Podróże 30 czerwca 2022

Matko Polko, wyluzuj? Nie wierzcie we wszystko, co znajdziecie w Internecie!

Raczej nie czytam głupawych tekstów w sieci, bo czasu i oczu mi szkoda, ale że sama właśnie wybieram się na urlop, to zajrzałam, jakież to błędy Matki Polki na plaży popełniają. Tytuł mnie zaintrygował, przyznaję. Potem było już tylko gorzej. 

Nie bierz za dużo zabawek, bo dziecko ich nie potrzebuje?!

Autor (lub autorka) chyba dzieci nie ma, a na pewno nie był (nie była) z nimi nad morzem. W każdy razie, droga Matko Polko, zapewniam Cię, że wiaderko, łopatka i jedna foremka to za mało. I nie skończy się na zbieraniu kamyków ani muszelek. Małe dzieci są na to zwyczajnie za małe. Do tego się dorasta, tak koło ośmiu lat zdaniem mojego prywatnego eksperta – Duśki. 

Jako że mam za sobą całkiem sporo wypadów nad Bałtyk wiem dwie rzeczy: zabawki do piachu są lekkie i projektowane tak, by łatwo było włożyć jedną w drugą i schować w wiaderku. Na niedźwiganiu tego nie da się oszczędzić. Zresztą taki zestaw można dać w garść już pięciolatkowi i kazać nieść. Ogarnie, nie bójcie się. 

 

Natomiast jak dziecko nie ma wypasionego kołowrotka, fajnych foremek i sitka, to robi jedną z dwóch rzeczy: 

– jak jest nieśmiałe, to z zazdrością spogląda na dzieci, które takie gadżety mają,

– jak jest śmiałe, to idzie te gadżety sobie przywłaszczyć. Nie raz byłam świadkiem takich akcji.

Nie bierz koca, bo wcale nie jest potrzebny?!

Kolejna złota rada kogoś, kto nigdy nad morzem nie był, albo ma niemiły zwyczaj rodzinę torturować minimalizmem. Wbrew pozorom wycieranie się tym samym ręcznikiem, który jeszcze przed chwilą leżał na piachu i służył do siedzenia, wcale nie jest przyjemne. No i taki drobiazg, jak się dziecko w ten ręcznik zawinie, bo akurat mu zimno, to może chciałoby się gdzieś położyć albo chociaż usiąść?

Zgoda, porządny koc zajmuje trochę miejsca. Jest jednak prosty sposób na wygospodarowanie go w torbie plażowej. Zamiast grubych ręczników frotte można wziąć cieniutkie z mikrofibry. To moje odkrycie z ostatniego roku i daję Wam słowo – genialne rozwiązanie. Duże, lekkie, cienkie, ale ciepłe, można się nimi dobrze owinąć, genialnie chłoną wodę i szybko schną. Taki ręcznik zajmuje mniej miejsca niż zwinięte leginsy. 

Jest jeszcze jeden patent, którego osobiście nie wypróbowałam i nie do końca do mnie przemawia, ale lepszy rydz niż nic. Zamiast koca bierzemy duże prześcieradło z gumką, kładziemy je na plaży – że tak powiem: do góry nogami – a w rogach umieszczamy nasze bagaże. Boki prześcieradła mają nas chronić przed piaskiem wsypującym się na koc. Natomiast mówię stanowcze NIE siadaniu bezpośrednio na ręczniku leżącym na piachu. 

 

Masz namiot, nie bierz parawanu?! 

Noo, jeśli jedziesz gdzieś, gdzie jest naprawdę pusto na plaży (ponoć jest w Piaskach, nie wiem, tam jeszcze nie byłam), to może to i dobre rozwiązanie. Pamiętaj jednak, droga Matko Polko, że specyfika polskich plaż jest, jaka jest. Nie odgrodzisz się parawanem, to Ci będą obce kaszojady po kocu biegać, masz jak w banku. Poza tym, o ile nie wybierasz się nad Zatokę Gdańską, parawan będzie naprawdę potrzebny, żeby ochronić się przed wiatrem. Uwierz mi, namiot nie wystarczy. 

