To nie tak, że torpeduję wszystkie wynalazki, jakie pojawiają się na rynku tylko dlatego, że ja ich nie miałam. To nie tak, że uważam wszystkie, jak leci, za beznadziejny sposób na wyciąganie pieniędzy od rodziców. Ale chcę powiedzieć tym, którzy się wahają, którzy może nie mają za dużo pieniędzy: bez wielu teoretycznie niezbędnych rzeczy, dacie radę!
Wyprawka dla noworodka – co mówi internet
W internecie można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Sama chętnie korzystam z tego źródła informacji. Można też dowiedzieć się wielu rzeczy kompletnie niepotrzebnych. I w końcu można dać zrobić sobie wodę z mózgu. Bo kolorowe, bo zachwalane, bo może i drogie, ale na dzieciach nie wolno oszczędzać, bo taaaakie wygodne i poręczne – tak reklama internetowa kusi młodych rodziców. Jak dziś przeglądam nowoczesne listy wyprawkowe, to zastanawiam się, jakim cudem dałam radę bez tych wszystkich gadżetów. W końcu niektórych używa się aż dwa lata!
Wyprawka dla noworodka – gadżety, których nie dane mi było poznać
Części z nich w tamtych czasach (to już prawie dziesięć lat!) nie było na rynku albo słabo się reklamowały. Część była tak droga, że po prostu nie było mnie stać. Na niektóre pewnie nadal mnie nie stać. Na liście nowości, które zaskoczyły mnie ostatnio, znalazły się:
– Koszula do kangurowania – za nic nie mogę wyczaić, w czym rzecz. O kangurowaniu słyszałam, chociaż nie wtedy, kiedy Duśka się rodziła. O koszuli usłyszałam dopiero niedawno. Kiedy moje dziecko się urodziło i zszyli mnie po cesarce, położna po prostu przyniosła mi noworodka, położyła na gołych piersiach, nakryła nas szpitalną kołdrą i kazała tak leżeć. I całkiem fajnie nam było. Gdyby dziś ktoś mi powiedział, że mam kangurować noworodka, to pewnie bym go sobie położyła na piersiach i przykryła nas kocykiem i tyle. Koszula do kangurowania, taka przypominająca nosidło, kosztuje ok. 150 złotych. Hmm…. Biorąc pod uwagę, że kangurowania wymagają głównie wcześniaki, to spory wydatek jak na góra dwa miesiące. No ale oki, na wcześniakach oszczędzać nie wolno, być może komuś taka koszula naprawdę się przyda.
– Gniazdko – zwane też kokonem. Niby fajna rzecz, ale znowu – kosztuje blisko 200 złotych, wystarczy na krótko, bo już trzymiesięcznemu dziecku może być w nim ciasno. Zadaniem gniazdka jest otulenie dziecka, dania mu poczucia bezpieczeństwa i zapobieżenie przed sturlaniem się z dorosłego łóżka. Na pewno łatwiej zabrać w podróż gniazdko niż łóżeczko turystyczne, tu się zgodzę. Być może to opcja dla tych, co dużo podróżują z noworodkiem. O ile są tacy.
– Ponczo – jakieś takie sprytne, że można to nosić na szyi niczym szal, można „schować” w nim dziecko w czasie karmienia piersią, jest wielkie niczym plażowy parawan i nawet za osłonę dla wózka da radę zrobić. Nie wykluczam, że faktycznie wygodne. W moim przypadku zaoszczędzone kolejne 70 złotych.
– Otulacze do spania – pojawiły się chyba niedawno, bo wśród różnych rzeczy, które dostałam od mam z większym stażem, jakoś żaden się nie trafił. Mnie osobiście się nie podobają, bo dziecko wygląda jak spętane, ale ponoć dzieci to lubią, są spokojniejsze i lepiej śpią. To chyba jakaś współczesna forma staropolskiego becika. Nie miałam, ale nie wykluczam, że gdyby mi dziś ktoś podarował, to bym wypróbowała, choćby dla przyzwoitości. Najbardziej nieprzyzwoite wydają mi się ceny. O ile skłonna byłabym dać za to 40 złotych, to 150 już nie.
– Automatyczny bujaczek – pewnie dałby mi wolną rękę w wielu sytuacjach, ale może lepiej, że go nie miałam. Dzięki temu do perfekcji opanowałam taki rozkład dnia, by mieć czas dla dziecka wtedy, gdy potrzebowało mnie ono najbardziej. Po prostu nie miałam wyjścia. Aha, ponoć są bujaczki nieautomatyczne, trzeba bujać je ręcznie. Rodzice, którzy testowali, nie polecają. Ceny zaczynają się od 100 złotych, ale taki bardziej wypasiony to minimum 200 zł.
– Waga dla niemowląt – zapewne przydaje się w niektórych sytuacjach, szczególnie rodzicom wcześniaków. Duśka na szczęście urodziła się w terminie, nawet ciut po. Obawiam się, że gdybym miała takową wagę w domu, to bym jej używała kilka razy dziennie i wpadła w paranoję. Te hormony po ciąży naprawdę robią sieczkę z mózgu 😛
Ceny są bardzo różne, najtańsza 80 zł, najdroższa, jaką udało mi się namierzyć, ponad 800…
Może nie zaoszczędziłam jakoś bardzo dużo, ale na średniej jakości wózek było. Na dobry (zdaniem internetów) się nie szarpnęłam. Przed urodzeniem Duśki zrobiłam rachunek sumienia i uznałam, że potrzebuję zwykły wózek z grubymi, dużymi kołami. I tyle.
Wyprawka dla noworodka – na dzieciach się nie oszczędza?
Z perspektywy czasu cieszę się, że internetowa reklama w tamtych czasach była mało agresywna i nie dała rady wmówić mi wielu rzeczy. To nie tak, że uważam całą powyższą listę za nadającą się wyłącznie do kosza. Uważam jednak, że bez tych gadżetów też da się wygodnie i bezpiecznie wychować dziecko. I z serca Wam radzę – jeśli nie macie na coś pieniędzy, nie dajcie sobie wmawiać, że na dzieciach się nie oszczędza. Faktycznie, nie kupuje się najtańszych pieluch jednorazowych (nie wiem, czy są jeszcze, kiedyś w Carrefourze były takie z jedynką w kółku), bo to zwykła wata z ceratą co odparza, ale nie wydaje się kilkuset złotych tylko dlatego, że wszyscy wokół tego oczekują. Tak naprawdę dziecko nie potrzebuje tych wszystkich bujaczków, kokonów, otulaczy, koszy Mojżesza i nie wiem, czego tam jeszcze. Małe dzieci nie są materialistami. Są monopolistami. Chcą wyłącznie rodziców.