Emocje 6 lipca 2018

Modyfikacja tego genu zmieni życie wielu ludzi. Sprawdź, czy chodzi także o Ciebie

Wiedziałam! Wiedziałam, że to nie jest wina mojego charakteru, lenistwa, widzimisię, wygodnictwa i kaprysu. Normalnie czułam przez skórę, że jest w tym jakiś głębszy sens. Teraz wiem, że to gen ABCC9 odpowiada za moje specyficzne potrzeby. A dokładniej jedna z odmian owego genu.

No dobra. Tak bardzo specyficzne to one nie są. Może się nimi pochwalić co piąta osoba w Europie. Nie wiem, czemu akurat Europejczyków tak dokładnie przebadali. Może akurat byli pod ręką. W końcu to niemieccy naukowcy dokonali przełomowego odkrycia.

Naukowcy to w ogóle ciekawa grupa społeczna. Nie jedzą, nie śpią, nie mają czasu dla rodziny, tylko zgłębiają mroczne tajemnice czegoś tak małego, że gołym okiem nie widać. Mało tego! Zanim zaczną zgłębiać owe tajemnice, to najpierw wymyślają, że takie coś w ogóle może istnieć, a potem zaczynają szukać! A jak już znajdą, to trzymaj się kto może.

No i ci niemieccy naukowcy odkryli, że istnieje coś takiego jak „gen śpiocha”. Nie, nie wygłupiam się. Mówię serio. Są ponoć osoby (ja do nich na bank należę!), które potrzebują więcej snu niż reszta ludzkiej populacji, a poranna pobudka jest dla nich niczym senny koszmar.

Jeśli nie macie ochoty wierzyć niemieckim naukowcom (no wiadomo, oni w dziejach historii różnych rzeczy się doszukiwali i różne eksperymenty czynili), to może autorytety z Pensylwanii będą bardziej przekonujące? Tamtejsi naukowcy odkryli gen o jeszcze bardziej skomplikowanej nazwie – DQB1*0602. Ich zdaniem ma go co czwarta spacerująca po ziemi osoba. I co się okazuje? Posiadacze owego genu mają krótszą fazę REM, ich sen jest płytszy, budzą się niewyspani i są ogólnie niezadowoleni, że muszą wstać (znowu – wypisz wymaluj ja i moje dziecko).

Naukowcy jak to naukowcy. Jak już coś odkryją, to zaraz się zastanawiają, jakby to odkrycie wykorzystać i dzięki temu przedłużyć badania o kilka kolejnych lat. Może nawet jakieś granty na to dostaną, jak dobrze umotywują potrzebę badań? Wyizolowanie genu snu to dla nich za mało. Teraz zamierzają prowadzić badania w celu wyłączania owego genu. Jak im się powiedzie, to może w ogóle nie będziemy potrzebowali snu? Albo będziemy spać tyle, na ile czas nam pozwoli? W sumie byłoby to bardziej sprawiedliwe niż teraźniejsze wyznaczniki długości snu. Tak wiem, natura wie najlepiej i nie powinniśmy w nią ingerować. I wiem też, że wszystko da się wykorzystać w dwojaki sposób. Może uda się ograniczyć ilość snu osoby, która śpi 11 godzin na dobę (ponoć tyle spał Einstein), ale może też uda się „przy okazji” pozbawić snu więźniów i zagonić ich do katorżniczej pracy. No ale… jest ryzyko, jest zabawa. Ja tam nie miałabym nic przeciwko temu, żebym budziła się wyspana i gotowa do pracy. Bo teraz to ten… nawet jeśli budzik obudzi mnie o nieludzko wczesnej szóstej rano, to mój mózg i tak nie podejmie pracy umysłowej przed dziesiątą. Normalnie tracę cztery godziny!

