Matko Polko, wyluzuj? Nie wierzcie we wszystko, co znajdziecie w Internecie!
Raczej nie czytam głupawych tekstów w sieci, bo czasu i oczu mi szkoda, ale że sama właśnie wybieram się na urlop, to zajrzałam, jakież to błędy Matki Polki na plaży popełniają. Tytuł mnie zaintrygował, przyznaję. Potem było już tylko gorzej.
Nie bierz za dużo zabawek, bo dziecko ich nie potrzebuje?!
Autor (lub autorka) chyba dzieci nie ma, a na pewno nie był (nie była) z nimi nad morzem. W każdy razie, droga Matko Polko, zapewniam Cię, że wiaderko, łopatka i jedna foremka to za mało. I nie skończy się na zbieraniu kamyków ani muszelek. Małe dzieci są na to zwyczajnie za małe. Do tego się dorasta, tak koło ośmiu lat zdaniem mojego prywatnego eksperta – Duśki.
Jako że mam za sobą całkiem sporo wypadów nad Bałtyk wiem dwie rzeczy: zabawki do piachu są lekkie i projektowane tak, by łatwo było włożyć jedną w drugą i schować w wiaderku. Na niedźwiganiu tego nie da się oszczędzić. Zresztą taki zestaw można dać w garść już pięciolatkowi i kazać nieść. Ogarnie, nie bójcie się.
Natomiast jak dziecko nie ma wypasionego kołowrotka, fajnych foremek i sitka, to robi jedną z dwóch rzeczy:
– jak jest nieśmiałe, to z zazdrością spogląda na dzieci, które takie gadżety mają,
– jak jest śmiałe, to idzie te gadżety sobie przywłaszczyć. Nie raz byłam świadkiem takich akcji.
Nie bierz koca, bo wcale nie jest potrzebny?!
Kolejna złota rada kogoś, kto nigdy nad morzem nie był, albo ma niemiły zwyczaj rodzinę torturować minimalizmem. Wbrew pozorom wycieranie się tym samym ręcznikiem, który jeszcze przed chwilą leżał na piachu i służył do siedzenia, wcale nie jest przyjemne. No i taki drobiazg, jak się dziecko w ten ręcznik zawinie, bo akurat mu zimno, to może chciałoby się gdzieś położyć albo chociaż usiąść?
Zgoda, porządny koc zajmuje trochę miejsca. Jest jednak prosty sposób na wygospodarowanie go w torbie plażowej. Zamiast grubych ręczników frotte można wziąć cieniutkie z mikrofibry. To moje odkrycie z ostatniego roku i daję Wam słowo – genialne rozwiązanie. Duże, lekkie, cienkie, ale ciepłe, można się nimi dobrze owinąć, genialnie chłoną wodę i szybko schną. Taki ręcznik zajmuje mniej miejsca niż zwinięte leginsy.
Jest jeszcze jeden patent, którego osobiście nie wypróbowałam i nie do końca do mnie przemawia, ale lepszy rydz niż nic. Zamiast koca bierzemy duże prześcieradło z gumką, kładziemy je na plaży – że tak powiem: do góry nogami – a w rogach umieszczamy nasze bagaże. Boki prześcieradła mają nas chronić przed piaskiem wsypującym się na koc. Natomiast mówię stanowcze NIE siadaniu bezpośrednio na ręczniku leżącym na piachu.
Masz namiot, nie bierz parawanu?!
Noo, jeśli jedziesz gdzieś, gdzie jest naprawdę pusto na plaży (ponoć jest w Piaskach, nie wiem, tam jeszcze nie byłam), to może to i dobre rozwiązanie. Pamiętaj jednak, droga Matko Polko, że specyfika polskich plaż jest, jaka jest. Nie odgrodzisz się parawanem, to Ci będą obce kaszojady po kocu biegać, masz jak w banku. Poza tym, o ile nie wybierasz się nad Zatokę Gdańską, parawan będzie naprawdę potrzebny, żeby ochronić się przed wiatrem. Uwierz mi, namiot nie wystarczy.
Gdybym miała wybierać, to wybrałabym raczej parawan i zrezygnowała z namiotu. Dziecko można ochronić przed słońcem choćby parasolką albo ręcznikiem zarzuconym na narożnik parawanu.
Przekąski w dużej ilości to mit? No jasne, możesz nakarmić dziecko piachem
Myślę, że każda mama dobrze zna swoje dziecko i wie, ile potrafi ono zjeść, szczególnie jeśli cały dzień bawi się na plaży i w wodzie. Jedno zje mało, drugie dużo. Jedno powie, że już dość, drugie będzie błagało o frytki z przyplażowej budki, bo jedzenie się skończyło, a ono dalej jest głodne.
Droga Matko Polko, weź na plażę tyle jedzenia, ile uważasz za stosowne. Niech Ci nikt nie sugeruje, ile to powinno być. I nie daj sobie wmówić, że przecież zawsze można dokupić. Nie przy każdej plaży jest jakakolwiek jadłodajnia. No i umówmy się, ceny w tym roku, nawet jeśli nie wszędzie oszaleją, na pewno będą wyższe, niż byśmy chcieli.
Odpuść dziecku, w końcu są wakacje? Zgoda, niektóre rzeczy można odpuścić, ale tylko niektóre
Kiedy moje dziecko było młodsze, żywiło się nad morzem na zmianę frytkami i naleśnikami z serem. Opcjonalnie godziło się jeść gofry albo płatki z mlekiem. O ile pamiętam, to w grę wchodził jeszcze makaron z serem. I to właściwie tyle. Oczywiście, że urlop nie trwa sto lat i jak dziecko przed dwa tygodnie będzie się żywiło w sposób żywcem wyciągnięty z koszmarnych snów dietetyka, to nic się nie stanie. Nic się nie stanie także, jak wieczorem nie będzie miało siły się wykąpać, o ile nie tarzało się w smole albo jakimś bagnie. Luzik.
Ale odpuścić mycie zębów? Toż próchnica tylko na to czeka! Tego nie odpuszczałam nigdy. I wiecie, co jest najlepsze – moje nastoletnie dziecko się ze mną zgadza: można się nie wykąpać, można nawet brudnych nóg nie umyć, twarzy nie umyć, w końcu to wakacje. Ale zębów?! Jasne, odpuśćcie chociaż raz, to będziecie w kółko słuchać: „A nad morzem mi pozwoliłaś…”
Matko Polko, wyluzuj, bo nie odpoczniesz? No jak jesteś sama z dziećmi, to i tak nie odpoczniesz
Ja pitolę, to jest morze! A nad morzem obowiązuje zasada, że dziecka nie spuszcza się z oczu nawet na sekundę! Jakie wyluzuj, jakie poczytaj, jakie posłuchaj muzyki?! Gap się na dziecko i lep te nieszczęsne babki z piasku, to nie plac zabaw, że da się chociaż czasem w telefon zerknąć. Morze nie zna litości, głupoty nie wybacza.
Możesz wyluzować owszem. Jeśli przyjechałaś z jednym dzieckiem i akurat przypada kolej tatusia na zajmowanie się nim. Wtedy tak, korzystaj, ile wlezie. Ale tylko wtedy.