Lifestyle 21 maja 2022

Wystawianie młodej skóry na słońce jak bomba z opóźnionym zapłonem

Oparzenie słoneczne zazwyczaj szybko się wyleczy, ale szkodliwe jego skutki mogą pojawić się po latach. O tym, dlaczego i jak należy chronić szczególnie młodą skórę – dzieci i młodzieży – opowiada prof. Andrzej Kaszuba z Kliniki Dermatologii, Dermatologii Dziecięcej i Onkologicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

Czy nadmierne naświetlanie dzieci bez żadnych osłon przeciwsłonecznych jest bombą z opóźnionym zapłonem?

Skóra dzieci wystawiona bez protekcji, bez ochrony UV przez kilka godzin na słońce w przyszłości będzie narażona na niebezpieczeństwo poważnych powikłań. Jest cieńsza niż dorosłego, delikatna, skłonna do oparzeń. To ryzyko jest szczególnie wysokie u dzieci z pierwszym i drugim fototypem skóry, czyli ze skórą jasną. My, dermatolodzy,  dobrze wiemy, że każde oparzenie skóry w okresie dzieciństwa, nawet to pierwszego stopnia, dokłada się do możliwości powstania czerniaka w przyszłości, najgroźniejszego nowotworu człowieka, nie tylko skóry, bo może on dawać przerzuty do wszystkich narządów. Za ten nowotwór odpowiada liczba oparzeń w młodości, a nie tylko czynniki genetyczne. Oparzenia słoneczne w młodym wieku – do 16.-18. roku życia są bardzo niebezpieczne.

Co więc robić, skoro dziś o filtrach przeciwsłonecznych są nie najlepsze wieści, np. mowa jest o zakazie kąpieli po wysmarowaniu się kremem z filtrem w pobliżu rafy koralowej. Używać ich czy nie?

Używać bezpiecznie dla siebie i środowiska naturalnego. Są też filtry fizyczne, czyli filtry mineralne w postaci mikropigmentów. Odbiją i rozpraszają promieniowanie UV, tworząc tzw. efekt „lustra” dla słońca. Nie działają szkodliwie na środowisko, chronią i przed UVB i przed UVA, a szczególnie przed UVC, a więc najbardziej rakotwórczym promieniowaniem. Jeśli mamy problem z filtrami, są inne proste metody ochronienia naszego dziecka przed słońcem. Np. parasolki rozłożone nad wózkami. W sprzedaży są dostępne ponadto koszulki bawełniane z filtrem UV. Można również założyć dziecku kapelusz z dużym rondem. Takie osłony stosuje się w rejonach świata, gdzie jest największe narażenie na promieniowanie słoneczne i promieniowanie UV – w stanie Queensland w Australii czy w Kalifornii. Tam to jest powszechne zachowanie, a ludzie są nawet przyzwyczajeni do spacerowania po zacienionej stronie ulicy.

Przed słońcem w naturalny sposób chroni nas melanina, ale proces jej produkcji jest dość długi…

Skórę dzieci i dorosłych dzielimy na sześć podstawowych fototypów zależnie od skłonności do oparzenia i od ilości melaniny w skórze. Fototyp skóry jest na całe życie. Skóra szóstego fototypu jest ciemna, ma najwięcej melaniny, nie reaguje na promienie. W pierwszym fototypie skóra jest najbardziej wrażliwa na oparzenia słoneczne i zawsze ulega poparzeniu przy pierwszych kontaktach ze słońcem. Należy pamiętać, że to właśnie te pierwsze kontakty są najgroźniejsze i najczęściej pod ich wpływem nasza skóra ulega poparzeniu. W drugim, trzecim fototypie po trzech, czterech naświetlaniach wytworzy się bariera melaninowa i jest szansa, że już nie będziemy dalej ulegać poparzeniom. Wszystko zależy jednak od czasu naszego przebywania na słońcu.

Skórę do słońca przyzwyczajmy zatem stopniowo? 

Oczywiście, początkowo na promienie wystawiamy się bardzo krótko, żeby skóry nie oparzyć. Powtarzam – to jest najgroźniejsze. Szczególnie na dziecko uważać powinni ci rodzice, jeśli u członków jego rodziny na skórze występują liczne znamiona. U dziecka może ich jeszcze nie być, ale do 18. roku życia powstają, a potem nawet do 40. roku życia, może ich przybywać. Niektórzy ludzie mogą mieć na ciele do 100, 200, a nawet więcej znamion barwnikowych, które tworzą tzw. zespół znamion dysplastycznych, czyli niebezpiecznych. W przyszłości pod wpływem promieni skumulowanych w okresie dzieciństwa przekształcić się mogą w czerniaka, a w miejscach szczególnie narażonych na słońce mogą powstać najczęstsze nowotwory człowieka, czyli nowotwory skóry.