Tak więc, jeśli trafi się jakaś grupa naukowców, która zechce na mnie poeksperymentować, to ja jestem jak najbardziej za. Jeśli im się uda, to będę bardziej produktywna (nie mam nic przeciwko!), a jeśli zrobią coś odwrotnie, to przynajmniej wyśpię się za wszystkie czasy.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zdrowie 5 lipca 2018

Barszcz Sosnowskiego. Roślina od której lepiej trzymać się z daleka

Okres letni obfituje w zdradliwe rośliny, które kuszą pięknie wyglądającymi owocami. Pewnie nieraz słyszeliście o tym, że jakaś roślina jest niebezpieczna po spożyciu, tak jak w przypadku konwalii czy pokrzyku wilczej jagody. Zjedzenie trujących owoców to nie jedyne ryzyko dla zdrowia.

Zupełnie innego typu zagrożenie stanowi barszcz Sosnowskiego. Ja bardzo dobrze znam tę roślinę i trzymam się od niej z daleka. Zaraz wyjaśnię dlaczego.

Barszcz Sosnowskiego, zwany inaczej zemstą Stalina, pochodzi z dawnego ZSRR i sprowadzono go do Polski, jako tani sposób wykarmienia zwierząt. To dwuletnia roślina, która w pierwszym rok wzrostu rozwija rozety, a w drugim roku tworzy pędy nasienne, a z nich nasiona. Po etapie owocowania obumiera. Jego wielkie liście od strony wewnętrznej są włochate, podobnie jak pusta w środku łodyga. Kwiatostan tworzą sporej wielkości baldachimy o średnicy nawet 70 cm! Barszcz zwykle osiąga 1,5 m wysokości, ale w Polsce dorasta nawet do 3,5 m, bo tutaj, jak na złość ma idealne warunki do wzrostu. Okres dojrzewania przypada akurat teraz, w lipcu.

Niestety pomysł sprowadzenia barszczu okazał się chybiony. Uprawy zaprzestano, a nawet zabroniono prawnie, ponieważ nie spełniła pokładanych w niej nadziei, a barszcz rozrastał się w sposób niekontrolowany dalej. Przy okazji okazało się, że stanowi on zagrożenie nie tylko przez nadmierną ekspansję w ekosystemie. Barszcz Sosnowskiego wydziela niebezpieczne dla zdrowia olejki eteryczne, tak że w mojej miejscowości, gdzie go nie brakowało, odpowiednie służby wycinały w pień ze dwa lata temu całe połacie. Niestety nasiona są bardzo trwałe i mogą wykiełkować nawet po kilku latach.  

Od barszczu lepiej trzymać się z daleka. Pokrywające roślinę włoski parzą – im wyższa temperatura i wilgotność powietrza, tym większe ryzyko nieszczęścia. Furanokumaryna, substancja wydzielana przez barszcz, pod wpływem działania promieni UVA i UVB związuje się z DNA komórek skóry wywołując silne reakcje fotouczuleniowe, które mogą przybrać charakter oparzeń II i III stopnia z ranami i pęcherzami, tworzyć trudno gojące i zostawiające po sobie blizny. Stan zapalny skóry toczy się kilka dni. Następnie zmiany ciemnieją i utrzymują się nawet przez kilka miesięcy, zachowując nadwrażliwość na światło ultrafioletowe nawet przez kilka lat. Kontakt z rośliną może powodować zapalenie spojówek, a u osób bardziej wrażliwych nawet oparzenie dróg oddechowych. Spożycie rośliny może wywołać stan zapalny przewodu pokarmowego, biegunkę, a w rzadkich przypadkach krwotoki wewnętrzne.

Pierwsza pomoc*

  • Pierwsza pomoc po kontakcie z rośliną, gdy nie wystąpiły jeszcze objawy poparzenia, polega na umyciu skóry dużą ilością letniej wody z mydłem.
  • W każdym przypadku, niezależnie od stopnia nasilenia objawów poparzenia, należy chronić skórę przynajmniej przez 48 godzin przed ekspozycją na światło słoneczne (nawet jeżeli objawy nie występują).
  • Jeżeli pojawiły się pęcherze surowicze, ale nie doszło do ich pęknięcia, można zastosować miejscowo łagodne kremy kortykosteroidowe, np. 1% hydrokortyzon.
  • Jeżeli wystąpią objawy, należy obowiązkowo niezwłocznie zgłosić się do lekarza.