Gdybym miała wybierać, to wybrałabym raczej parawan i zrezygnowała z namiotu. Dziecko można ochronić przed słońcem choćby parasolką albo ręcznikiem zarzuconym na narożnik parawanu. 

 

Przekąski w dużej ilości to mit? No jasne, możesz nakarmić dziecko piachem 

Myślę, że każda mama dobrze zna swoje dziecko i wie, ile potrafi ono zjeść, szczególnie jeśli cały dzień bawi się na plaży i w wodzie. Jedno zje mało, drugie dużo. Jedno powie, że już dość, drugie będzie błagało o frytki z przyplażowej budki, bo jedzenie się skończyło, a ono dalej jest głodne. 

Droga Matko Polko, weź na plażę tyle jedzenia, ile uważasz za stosowne. Niech Ci nikt nie sugeruje, ile to powinno być. I nie daj sobie wmówić, że przecież zawsze można dokupić. Nie przy każdej plaży jest jakakolwiek jadłodajnia. No i umówmy się, ceny w tym roku, nawet jeśli nie wszędzie oszaleją, na pewno będą wyższe, niż byśmy chcieli. 

 

Odpuść dziecku, w końcu są wakacje? Zgoda, niektóre rzeczy można odpuścić, ale tylko niektóre 

Kiedy moje dziecko było młodsze, żywiło się nad morzem na zmianę frytkami i naleśnikami z serem. Opcjonalnie godziło się jeść gofry albo płatki z mlekiem. O ile pamiętam, to w grę wchodził jeszcze makaron z serem. I to właściwie tyle. Oczywiście, że urlop nie trwa sto lat i jak dziecko przed dwa tygodnie będzie się żywiło w sposób żywcem wyciągnięty z koszmarnych snów dietetyka, to nic się nie stanie. Nic się nie stanie także, jak wieczorem nie będzie miało siły się wykąpać, o ile nie tarzało się w smole albo jakimś bagnie. Luzik. 

Ale odpuścić mycie zębów? Toż próchnica tylko na to czeka! Tego nie odpuszczałam nigdy. I wiecie, co jest najlepsze – moje nastoletnie dziecko się ze mną zgadza: można się nie wykąpać, można nawet brudnych nóg nie umyć, twarzy nie umyć, w końcu to wakacje. Ale zębów?! Jasne, odpuśćcie chociaż raz, to będziecie w kółko słuchać: „A nad morzem mi pozwoliłaś…” 

 

Matko Polko, wyluzuj, bo nie odpoczniesz? No jak jesteś sama z dziećmi, to i tak nie odpoczniesz 

Ja pitolę, to jest morze! A nad morzem obowiązuje zasada, że dziecka nie spuszcza się z oczu nawet na sekundę! Jakie wyluzuj, jakie poczytaj, jakie posłuchaj muzyki?! Gap się na dziecko i lep te nieszczęsne babki z piasku, to nie plac zabaw, że da się chociaż czasem w telefon zerknąć. Morze nie zna litości, głupoty nie wybacza. 

Możesz wyluzować owszem. Jeśli przyjechałaś z jednym dzieckiem i akurat przypada kolej tatusia na zajmowanie się nim. Wtedy tak, korzystaj, ile wlezie. Ale tylko wtedy. 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ciąża 30 czerwca 2022

Dziewiąty miesiąc ciąży. Co się dzieje tydzień po tygodniu u dziecka i mamy?

Dziewiąty miesiąc obejmuje okres od 36. do 40. tygodnia ciąży. Jest to czas niecierpliwego oczekiwania na narodziny potomka. Ostatnie tygodnie zaczynają się przyszłej mamie dłużyć, a dolegliwości wynikające z noszenia pokaźnego brzucha mocno dają się we znaki. 

Ciężarne w większości mają już dość tego stanu i z drżeniem serca, ale także z niepokojem, oczekują pierwszych objawów rozpoczynającego się porodu. W dziewiątym miesiącu ciąży może on nastąpić w każdej chwili. 

