Emocje 10 kwietnia 2020

Wielkanoc w cieniu koronawirusa

Koronawirus robi co może, żeby ludziom krzyżować plany. Już nie można po ludzku iść z rodziną do lasu, zabrać dziecka na zakupy czy po prostu wyjść na spacer bez celu. Święta też będą inne niż te, do których przywykliśmy. 

 

Czasem to chyba warto ugryźć się w język… 

Kiedy dwa lata temu pisałam Wam, że czekają mnie święta inne niż wszystkie, nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo los potrafi być przewrotny. 

Tamte święta faktycznie były improwizowane, a że na stole pojawiło się coś poza zupkami chińskimi, w dużej mierze było zasługą mojego męża i dziecka. Dom też jakby brudem zarośnięty nie był, chociaż okien faktycznie wtedy nie umyłam. Nie wypucowałam też wszystkich podłóg i mebli, ale poodkurzane musiało być. Tak mi się wydaje, bo sama tego nie pamiętam. Zresztą na pewno nie ja odkurzałam, to zawsze robi mój mąż. Ale musiało być poodkurzane i podłogi musiały być przynajmniej przetarte, bo wśród gości było niespełna roczne dziecko. 

W tym roku dziecko ma prawie trzy lata, ale na święta nie przyjedzie… mogę nie myć podłóg, ale umyję, bo mam czas. Okna umyłam już dawno. Nadal dobrze wyglądają. 

To znowu będą święta inne niż wszystkie…

Pierwszy raz w życiu nie pójdę do kościoła ze święconką. Nigdy mi się taka sytuacja nie zdarzyła. Tym bardziej mojemu dziecku, któremu teraz jest wyraźnie przykro. No ale siła wyższa. Święconkę sami sobie poświęcimy, na szczęście mamy święconą wodę. W internecie można znaleźć wzór modlitwy do odmówienia. Na przykład tutaj. A jak ktoś nie znajdzie, to też nie ma problemu. Może sam się pomodlić i pokarmy poświęcić. To też będzie ważne. Wiem z pewnego źródła 😉 

W Wielką Niedzielę też nie pójdziemy do kościoła. Po raz kolejny będziemy uczestniczyć we mszy przez internet. Transmisji jest już na tyle dużo, że sobie wybieramy co tydzień inny kościół. Ot tak, bo możemy. 

Święta w tym roku będą tańsze, bo po prostu nie mam dla kogo gotować. Nie będzie gości, a my we trójkę nie zjemy nie wiadomo ile. Jak się siedzi w domu to i jeść się jakoś nie chce. Menu będzie skromniejsze, ale jajek faszerowanych nie zabraknie. Żurku też. I ciast, których na co dzień na stole nie stawiam. Postaram się, żeby świąteczna atmosfera mimo wszystko pojawiła się w naszym domu, choćby za pomocą odświętnych potraw. 

Jak co roku odżegnuję się od prasowania obrusa, tak w tym chyba zrobię wyjątek. Niedawno mąż mi zamontował dodatkowe gniazdka w kuchni, więc chyba już nie mam się czego bać. 

Bazie już mamy, ukradłyśmy z Duśką z lasu, ale nie mówcie nikomu! Stoją w wazonie bez wody, bo nie chciałam, żeby zakwitły. Wykorzystamy je do świątecznych dekoracji. Pisanek raczej nie zrobimy (no dobra, może jedną, góra dwie), bo mamy już całkiem pokaźną kolekcję z poprzednich lat. 

Nie będzie gości i to właściwie boli najbardziej. Cała reszta to dodatki, ważne, ale nie najważniejsze. Święta zawsze spędzaliśmy w większym gronie. Tym razem będziemy we troje. Nie myślcie, że nie lubimy być ze sobą albo nie mamy o czym rozmawiać, nic z tych rzeczy. Ale wiecie sami, to nie tak powinno być. 

Wykorzystamy nowoczesną technologię i zorganizujemy jakąś telekonferencję, bo co innego nam pozostaje? Nic. Dobrze, że chociaż internet jest. Chociaż też ostatnio jakby kuleje.

