w 2020 r. było 48 ośrodków zapłodnienia pozaustrojowego, w tym trzy publiczne. Zostało wykonanych 18 tys. procedur, czyli zdecydowanie za mało, wychodzi 850 na milion mieszkańców, a powinno być 1500 na milion. Z tych wykonanych procedur było 10 tys. ciąż, a urodziło się prawie 8 tys. dzieci. Dane kliniczne na temat procedury in vitro przekonują, że jej skuteczność u nas rośnie, jak w całej Europie” – zauważa prof. Rafał Kurzawa.

„230 mln zł zainwestowane w poprzedni program zaowocowało 22 tys. porodów. Z szacunków wynika, że te pieniądze zwrócą się w przyszłości w kwocie powyżej 4 mld zł, co tylko pokazuje, jak bardzo efektywna jest procedura in vitro” – dodaje ekspert.

Nie tylko on podkreśla, że wciąż medycyną rozrodu zarówno na świecie jak i w Polsce rządzi „dr Google”, gdzie dowody naukowe na skuteczność pewnych działań stanowią mniejszość. Oczywistym jest, że nie każda para, która przystępuje do procedury in vitro, będzie miała dziecko. Szkoda więc, że ludzie poddają się procedurom niskiej wartości, które wręcz przeszkadzają w zajściu w ciążę.

Ile lat ma Polka, gdy rodzi pierwsze dziecko?

Prof. dr hab. n. med. Michał Radwan podkreślił, że kobiety coraz później rodzą pierwsze dziecko . Obecnie wiek pacjentek poddających się procedurze in vitro wynosi ok. 34,5 roku, co oznacza wzrost o 7 lat, a przecież wraz z wiekiem płodność jest coraz słabsza. Kiedyś kobiety rodziły w wieku 17, 20 lat. Jeśli dziś rodzi kobieta 35-letnia, która mogłaby mieć córkę 18-letnią, oznacza to, że fizjologicznie jest babcią.

„Skuteczność in vitro zależy od wieku kobiety. Po 32. roku życia skuteczność dramatycznie spada. Każda kolejna próba oznacza mniejsze szanse na urodzenie dziecka. Ubolewam, że pacjenci zaczynają wierzyć nie w biologię, a w inne postępowania. W ten sposób tracą cenny czas i pieniądze. A czasu nie jesteśmy w stanie cofnąć” – podkreśla prof. Radwan.

Jego zdaniem, o ile nie jesteśmy w stanie poprawić płodności człowieka jako gatunku, o tyle możemy podejmować decyzje o leczeniu zgodne z wiedzą medyczną i temu m.in. służy program refundacji in vitro. Apeluje o stworzenie rejestru, będącego kontrolą skuteczności podejmowanych przez kliniki prób in vitro. Zdaniem eksperta taki rejestr byłby ewaluacją programu oraz wskazywałby obszary, w których edukacja jest konieczna.

Prof. Mirosław Wielgoś, konsultant krajowy w dziedzinie perinatologii podkreśla, że faktycznie mediana wieku urodzenia pierwszego dziecka rośnie, w tej chwili wynosi 31 lat. W związku z tym procedury in vitro rozpoczynają się później. A po 35. roku życia drastycznie rośnie ryzyko wad genetycznych i rozwojowych płodu. Dlatego tak ważne jest sprawdzanie genetyczne zarodków.

„Nikt po procedurę in vitro nie sięga ot, tak sobie. Niepłodność to wcale nie jest rzadka choroba i należy ją leczyć metodą skuteczną, a taką jest in vitro. Objawem tej choroby jest brak ciąży. Ten objaw eliminujemy czasowo dzięki in vitro. Bardzo bolą mnie bzdury o dzieciach z bruzdą na czole poczętych w ten sposób. I tym bardziej cieszy mnie program refundacyjny, gdzie rzecz nie kończy się na diagnostyce. Marzyłbym, żeby weszła do niego diagnostyka przedimplementacyjna” – podkreśla prof. Wielgoś.

Zabezpieczyć płodność pacjentów onkologicznych

Prof. dr hab. n. med. Robert Jach w wystąpieniu „Wyzwania w zakresie zabezpieczania płodności u pacjentów z nowotworem” na przykładzie raka piersi wskazał, że jest to coraz częściej choroba przewlekła. I choć hormonoterapia nie ma działania gonadotoksycznego, to ze względu na wieloletni czas trwania opóźnia zajście w ciążę. Z tego powodu przed rozpoczęciem leczenia wskazane jest skorzystanie z porady na temat działań, by utrzymać płodność. Ponadto, zdaniem profesora Jacha, metodami zachowania płodności o udowodnionej skuteczności są: mrożenie komórek jajowych, zarodków lub tkanki jajnika.

„W trakcie uzupełniającej hormonoterapii wskazane jest stosowanie niehormonalnej lub barierowej antykoncepcji. Zajście w ciążę jest bezpieczne w czasie zaplanowanej przerwy w hormonoterapii” – wyjaśnia prof. Jach.