Tu chodzi również o problem wczesnego starzenia się skóry. O ile bardzo istotnym czynnikiem ryzyka czerniaka jest oparzenie, to rak kolczystokomórkowy czy rak podstawnokomórkowy, podobnie jak stany przedrakowe skóry, powstają na bazie skóry starzejącej się pod wpływem długotrwałego działania słońca, skumulowanych dawek promieniowania, nie zaś pod wpływem wcześniejszych oparzeń. Wszystkie rodzaje promieniowania kumulują się po latach i ich wynikiem jest nie tylko proces starzenia, ale częstsze nowotwory skóry po 50. i 60. roku życia. Współcześnie my, dermatolodzy, obserwujemy nowotwory skóry już u dwudziestopięciolatków, trzydziestolatków. Kiedyś to było nie do pomyślenia.

Jaki czas przebywania na słońcu jest bezpieczny? 20-30 minut?

To zależy od fototypu skóry. Człowiek z fototypem trzecim w pierwszym kontakcie ze słońcem może wystawić się na działanie jego promieni 20-30 minut, fototyp pierwszy tylko 10-15 minut, nie dłużej. Każdy musi poznać wrażliwość swojej skóry. Radziłbym nie opalać się „na hurra”, gdy zdarzy się pierwszy słoneczny dzień. Pamiętajmy też, że najbardziej szkodliwe jest promieniowanie między godziną 11 a 15. Wtedy do skorupy ziemskiej dociera najwięcej promieni UVA i UVB. One mogą mocno oparzyć, co początkowo wydaje nam się niezbyt groźne, ot, takie tam oparzenie. Aby sobie ulżyć, bierzemy się za domowe sposoby: kwaśne mleko, śmietana i uważamy, że jest OK. Tymczasem wcale nie jest OK, bo to jest bardzo niebezpieczne dla zdrowia naszej skóry w przyszłości.

Z jednej strony mamy mocno zakodowany negatywny wpływ słońca: starzenie się skóry, zmarszczki, czerniaki, o których mówiliśmy, ale z drugiej strony mamy mocno zakodowany jego dobroczynny wpływ na zdrowie: witamina D3, redukcja chorób serca. Jak to pogodzić?

Nasi przodkowie sobie z tym radzili, sto lat temu było 15 razy mniej nowotworów skóry. Na wzrost ich liczby wpłynęła zmiana nawyków: korzystanie z solariów, dążenie do absorpcji jak największej ilości promieni słonecznych, bo to zdrowo, a także niekorzystny wpływ dziury ozonowej. Tak więc niszczenie środowiska, chemizacja życia, złe odżywianie – to wszystko razem, a także wiele tzw. środowiskowych czynników ma wpływ na starzenie się skóry, na rozwój nowotworów. Witamina D3 jest potrzebna, ale w okresie letnim do przyswojenia wystarczającej jej ilości wystarcza normalne chodzenie po słońcu, bez opalania się.

Ale dziś przecież niemal każdy krem dla kobiet ma filtr. Czy to nie blokuje produkcji witaminy?

To nie ma wielkiego znaczenia, ilość witaminy D3 będzie w organizmie wystarczająca nawet po użyciu kremu z wysokim filtrem. Nigdy nie ma pełnej ochrony. Uważam, że kwestia witaminy D3 to dziś sprawa rozdmuchana. Oczywiście, jest bardzo potrzebna, ale tak jak ze wszystkim – bez przesady. Mam pacjentów, którzy na skutek niesamowitej presji mediów, reklamy, stosują dietę bezglutenową, bez laktozy, w całości chronią się za pomocą filtrów, a witaminę D3 przyjmują w ogromnych dawkach i uważają, że mają zdrowe nawyki i tak trzeba. Często po badaniach okazuje się, że dieta bez glutenu nie jest im potrzebna, bo nie mają kłopotów z jego przyswajaniem, nie mają też alergii na laktozę. Uważam więc, że wszystko powinno być robione z umiarem.

A co z zespołami genetycznymi, w których bardzo wcześnie występują nowotwory skóry?