Nie pójdziemy na tradycyjny świąteczny spacer, bo obowiązuje jakiś durny zakaz wstępu do lasu. Mogłabym go zrozumieć, gdyby chodziło o zagrożenie przeciwpożarowe, bo faktycznie jest susza. Ale nikt mnie nie przekona, że niechodzenie do lasu będzie miało pozytywny wpływ na moje zdrowie. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Ruch jest potrzebny, świeże powietrze też. A w lasach jest naprawdę dużo miejsca i zachowanie stosownej odległości jest łatwiejsze niż w sklepie, komunikacji lub na poczcie. Nie złamiemy zakazu wcale nie dlatego, że jesteśmy tacy praworządni, tylko dlatego, że myśliwi dostali zielone światło. Mogą chodzić po lasach, ile dusza zapragnie. Polować też. Jakby trochę to niebezpieczne dla nas, zwykłych śmiertelników. 

 

Miałam już święta improwizowane. Będę miała święta bez gości. Mam nadzieję, że za rok będę miała święta jak najbardziej tradycyjne. Już nawet na tę kaczkę się zgodzę, o ile ktoś ją upiecze. Niech sobie będzie na stole. Tylko niech mam dla kogo piec ciasta i faszerować jajka. Niech mi krzeseł i talerzy zabraknie. Takich świąt sobie i Wam życzę. Tych za rok. To już niedługo! 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ciąża i dziecko 2 kwietnia 2020

Kary dla dzieci – karać czy nie karać?

Metoda kija i marchewki jest jedną z najstarszych metod wychowawczych. Każdy rodzic ma w pogotowiu kilka sprawdzonych kar – są to głównie zakazy lub nakazy. W danym momencie zastosowanie kary wydaje się jedynym skutecznym sposobem postępowania, ale czy tak jest naprawdę? Czy wymierzenie kary sprawia, że dane zachowanie się już nie powtórzy?

Czy kary działają?

Zastanówmy się nad odpowiedzią na to pytanie. Myślę, że wielu z Was odpowie – oczywiście! I ja też się z Wami zgodzę, że w pewnym sensie tak. Jednocześnie dodam, że działają, ale krótko. To nie jest tak, że dziecko nauczy się na swoim błędzie i następnym razem już tego nie zrobi. Raczej więcej niż pewne, że zrobi, ale wtedy, gdy nie będzie w zasięgu naszego wzroku. Nauczy się kombinować, żeby uniknąć kary. Kara zadziała po prostu tu i teraz (np. dziecko posłusznie pójdzie do swojego pokoju), ale na pewno nie zapobiegnie niepożądanemu zachowaniu w przyszłości.

Dzieci karane bardzo często stosują też pewien mechanizm obronny, jakim jest kłamstwo. Jest to logiczne, po co mają się do czegoś przyznawać, dlaczego mają mówić prawdę, skoro zostaną ukarane.

Co poczuje dziecko, gdy je ukarzemy?

A co czulibyśmy sami, będąc na jego miejscu? Złość? Poczucie niesprawiedliwości? Rozgoryczenie? Upokorzenie? Przytoczę słowa Jane Nelsena: „Jakim cudem wpadliśmy na ten szalony pomysł, że aby dzieci zachowywały się lepiej, najpierw muszą się poczuć gorzej?”. W myśl pozytywnej dyscypliny, której Nelsen jest twórcą – aby rozwiązać sytuację, należy naprawić relację. Niczego nie nauczymy, nie wytłumaczymy, nie „przemówimy do rozsądku” naszemu dziecku, jeśli będzie na nas wkurzone. A będzie na pewno, jeśli je ukarzemy. Jeśli zostanie przez nas upokorzone, nie oczekujmy od niego, że będzie z nami chciało współpracować.

Zwróćmy uwagę, że gdy wymierzamy dziecku karę, to pokazujemy, że w tym starciu wygrał dorosły. A kto lubi przegrywać? Nikt nie lubi poczucia bycia przegranym, większość z nas w takiej sytuacji czuje potrzebę rewanżu. Nie dziwmy się, jeśli zdenerwowane na nas dziecko będzie chciało się odegrać i swoim zachowaniem zrobić nam na złość. Od razu albo kiedyś. Nam albo komuś innemu, np. rodzeństwu. Jeśli dostało karę za uderzenie siostry, to czy od tego momentu będzie kochało ją bardziej? A może będzie jeszcze bardziej na nią złe, bo to przez nią zostało ukarane?