 

*źródło: mp.pl

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Emocje 4 lipca 2018

Ktokolwiek wie, ktokolwiek widział… – wakacje, kiedyś, a dziś

W końcu nadeszło długo wyczekiwane lato, a wraz z nim wakacje. Dzieciaki z radością rzuciły w kąt plecaki i książki. Odebrały dyplomy i nagrody za rok ciężkiej pracy, a potem… wzięły i zniknęły!

Serio! Nie wiem jak to wygląda u Was – może w miastach jest inaczej? – ale u mnie na wsi zrobiło się wręcz przerażająco cicho i pusto.

Wiem, że w pierwszym tygodniu wakacji pogoda miała dziwny kaprys i uraczyła nas mocnym ochłodzeniem oraz deszczem. Ale wszystko wraca do normy, słońca znowu mamy coraz więcej, temperatura z dnia na dzień rośnie – nic tylko cieszyć się z wolnego czasu i korzystać!

A tymczasem, wybieram się z moimi dziećmi na spacer – jeden, drugi… – i nikogo nigdzie nie ma. Wyjechali wszyscy w jednym czasie na wakacje, czy może wciągnęły ich i pochłonęły w całości telewizory i komputery??

Dziwi mnie to o tyle, że za moich czasów było zupełnie inaczej. I nie wracam pamięcią do średniowiecza. Lata 90-te to wcale nie jest tak odległy termin. A mimo to, tak bardzo różnią się sposoby spędzania wolnych chwil przez dzieci.

Ja do dziś z uśmiechem na ustach wspominam te wakacyjne dni, które od rana do wieczora spędzałam ze znajomymi na dworze. Nie mieliśmy czasu jeść, bo byliśmy w ciągłym ruchu. Kiedy mama wołała nas na obiad, udawaliśmy, że nie słyszymy, a potem wpadaliśmy do domu tylko po kanapkę.

Pomysłów na zabawę bez użycia telefonów i innych wymyślnych akcesoriów/gadżetów mieliśmy mnóstwo. Wystarczało nam w zasadzie wzajemne towarzystwo i to co otaczało nas dookoła – patyki, kamienie, liście, czy piasek. Ewentualnie piłki, albo rowery.

A teraz, pomijając fakt, że dzieci dużo czasu spędzają w domach, jak już wyjdą na “świeże powietrze” często nie potrafią się bawić. Nie wiedzą czym i jak, jeśli nie dostaną gotowych, wypasionych zabawek, czy pomysłów.

Trochę mi żal, a nawet bardzo, że tamte czasy minęły, i że nasze dzieci ich nie zaznały. Czasem opowiadam o nich Jasiowi, który zresztą lubi słuchać takich historii. I wciąż domaga się więcej – Mamo, a opowiesz coś jeszcze?  🙂

Widzę po jego uśmiechu i rozmarzonym spojrzeniu, że świetnie odnalazłby się w grupie moich dawnych kolegów i koleżanek. Chętnie powspinałby się z nimi na drzewa, zrobił tajną bazę w krzakach, zagrałby w kapsle, palanta, czy chowanego po zmierzchu… 

Zresztą ja też bym tak jeszcze poszalała, zamiast prać, sprzątać i gotować! ?

A Wy, za jakimi wakacyjnymi zabawami i wspomnieniami najbardziej tęsknicie?

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Milena Kamińska
Milena Kamińska
5 lat temu

Ja o „moich czasach” też opowiadam dzieciom, często zadają pytania i z chęcią słuchają. Mieszkałam w bloku gdzie większość moich sąsiadów w moim wieku to koledzy mało miałam koleżanek. Mimo to świetnie się z nimi dogadywałam. Była piłka nożna (efekty są do dzisiaj nikt z moich uczniów nie potrafi pobić mnie w odbijaniu główką ;-), nawet mój syn piłkarz i mąż ), był bejsbol, zabawy na trzepaku, wojna na jabłka na płytach (nie raz pozdzierane były nogi), chowanego, podchody, pielęgnowanie ogródka przed blokiem, adopcja bezdomnego psa i opiekowanie się nim )Puszek był wspaniały), skakanka, podpalanie ogniska lupą (to było nieodpowiedzialne),… Czytaj więcej »

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close