Dziewiąty miesiąc ciąży – co się dzieje tydzień po tygodniu u dziecka?

36. tydzień ciąży

W tym okresie życia prenatalnego maluch osiąga wagę ok. 2500 g, gromadząc grubszą tkankę podskórną. Dziecko ma coraz mniej miejsca w macicy. W tym czasie ułożone bywa głową w dół, ale może się jeszcze obracać. Z upływem kolejnych tygodni będzie to coraz trudniejsze, ponieważ malec rośnie a ilość płynu owodniowego może ulegać zmniejszeniu. 

37.– 40. tydzień ciąży

Dlaczego te ostatnie tygodnie potraktowane zostały razem? Ponieważ gdyby doszło w tym czasie do porodu, dziecko zostanie uznane za donoszonego noworodka. Poród dla niego będzie bezpieczny, ponieważ płuca są już w pełni rozwinięte i gotowe do samodzielnej pracy, podobnie jak inne organy wewnętrzne. Przykładem może być np. gromadzenie w jelitach tzw. smółki, czyli pierwszej ciemnozielonej kupki dziecka. Na finiszu ciąży dochodzi także do wycierania się meszku pokrywającego ciało płodu (tzw. lanugo). 

Maluch nie ma wiele miejsca w macicy, stąd rusza się rzadziej. Przed narodzinami jego główne „zadanie” polega na rośnięciu i nabieraniu masy ciała. Uśredniona waga noworodka wynosi 3500 g, a długość ciała około 54 cm. W tym okresie malec powinien na stałe obrócić się głową w dół. Jeśli tego nie zrobił i wciąż znajduje się pośladkami lub stópkami skierowanymi do dołu, lekarz może podjąć próbę obrócenia go lub zaproponuje wykonanie cesarskiego cięcia.  

Dziewiąty miesiąc ciąży — o czym przyszła mama powinna wiedzieć?

Niestety to nie jest łatwy czas dla przyszłej mamy. Jest to przede wszystkim okres niepewności i oczekiwania. Większość dzieci przychodzi na świat pomiędzy 38. a 42. tygodniem ciąży, jedynie nielicznym udaje się wstrzelić z narodzinami w wyznaczoną przez lekarza datę porodu. Jeśli w 40. tygodniu ciąży dziecko się nie urodzi, lekarz będzie uważniej monitorował stan malucha. Możliwe, że zdecyduje o wywołaniu porodu, choć zdarza się, że czeka się z tym do 42. tygodnia ciąży.

W końcówce ciąży przyszłej mamie towarzyszą różne emocje: ekscytacja i zniecierpliwienie, ale także obawy o szczęśliwy finał porodu oraz strach przed bólem. To ostatnie szczególnie doskwiera pierworódkom, które przebieg porodu znają jedynie z filmów i niekiedy przerażających opowieści bardziej doświadczonych koleżanek. 

Poza tym ciężarne fizycznie czują się ociężałe, mają kłopot ze wstaniem i znalezieniem wygodnej pozycji do spania. Duży brzuch powoduje bóle kręgosłupa oraz nóg, a rozciągnięta mocno skóra na brzuchu i piersiach może swędzieć. Konieczność częstego oddawania moczu i dokuczliwe zaparcia to nagminne dolegliwości końcówki ciąży. W tym czasie może dojść do odejścia czopu śluzowego, który zwiastuje zbliżający się poród. Nie ma tu jednak sztywnej reguły, która określałaby, kiedy do porodu konkretnie dojdzie. Niekiedy od wypadnięcia czopu śluzowego do porodu mija kilka godzin, a w innym przypadku nawet tygodni. Bywa również, że czop wypada dopiero na sali porodowej.

Dziewiąty miesiąc ciąży dla przyszłej mamy to także czas szykowania domu na narodziny dziecka. Tzw. syndrom wicia gniazda dodaje energii, choć mocno zmienione ciało i nadprogramowe kilogramy nie ułatwiają reorganizacji pokoju czy wyprasowania mnóstwa niemowlęcych ubranek. Przygotowując dom na przybycie dziecka należy rozłożyć zadania tak, by się nie przeforsować. 