Są bardzo niebezpieczne. Jeden z nich, skóra pergaminowa i barwnikowa polega na tym, że dziecka nie można wystawić na słońce nawet na ułamek sekundy, nawet, gdy będzie wysmarowane najwyższym filtrem. Co byśmy jako rodzice nie robili, w wieku 15-16 lat, a czasem wcześniej, dojdzie u niego do rozwoju nowotworów skóry i czerniaka i szybkiego starzenia się skóry. Szesnastoletnia dziewczynka, której zdrowie kontroluję od wielu lat, miała już usuniętych 12 poważnych nowotworów skóry. Te dzieci naprawdę muszą być chowane w ciemności.

Jaki procent populacji ma skórę pergaminową?

Bardzo niewielki. To jeden przypadek na 1 mln osób. W Polsce cierpi na to schorzenie kilkanaście osób. O tym zespole trzeba jednak mieć wiedzę, żeby szybko go rozpoznać. Każdy dermatolog jest w stanie poprawną diagnozę postawić, a dzieci te trafiają wcześnie do tego specjalisty, bo mama bardzo szybko widzi, że coś jest nie tak. Dziewczynkę, o której opowiadam, „przejąłem” po starszej koleżance, prof. Zofii Olszewskiej, która przed kilkunastu laty od razu po wejściu tego dziecka do gabinetu rozpoznała chorobę ‘xeroderma pigmentosum’, czyli skórę pergaminową i barwnikową. Dzięki temu ta dziewczynka tak długo żyje. Rozpoznane u niej nowotwory są wcześnie diagnozowane i od razu usuwane.

Rozmawiała Beata Igielska, zdrowie.pap.pl

Źródło informacji: Serwis Zdrowie

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zdrowie 20 maja 2022

Małpia ospa. Możesz się zarazić od… wiewiórki

Małpia ospa nie jest nową chorobą, mieszkańcy Czarnego Lądu znają ją od wielu lat. Niedawno jednak pojawiła się w Europie, siejąc postrach i grożąc widmem nowej pandemii. Przekopałam internet, żeby sprawdzić, co w trawie piszczy. 

Małpia ospa – brzmi jak żart, ale taka choroba naprawdę istnieje 

O małpiej ospie pierwszy raz usłyszałam od rejestratorki w naszej przychodni i szczerze mówiąc, potraktowałam trochę jak żart. Ot, rzuciłam w luźnej rozmowie:

– Ciekawe, czym nas teraz internet będzie straszył, jak moda na koronę mija.

I usłyszałam:

– No jak to czym, małpią ospą, już o niej piszą.

 

Druga z rejestratorek o małpiej ospie w ogóle nie słyszała, czyli sama choroba i wiedza o niej nie jest taka powszechna. Niemniej już pobieżne przeszukanie internetu pozwala się dowiedzieć, że zagrożenia może i nie ma, ale tak całkiem spokojnie spać to też nie powinniśmy. W internecie dzień bez straszenia to najwyraźniej dzień stracony. 

 

Jak można się zarazić małpią ospą?

Małpia ospa to choroba odzwierzęca i wbrew nazwie nie tylko małpy ją przenoszą. Sama terminologia wzięła się stąd, że mieszkańcy Afryki faktycznie zarażali się nią od małp. Jednak to, że w Polsce małp nie ma, nie oznacza, że możemy spać całkiem spokojnie. Okazuje się bowiem, że tę chorobę mogą przenosić też wiewiórki, co nie powiem, trochę mnie zaniepokoiło. Na moim podwórku są stałymi gośćmi, a czasem nawet porywają jakieś resztki z kompostu. Niedawno przyłapałam wiewiórkę na ogryzaniu skórki z banana. Coś je najwyraźniej łączy z małpami. 

W każdym razie wiewiórek lepiej nie głaskać. Nawet tych oswojonych jak w warszawskich Łazienkach.  Małpią ospę mogą przenosić też inne gryzonie, na przykład oposy albo szczury. O myszach internet milczy, ale niby czemu mają być gorsze? 

 

Coraz częściej mówi się o przenoszeniu małpiej ospy z człowieka na człowieka, ale twardych danych brak. Są tylko różnorakie podejrzenia, np. że potrzebny jest długi kontakt skóra do skóry. Niektórzy specjaliści idą dalej i mówią coś o przenoszeniu małpiej ospy drogą płciową, ale nie ma na to dowodów. Tak naprawdę, ponieważ choroba pojawiła się w Europie niedawno, wiele z teorii opiera się raczej na spekulacjach. Mówi się też o tradycyjnej metodzie zarażania ospą – drogą kropelkową, ale potrzebny jest długotrwały kontakt twarzą w twarz. 