I jeszcze jedna – najgorsza według mnie strona karania – wychowanie człowieka lękliwego, uległego, zawsze posłusznego. Pewnie każdy rodzic marzy o tym, by jego dziecko miało poczucie własnej wartości. Żeby nie musiało swoim zachowaniem ciągle udowadniać, próbować się przypodobać innym i robić tego, czego od niego oczekują. Pierwszy lepszy przykład – pomyślmy o być może mających zły wpływ rówieśnikach, z którymi będzie miało do czynienia nasze (kiedyś) nastoletnie dziecko.

Co zamiast kary?

Niekaranie dzieci nie jest jednoznaczne z tym, że mamy im na wszystko pozwalać. Dzieci trzeba wychowywać! A to już temat na następny wpis. Dziś zostawiam Was z refleksją nad konsekwencjami kar, szczególnie tymi długofalowymi. I obiecuję do tematu wrócić niebawem.

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Aenta
Aenta
4 lat temu

Zgadzam się z Tobą w 100%. Przyznam szczerze, że łatwiej jest wymierzyć dziecku karę, niż jej nie zastosować.

Strefa gier i zabaw 31 marca 2020

Nauka czytania poprzez zabawę, czyli zestaw Czytam sobie. Pierwsze słowa

Dzieci mają niesamowitą zdolność uczenia się i chłonięcia wiedzy. Raz zasłyszane historie, fakty są wstanie przypomnieć, w najmniej oczekiwanym momencie. Podobnie jest z nauką czytania i pisania. Warto wykorzystać sytuacje, gdy dziecko samo rwie się do czytania pierwszych słów.  Możemy pójść za swoją intuicją, wyszukiwać w sieci różnych porad lub skorzystać z gotowego zestawu edukacyjnego Czytam sobie. Pierwsze słowa.

Nauka czytania to niebywałe osiągnięcie dla dziecka. Droga nie jest prosta i usiana różami. Wymaga od dziecka i dorosłego wysiłku, lecz nie musi być żmudnym i nudnym procesem. Nie od dziś wiadomo, że maluchy świetnie uczą się poprzez zabawę. ZestawCzytam sobie. Pierwsze słowa odkrywa przed rodzicami i opiekunami mnóstwo pomysłów i sposobów, jak zainteresować i zaangażować dziecko w nauce czytania, a później pisania. 

W środku pudełka znajdziecie:

  • książkę Doktor Ola. Czytam sobie. Poziom 1; 
  • ruchomy alfabet, czyli karty z literami umożliwiające samodzielne układanie słówek; 
  • dużą planszę z alfabetem;
  • książkę z poradami dla rodziców Od pierwszej litery do pierwszego zdania, która ułatwi opiekunom pracę z dzieckiem;
  • 60 kart edukacyjnych do nauki czytania z książką, w tym: 
    • 15 kart z obrazkami z książki, 
    • 15 kart ze słówkami, 
    • 15 kart kontrolnym z obrazkami i podpisami, 
    • 15 kart z rymami. 

W Poradniku dla rodziców znajdziecie bardzo jasno i przejrzyście opisane wskazówki i porady-począwszy, od czego najlepiej zacząć, czego unikać i jakich błędów nie popełniać. Czasami jako rodzice skupiamy się za bardzo na tym, aby np. podczas ćwiczenia dziecko siedziało prosto, przez co często je strofujemy i wybijamy z toku myślenia i zainteresowania. 

Nie ma też sensu rzucać się na wszystkie proponowane metody nauczania i wcielać je w życie w tym samym czasie. Warto skupić się na jednej i podążać za dzieckiem. 

W naszym przypadku, zarówno ze starszakiem, jak i teraz pięcioletnią Lusią zaczęliśmy od metody odimiennej [1]. W skrócie polega ona na tym, że dziecko uczy się pisać swoje imię, potem mama, tata, imię brata, siostry, koleżanek z przedszkola itd. Z każdym nowym imieniem poznaje nowe litery, uczy się je łączyć, literować i odnajdywać w nowych wyrazach. 