Ostatnie tygodnie warto poświęcić na błogi odpoczynek i dbanie o urodę, ponieważ po porodzie zwyczajnie na takie przyjemności może nie być czasu. Koniecznie trzeba też spakować torbę do szpitala, a na wizycie kontrolnej u ginekologa omówić wszelkie kwestie dotyczące porodu. Świadomość całego procesu i możliwość wcześniejszego przygotowania się do niego sprawi, że przyszła mama będzie spokojniejsza. Gdy wszystko wokół będzie zaplanowane, pozostanie już tylko czekać na pierwsze sygnały zbliżającego się porodu. 

 

Zobacz także: Ósmy miesiąc ciąży. Co się dzieje tydzień po tygodniu u dziecka i mamy?

 

Źródło zdjęcia: https://pixabay.com/photos/pregnant-maternity-mother-6189040/

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Gry planszowe i nie tylko 30 czerwca 2022

Cartaventura: Lhasa – niezapomniana podróż do Tybetu

Gra Cartaventura: Lhasa skrywa się w niewielkim pudełku, bardzo poręcznym i praktycznym. Zmieści się nawet w małym plecaku. Nie potrzebujecie wiele miejsca, wystarczy odrobina płaskiego terenu, jasność umysłu i towarzystwo, które wyruszy z Wami w niesamowitą podróż.

Cartaventura to seria interaktywnych gier karcianych, gdzie w pojedynkę lub wspólnie z innymi graczami dokonujemy szeregu wyborów. Przygody osadzone są w historycznych realiach, a mechanika polega na odkrywaniu kart, które na stole stworzą coś w rodzaju mapy, po której możemy się przemieszczać i poznawać bohaterów tej opowieści.

Gra przeznaczona jest dla dzieci od dziesiątego roku życia, jednak wymaga sporej ilości czytania i uwagi. Młodsze rodzeństwo może się przyglądać, ale nie martwcie się, kiedy szybko się znudzi, gdyż gra wymaga skupienia uwagi na prawie godzinę. Dla młodszych dzieci może to być trudne, a nawet dla dziesięciolatka. Wiele zależy od tego, jak rodzice wprowadzą dziecko w grę oraz ich zaangażowania w trakcie rozgrywki.

W niewielkim pudełku znajdziecie:

  • 70 kart
  • broszurę historyczną
  • instrukcję.

Wprowadzenie do historii gry Cartaventura: Lhasa

Jest wiosna 1916 roku, a Wy jesteście dziennikarzem wojennym, który uciekł z piekła okopów. Co noc śnią się Wam koszmary, a pod wpływem książki Alexandry David-Néel przekonujecie wydawcę, by wysłał Was w daleką podróż do Sri Lanki, Indii i Tybetu. Kolonialna rzeczywistość miesza się ze wschodnią mądrością, a waszym zadaniem będzie podejmowanie niełatwych decyzji, zarządzanie finansami i przemierzenie Himalajów w poszukiwaniu Alexandry David-Néel, która jako pierwsza kobieta dotarła do Tybetu, a do zamkniętej stolicy Lhasy przedostała się przebrana za żebraczkę. 

Przygotowanie i zasady gry

Przede wszystkim nie podglądajcie wcześniej kart, nie odwracajcie ich na drugą stronę, dopóki gra Was o to nie poprosi. Zarówno stół, jak i koc na łące sprawdzą się, jako idealny obszar do gry.

Rozpakujcie talię z folii i zgodnie z kolejnością czytajcie karty, które poprowadzą Was przez grę. Na pierwszych trzech kartach zawarta jest krótka instrukcja, z wyjaśnieniem, jakie karty należy rozpatrzyć natychmiast, a za jakie musimy zapłacić, by zrealizować ich zadanie. Niektóre karty tworzą mapę, która symbolizuje naszą podróż. Wśród kart znajdziemy także różne przedmioty, które w trakcie rozgrywki mogą przechylić szalę w kierunku dotarcia do celu, do owianego tajemnicą miasta Lhasa i odnalezieniu Alexadry David-Néel.