 

Małpia ospa – objawy 

Objawy małpiej ospy przypominają klasyczną wiatrówkę:

– gorączka,

– osłabienie,

– ból głowy,

– bóle mięśniowe,

– powiększenie węzłów chłonnych,

– dreszcze,

– charakterystyczna wysypka.

 

Niestety internet nie był łaskaw powiedzieć, czym różni się zewnętrznie małpia ospa od wietrznej. Wiadomo natomiast, że wywołują ją dwa różne wirusy, przy czym wirus małpiej ospy jest bliskim kuzynem wirusa ospy prawdziwej. Udało mi się jedynie znaleźć informację, iż małpia ospa nie jest tak zakaźna jak wietrzna, co w sumie jest dobrą wiadomością. Ale żeby nie było różowo, zła też się znalazła. Ponoć po odpadnięciu strupów po małpiej ospie zostają blizny na kilka lat i to niezależnie od tego, czy się drapało, czy też nie. 

 

Czy małpia ospa jest groźna? 

Przebieg małpiej ospy jest podobny do ospy wietrznej, zaczyna się wysoką gorączką, później przychodzą wykwity skórne, które mogą utrzymywać się do czterech tygodni. 

Choroba może mieć jednak ostry przebieg, który kończy się śmiercią. I tu pojawia się zła wiadomość: im młodszy pacjent, tym większe ryzyko. 

 

Jak się leczy małpią ospę?

Nie ma specjalnego lekarstwa na tę chorobę. Leczenie ogranicza się do łagodzenia objawów i podawania leków przeciwwirusowych. 

 

Czy szczepionka na ospę chroni przed jej małpią wersją? 

Pytanie z gatunku podchwytliwych, chociaż nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. 

W internecie można przeczytać, że osoby szczepione na ospę są też w osiemdziesięciu pięciu procentach chronione przed małpią ospą. Ale jest jeden haczyk – mowa tu o szczepionce na ospę prawdziwą, którą przestano podawać w 1980 r. WHO uznało, że już nie ma takiej potrzeby. Nie znaczy to jednak, że osoby, które urodziły się przed 1980 r., mogą czuć się bezpiecznie. Nawet jeśli były szczepione na ospę prawdziwą, to ich odporność dawno wygasła. 

Natomiast szczepionka na ospę wietrzną w żaden sposób nie chroni przed małpią. Podobnie przechorowanie wietrznej ospy nie daje odporności na inne warianty. 

 

Czy małpia ospa jest w Polsce?

W tej chwili (mamy połowę maja 2022) nie stwierdzono przypadków małpiej ospy w Polsce. Odnotowano natomiast zachorowania w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Portugalii, USA i Kanadzie. No i w Afryce oczywiście, ale tam ta tropikalna choroba nie jest żadnym novum. 

 

Epidemiolodzy uspokajają: obecnie nie ma zagrożenia epidemią ani tym bardziej pandemią małpiej ospy. Niemniej warto wiedzieć, że taka choroba istnieje. 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Nowa Gwinea – rewelacyjna rodzinna gra autora PAPUI i UBONGO

Nowa Gwineato najnowsza propozycja rodzinnej gry Grzegorza Rejchtmana, autora PAPUI i serii UBONGO. Gdybym miała zwięźle ją ocenić, napisałabym tak: jasne zasady, krótka instrukcja, uproszczona wersja dla młodszych graczy i świetna zabawa zmuszająca do logicznego myślenia. Dla mnie bomba! 

Tyle w wielkim skrócie, jeśli jednak ciekawi jesteście szczegółów, to już śpieszę z wyjaśnieniem.

Cel gry Nowa Gwinea

Rolą graczy jest budowanie chatek i tworzenie nowych wiosek dla plemion zamieszkujących Nową Gwineę. W tym celu układamy na swoich planszach kafelki przedstawiające chaty w różnych kształtach – łudząco podobne do klocków komputerowej łamigłówki Tetris ?

Owych kafelków nie układamy jednak, jak nam się żywnie podoba. Naszym zadaniem jest zakrywanie nimi widniejących na planszach oczek wodnych, krzewów i jednego kamienia z symbolem zwierzęcia – wylosowanego kostką.

