Ku przestrodze…
Dwie różne sytuacje, które pokazały mi strach i emocje, jakich jeszcze nie znałam. Sytuacje, które mogły zakończyć się tragicznie. Wreszcie sytuacje, które otworzyły mi na pewne sprawy oczy…
….
Lipiec 2013r.
Urlopujemy się właśnie nad jeziorem. My, z dwu i pół letnim wówczas Jaśkiem i nasi znajomi – małżeństwo, z trzy miesiące starszą od Janka, córką.
Jest ciepło, siedzimy przed stanicą wędkarską, którą wynajmujemy, tuż przy brzegu jeziora. Roześmiani, wystawieni do słońca, plotkujemy. Odpoczywamy. Zuza bawi się koło nas, robi babki z piasku. Jasiek siedzi z Tatą na pomoście, na turystycznym krześle. Z dumą i zaciekawieniem obserwuje jak Tata zarzuca raz po raz wędkę i próbuje złowić rybę.
Nagle słyszę plusk wody, zerkam na pomost, na Jaśka – czy jeszcze tam siedzi?!
Nie ma Go!! Krzesła też nie ma!!
I w mgnieniu oka Tata znika mi z oczu, skacząc za dzieckiem do wody!
Zrywam się z miejsca, biegnę na ten cholerny pomost i czuję jak całą oblewa mnie strach! Zimny! Potworny! Nogi mi się uginają, ręce trzęsą, serce wali jak szalone, jakby za chwilę miało wyskoczyć przez gardło albo eksplodować!
Głowa szaleje, myśli buzują i tylko ta jedna krzyczy – wyciągnij Go, PROSZĘ!!
I wynurzył się Tata, z wysoko uniesionym Dzieckiem. Biorę Go łapczywie w swoje objęcia, jak wtedy, w szpitalu, kiedy przyszedł na świat. Przytulam tak mocno, jak tylko mogę.
Cztery dorosłe osoby, wszystkie na wyciągnięcie ręki, a mimo to moje dziecko prawie się utopiło!
….
Lipiec albo sierpień 2012r., nie pamiętam już dokładnie, w każdym razie na pewno było lato.
Mieszkanie na czwartym piętrze, duży balkon z betonowym murkiem, zamiast tradycyjnej barierki.
Ja i mój półtoraroczny wówczas Jasiek.
Był upalny dzień, więc okna i balkon miałam szeroko otwarte. Siedzieliśmy razem w salonie, bawiliśmy się. W pewnym momencie wstałam i poszłam po coś do kuchni, po coś do picia, chyba.. ?
Nie wiem ILE mnie nie było, 30 sekund, może minutę? No chwilę dosłownie!
Wracam i co widzę?? Moje dziecko, mały odkrywca – alpinista, stoi na swoim plastikowym pudełku z zabawkami i próbuje wyjrzeć przez balkon, przez ten nieszczęsny murek, który przesłania mu cały świat!
To nie jego pierwsza wspinaczka, każdego dnia podsuwa pudło pod stół czy szafę i próbuje wgrzebać się jak najwyżej. Tego dnia jednak nieco poniosła go fantazja i choć murek (na szczęście!) jest dość wysoki, tak że ledwo nos mu za niego wystawał, to mało brakowało do nieszczęśliwego wypadku!
….
Gdyby te dwa przypadki zakończyły się tragicznie i ujrzały światło dziennie, daję sobie rękę uciąć, że w sieci posypałyby się miliony krwiożerczych komentarzy: że jestem głupia, nieodpowiedzialna i bezmyślna, że zamordowałam własne dziecko i jak w ogóle mogłam dopuścić do takich sytuacji?!
Przecież to niemożliwe!
A jednak możliwe! Mówię Wam to – JA, (nie)zwykła, w pełni świadoma i kochająca matka. Matka która za własnym dzieckiem skoczyłaby w ogień!
Stety niestety, ale dzięki tym zdarzeniom wiem, że z dziećmi nie można wszystkiego przewidzieć, a wypadki się zdarzają, nawet najlepszym rodzicom, najmądrzejszym ludziom, nie ma znaczenia.
Wystarczy moment, chwila nieuwagi…
Ale czy Wy, jesteście w stanie to zrozumieć? Wy – anonimowi komentatorzy, wszechwiedzący, idealni, święci,..?! Ci, którzy bez mrugnięcia okiem oskarżają o najgorsze!
Jakim prawem?!
Wy, którzy zapewne nigdy w życiu, na Wasze szczęście, nie mieliście JESZCZE okazji przeżyć czegoś podobnego?! Wy, którzy być może nawet nie posiadacie dzieci i najzwyczajniej w świecie nie macie pojęcia O CZYM prawicie?!
Gwoli ścisłości, nie bronię rodziców, którzy z premedytacją wyrządzają krzywdę swym dzieciom, bo im przeszkadzają… np. w libacji. Mówię o tych, którym zdarzył się WYPADEK, najstraszniejszy, ale po prostu – wypadek.
Oceniać jest łatwo, (próbować) zrozumieć znacznie trudniej. Smutne to.
„Co roku w Polsce w różnego rodzaju wypadkach ginie tysiąc dzieci, a ponad 300 tysięcy doznaje urazów. Z ubiegłorocznego raportu UNICEF „Dzieci w Polsce” wynika, że najczęściej do nieszczęśliwych zdarzeń dochodzi pod opieką rodziców, w domu. Wystarczy chwila nieuwagi.”
Ogórki uwielbiam od każdą postacią- korniszone, kiszone, małosolne czy z papryczką chili 🙂 I nieskromnie napiszę, że dobrze spod mojej ręki wychodzą, bo zawsze gdy mam gości, proszą mnie abym zapakowała im na drogę słoiki z ogórkowymi pysznościami.
Oj, uwielbiam ogóreczki. Sezon się rozpoczął i u mnie przybywa słoiczków;)
Ogórki małosolne z Beskidów
kamionkowy słój lub zwykły z jasnego szkła
koper ogrodowy
czosnek
chrzan
po ok 6 sztuk: liście dębu, liście czarnej porzeczki i liście wiśni
na litr wody- duża łyżka soli
Na spód koper, pomiędzy nim czosnek i chrzan pokrojony w słupki
Potem ogórki ciasno ułożyć a na górę liście. Zagotować wodę, wsypać sól, odstawić na 10min i ciepłą wodą, ale już nie wrzątkiem zalać ogórki.
koniec:)
Ja zawsze nawet jak robię kiszone odcinam końce
ja tez?
Jak liscie od ogorkow sa zdeptane to beda gorzkie albo obierane z ciemniejszej strony tez goszkie beda
Zależy od której strony jest obierany
A jak nie jest obierany?
Podobno obiera się od ciemnej strony do jasnej
Odwrotnie.
A to dobrze wiedziec? właśnie nie byłam pewna
Od kwiatka do ogonka 🙂
Jak jest im za dużo słońca, to wtedy będą gorzkie. No i jeszcze trzeba podlewać, żeby nie było za sucho.;) Tak mówi moja mama).
Ciemna strona ogórka jest gorzka a jasna nie, jeśli ogórek jest obierany od ciemnej czyli od ogonka w stronę jasną od kwiatka to będzie gorzki. Na odwrót nie powinien być gorzki