Fot. Cartaventura: Lhasa

Fot. Cartaventura: Lhasa

Cartaventura: Lhasa możemy przechodzić na pięć sposobów. Przed nami na stole tworzy się nie tylko mapa, ale także drzewo decyzyjne, które ostatecznie doprowadzi nas do jednego z zakończeń.

Nasze wrażenia

 Nasze pierwsze zwycięstwo okazało się porażką. Jeszcze tego samego dnia odnaleźliśmy drogi do dwóch kolejnych zakończeń. Natomiast parę dni później cały czas czuliśmy niedosyt z tego, co wydarzyłoby się, gdybyśmy jednak podjęli taką, a nie inną decyzję. Gdzie by nas ona zaprowadziła. Decyzja była prosta, musieliśmy poznać ostatnie dwa zakończenia.

Fot. Cartaventura: Lhasa

Fot. Cartaventura: Lhasa

Podróżowaliśmy pieszo, pociągiem, płynęliśmy statkiem, a nawet lecieliśmy samolotem. W międzyczasie poddawaliśmy się technikom medytacji, uciekaliśmy z aresztu, czy zwiedzaliśmy plantację herbaty. W tej grze nie ma jednego prawidłowego rozwiązania, jest kilka ścieżek, które nas poprowadzą do celu podróży. Właśnie tę wielość dojścia do zwycięstwa lubimy najbardziej w grach planszowych.

Cartaventura: Lhasa to świetny pomysł na grę, by przedstawić historię, która mogła wydarzyć się naprawdę. Realność wydarzeń, aspekt społeczno-gospodarczy, kolonializm dodają tej grze autentyczności i budują niesamowity klimat. Ta gra rozwija wyobraźnię i poszerza nasze horyzonty z zakresu kulturoznawstwa i historii.

Mocnym atutem w grze są karty, a dokładnie akwarelowe ilustracje, które nawiązują do kultury i estetyki czasów kolonialnych w Indiach. Nie sposób odmówić tej grze umiejętności przeniesienia gracza w inny świat, tak odległy, a jednak tak realny.

Fot. Cartaventura: Lhasa

Fot. Cartaventura: Lhasa

Podejmowanie decyzji w grze wiele nas uczy o nas samych, o tym, co jesteśmy w stanie zrobić, by osiągnąć cel. To jest właśnie edukacyjny aspekt tej gry, umiejętność podejmowania decyzji i świadomości konsekwencji, jakie mogą na nas spaść. Jedynym minusem, którego można się dopatrzyć, to spotkanie z białym tygrysem, na którego prędzej, czy później się natkniemy. Nie wiem, czy w realiach chciałabym, aby dzieci podążyły takim samym śladem, jak nasz wojenny korespondent. Tylko w tym momencie miałam zgrzyt z grą.

W serii Cartaventura ukazała się już także historia rodem z czasów Wikingów, Winlandia, a wydawnictwo Muduko planuje wydanie kolejnych pozycji. Nie możemy się doczekać, tak jak kolejnych naprasowanek, to był hit wśród moich dzieci!

 Podsumowując, mając wszystko powyższe na uwadze, moją oceną niech będzie stwierdzenie, że chciałabym, aby na pudełku było nasze logo w roli patrona medialnego gry. =D

 

 Tytuł: Cartaventura: Lhasa
Autorzy: Thomas Dupont, Arnaud Ladagnous
Ilustracje: Guillaume Bernon, Jeanne Landart
Wiek: od 10 lat
Liczba graczy: 1-6
Czas gry: 40-60 minut
Wydawca: Muduko


Wpis powstał we współpracy z Muduko

Więcej informacji o grze znajdziesz na stronie GramywPlanszowki.pl | GwP

Zdjęcia: A. Jelinek

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close