Dr Joanna Kufel-Grabowska, przewodnicząca Sekcji Płodności w Chorobie Nowotworowej Polskiego Towarzystwa Onkologicznego, cieszy się, że oncofertility weszło do programu. Pacjentki onkologiczne będą mogły urodzić dzieci. Ale trzeba zabezpieczyć ich płodność. Bo nawet te zmagające się ze stadium rozziewowym raka chcą mieć dzieci. Dlatego w programie jest zapis o konieczności konsultacji onkologa i hematologa.

„Każdy chory w wieku rozrodczym powinien mieć zagwarantowane prawo do zabezpieczenia rozrodu” – podkreśla dr Kufel-Grabowska.

„Kobiety mogą zabezpieczyć gamety do 42. roku życia, mężczyźni do 45. Prawo do posiadania dziecka jest fundamentalnym prawem człowieka” – dodaje ekspertka.

„ Powiem więcej, prawo do posiadania takiej liczby dzieci, o jakiej para marzyła, jest fundamentalnym prawem. Znam pary, które z jednego cyklu owulacyjnego mają troje dzieci” – uzupełnia prof. Radwan.

Cieszymy się, ale…

Marta Górna ze stowarzyszenia Nasz Bocian podkreśla, że pacjenci bardzo cieszą się z programu refundacji in vitro.

„Przez osiem długich lat nie było wsparcia. Samorządy dużych miast dopłacały do in vitro, ale na wschodzie Polski była biała plama” wskazuje Górna.

Przypomina też, że ginekolog lub lekarz pierwszego kontaktu wystawiają skierowanie do poradni endokrynologii i leczenia niepłodności. Na NFZ możliwe są m.in.: badanie nasiennia, badania hormonalne, diagnostyka i leczenie PCOS, inseminacja domaciczna.

Górna, jako przedstawicielka pacjentów, duże nadzieje wiąże z edukacją zdrowotną, która ma wejść do szkół. Liczy, że zagadnienia płodności znajdą się w programie nauczania.

Wiele miejsca poświecono także kwestii jakości procedur. Dr Łukasz Sroka, dyrektor medyczny kliniki InviMed, wskazał na ogromne zalety wynikające z wprowadzenia – jeszcze ustawą z 2015 r. – certyfikacji ośrodków. W jego opinii jest to gwarancja, że personel będzie właściwie wyedukowany. Dr Sroka wyraził przy tym nadzieję, że wprowadzane zmiany pozwolą większości pacjentów na kontynuację leczenia w dotychczasowych klinikach z wykorzystaniem finansowania publicznego.

Zdaniem Marty Górnej dzięki wyśrubowanym zapisom w programie mamy szansę, że jakość refundowanych procedur in vitro nie będzie odbiegać od jakości w klinikach niepublicznych. A takie są, niestety, doświadczenia krajów zachodnich.

„Im wyższe wymagania, tym lepsza jakość usług. Obecnie mamy w kraju 70 ośrodków zajmujących się in vitro. Jeśli 20 z powodu niedociągnięcia do wymogów wypadnie z programu to i tak 50 ośrodków wystarczy. Przypomnę, że program oferuje wsparcie psychologiczne. Czy wszystkie ośrodki są w stanie to zapewnić? W koszyku świadczeń gwarantowanych od kilku miesięcy jest badanie nasienia mężczyzn. Dlaczego wciąż jest niedostępne dla pacjentów?” – zastanawia się Górna.

Zdaniem prof. Kurzawy kryteria powinny być wręcz jeszcze ostrzejsze niż przewiduje program, bo tylko w ten sposób można wymóc jakość i standard.

„Ustawa powstała w 2014 r. Od tamtego czasu dokonał się szalony postęp w medycynie rozrodu. Dlatego musi być elektroniczny rejestr, który stanie się narzędziem do kontroli jakości i rzetelności wykonywanych procedur in vitro” – podkreśla prof. Kurzawa.

Jego zdaniem w programie powinno znaleźć się mrożenie tkanki jajnika. Mało tego, powinno to być zagwarantowane w koszyku świadczeń. Tego samego zdania jest dr Kufel-Grabowska.

Dla Marty Górnej ważna jest odpowiedź z Ministerstwa Zdrowia, co z badaniami genetycznymi zarodków.

„Diagnostyka preimplatacyjna powinna być w programie, ale nie u każdego z automatu, tylko w pewnych określonych sytuacjach” – podkreśla prof. Wielgoś.

Źródło:
Konferencja „Dostęp do metod wspierania płodności w Polsce – wyzwania i proponowane rozwiązania” o charakterze inaugurującym Forum Tematyczne ds. Wspierania Płodności z inicjatywy Pracodawców Medycyny Prywatnej; 15.04. 2024 r; Warszawa.

 

 

Źródło informacji: PAP MediaRoom

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close