W dołączonym poradniku znajdziecie także trzydzieści pięć pomysłów na naukę czytania poprzez zabawę, która została podzielona na takie tematy jak:

  • poznawanie liter, ich kształtów i kojarzenie z odpowiednimi głoskami;
  • trenowanie pamięci wzrokowej i kojarzenie całych słów jako obrazów;
  • trenowanie umiejętności składania liter w słowa i głoskowania;
  • zadania ćwiczące czytanie i rozumienie czytanych słów;
  • zabawy pobudzające do krytycznego myślenia kreatywnego myślenia oraz oceny przeczytanych treści;
  • nauka alfabetu.

Ruchomy alfabet zawarty w zestawie jest świetnym narzędziem do układania wyrazów. Kolorem niebieskim zaznaczone są spółgłoski, a czerwonym samogłoski. Autorzy wzorują się tutaj na metodzie Montesorri. Niestety w zestawie nie ma literek z polskimi znakami jak ą, ę, ć-co jest moim zdaniem nie słuszną rzeczą. To, że w początkowym etapie nie uczymy ich dzieci, nie oznacza, że mogłoby ich nie być. Były by pomocne w dalszym etapie nauki czytania.

pierwsze słowa

Po ułożeniu literek w odpowiedniej kolejności Lusia sama zaproponowała, że napisze swoje imię (metoda odimienna). Najlepiej rozpocząć od słów, które dziecko już zna. Zauważcie, że litery z zestawu to nie są litery drukowane, tylko pisane. Dziecko przedszkolne, które zna już litery drukowane, potrzebuje więcej czasu by skojarzyć i połączyć ze sobą literkę pisaną i drukowaną. Warto tutaj zachęcać dziecko i wspierać je, jeśli na początku jest to dla niego trudne.

Pomocne w poznawaniu nowych słów są karty z zapisanymi słowami oraz tak zwane karty kontrolne, na których widnieje obrazek i słowo. Początkowo można pobawić się z dzieckiem w wyszukiwanki i łączenia tych kart ze sobą lub zagranie w memo, gdy ma ono już opanowane kilka wyrazów.

pierwsze słowa

Do zestawu dołączona jest także książka Doktor Ola, która reprezentuje pierwszy poziom w znanej serii Czytam sobie. Została ona napisana krótkimi, prostymi zdaniami uzupełnionymi ćwiczeniami z głoskowania, by ułatwić maluchom naukę czytania. Ilustracje zawarte w książce są bardzo realistyczne i pomogą w opowiadaniu historii. 

Dodatkowym plusem tej serii jest to, że opisane w poradniku propozycje nauki poprzez zabawę będzie można z łatwością dostosować do innych książek z serii Czytam sobie

Dziwi mnie fakt, że za edukacyjnego uczymy dzieci literek pisanych, a w dołączonej książce Doktor Ola i całej serii Czytam sobie mamy litery drukowane. 

pierwsze słowa

Oczywiście to nie dla każdego będzie znaczący problem. Jednak dziecku pięcioletniemu, które wcześniej poznało drukowane litery, może być trudno przestawić się i będzie to wymagać od niego większego wysiłku.

Na koniec mam jeszcze jedną techniczną radę. Kiedy ułożycie wszystkie literki, warto je pogrupować i spiąć za pomocą gumki recepturki, bo inaczej wszystko się rozsypie i na nowo czeka Was układanie całego alfabetu, co zajmuje trochę czasu.

Zestaw edukacujny Czytam sobie. Pierwsze słowa jest fajnym uzupełnieniem i urozmaiceniem nauki czytania dla dziecka. Dla rodzica jest ogromnym ułatwieniem, gdyż w jednym pudełku zawarte jest wiele materiałów pomocniczych. 

[1] Irena Majchrzak, Nazywanie świata. Odimienna metoda nauki czytania, Wydawnictwo MAC, 2004

 

Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Egmont. Dziękujemy za przekazanie egzemplarza recenzenckiego zestawu

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Dagmara M.
Dagmara M.
4 lat temu

Super ten zestaw. Moje dzieci już świetnie czytają, a zastosowaliśmy świetny pomysł na zabawę. Po całym mieszkaniu roznieśliśmy karteczki z napisami (drzwi, okno, buty, itd), a dzieci czytały i sprawdzały, czy kartki są umieszczone w dobrych miejscach. Polecam!

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close