Przebieg gry Nowa Gwinea

Właściwie od losowania symbolu świętego zwierzęcia (totemu) rozpoczynamy rundę i budowanie wioski.

Przykładowo: jeśli rzut kostką wskaże płaszczkę, to znaczy, że wszyscy gracze zaczynają układanie swoich kafelków chat od zakrycia kamienia z wizerunkiem płaszczki – ono jest polem startowym. Pozostałych kamieni z wizerunkami innych zwierząt nie wolno zasłaniać.

Następnie gracze w tym samym momencie starają się jak najszybciej zakryć wszystkie oczka wodne i jak najwięcej krzewów owocowych. Jednym kafelkiem można zasłonić kilka punktów np. zwierzę totemiczne, oczko wodne i krzew. Wystarczy odpowiednio dobrać kształt kafelka. Można je też dowolnie obracać – we wszystkie strony – byleby nie ułożyć go na symbolu zwierzaka, którego nie wylosowaliśmy kostką.   

Przy tworzeniu wioski należy jednak pamiętać o tym, że nasze chatki mogą stykać się ze sobą tylko narożnikami, nie bokami (krawędziami)  i każda taka chatka musi łączyć się przynajmniej z jednym kafelkiem.

W momencie kiedy któryś z graczy zasłoni 5 oczek wodnych, woła „Gwinea!” i kończy się runda. Cała partia z kolei kończy się po rozegraniu 9 rund. Wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej punktów, a one przyznawane są za zakryte oczka wodne i krzewy.

Ot cała filozofia ?

Jak widzicie, zasady są naprawdę banalne. Przed przystąpieniem do pierwszej rozgrywki wystarczy dosłownie chwila na zapoznanie się z instrukcją, która mieści się na jednej stronie i od razu można zacząć zabawę.

Zawartość pudełka gry Nowa Gwinea

Elementów gry nie jest dużo, co pozwala szybko przygotować się do rozgrywki i niewątpliwie stanowi to kolejny atut planszówki.

Do dyspozycji mamy:
– 32 dwustronne plansze zadań,
– 48 kafelków chat,
– 4 pionki,
– 1 tor punktacji,
– kostkę,
– i 4 żetony punktów.

Każdy z graczy otrzymuje jedną planszę i 12 kafelków chat, nic więcej – nie licząc oczywiście pionka, który służy jedynie do zaznaczania liczby punktów na torze punktacji.

Gra Nowa Gwinea – ogólne wrażenia

Długość całej rozgrywki bywa oczywiście różna, ale generalnie uważam, że to szybka gra, niezajmująca zbyt wiele czasu – pod warunkiem, że zakończycie zabawę po rozegraniu przepisowych 9 rund, a to bywa trudne, bo Nowa Gwinea wciąga! Moje dzieciaki chętnie po nią sięgają, nawet wtedy, kiedy ja w danym momencie nie mogę z nimi zagrać. 🙂

Za co polubiłam Grę Nowa Gwinea?

Pomijając wspomniane już jasne zasady i krótko sformułowaną instrukcję, bardzo spodobało mi się to, że z pozoru zwyczajne układanie klocków, zmusza do logicznego myślenia i kombinowania – choć wielokrotnie wspominałam, że gra jest prosta, nie oznacza to jednak, że jest banalna i nie przysporzy nam pewnych trudności w rozwiązaniu zadania 😉

Doceniam również w niej możliwość dostosowania stopnia trudności, co pozwala na zabawę całej rodzinie – w naszym przypadku również przedszkolakom. Ponadto dzięki temu, że w pudełku znajdują się 32 dwustronne plansze i każdą możemy rozegrać na kilka sposobów – losując różne totemy – w ogólnym rozrachunku mamy do dyspozycji mnóstwo zadań i różnych kombinacji. Dzięki temu gra po prostu nie może się (z)nudzić! ?

Na marginesie jeszcze dodam, że gra przeznaczona jest dla maksymalnie czterech graczy, choć śmiało można bawić się w pojedynkę, wówczas skupiamy się na rozwiązywaniu łamigłówek, nie na rywalizacji. Zalecany przez autora wiek graczy to 8+ lecz moim zdaniem sześcioletnie dzieci też mogą próbować swych sił – Pola radzi sobie bardzo dobrze. 

Szczerze polecam! 

 

 

Zdjęcia: Fizinka
Wpis powstał w ramach współpracy z wydawnictwem Egmont.

Więcej informacji o grze znajdziesz na stronie GramywPlanszowki.pl | GwP

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close