Wszystkich Świętych – czy to nie może być radosny dzień?
Temat obchodzenia Wszystkich Świętych i poprzedzającego go Halloween co roku wzbudza wśród Polaków wiele emocji i burzliwych dyskusji. Są tacy, którzy go absolutnie nie akceptują i krytykują, a są też tacy którym ta tradycja w niczym nie przeszkadza. Coraz więcej jest też ludzi (głównie dzieci i młodzieży) chętnie biorących udział w różnych przebierankach, czy popularnej zabawie „cukierek albo psikus”.
Osobiście nie mam z tym żadnego problemu, ani mnie grzeje ani ziębi to, czy ktoś obchodzi ten zwyczaj, czy też nie. Ale tak się od dawna zastanawiam – w czym tkwi sekret tej wielkiej niechęci??
Czy to wynika z faktu, że obyczaj ten przyszedł do nas z zachodu? A to co dociera do nas z tamtej strony z marszu jest skreślane, nielubiane i krytykowane… – żeby daleko nie szukać, Walentynki również są wyśmiewane, bo stanowią amerykańską tradycję, a nie Polską.
A może chodzi o to, że wielu z nas ma zakorzenione poczucie, iż w okolicach Dnia Wszystkich Świętych wspomina się zmarłych i trzeba to robić w smutnym tonie? W ciszy, powadze i ze łzami w oczach?
Takie odnoszę czasami wrażenie. Nie można inaczej, bo… to nie wypada? Bo kościół się pogniewa, albo sąsiadka przeklnie nas w duchu? Bo w temacie śmierci nie ma miejsca na śmiech, żarty i dobrą zabawę?
Nie bardzo to rozumiem. Uważam natomiast, że każdy powinien przeżywać to święto, jak i każde inne, tak jak sam uważa za słuszne. Jeśli ktoś ma ochotę uczcić zmarłą osobę w sposób radosny, tańcząc przy tym i przebierając się za pająka – proszę bardzo. Jeśli jednak ktoś woli zamknąć się w swoim domu i przy blasku świec lub księżyca odprawiać modły, szlochając przy tym bezgłośnie – śmiało!
Nikt nie powinien tego oceniać i krytykować. Choć przyznaję z ręką na sercu, że nigdy nie rozumiałam tego, dlaczego na pogrzeb powinno się przyjść w czerni (a w kolorach nie wypada), tak samo nie do końca pojmuję dlaczego w Polsce Dzień Wszystkich Świętych owiany jest taką ponurą atmosferą?
Wszystkich Świętych w Meksyku…
O wiele bardziej przemawia do mnie meksykańska tradycja obchodzenia tego święta, gdzie jest miejsce na radość, kolory, muzykę i zabawę. Meksykanie bowiem wierzą w to, że trzydziestego pierwszego października, zmarli wracają na ziemię, by spotkać się ze swoją rodziną. A aktywne uczestniczenie w tych obchodach umożliwia poczucie bliskiej więzi ze zmarłymi.
Z tej okazji ludzie tworzą dla nich barwne ołtarze, na których umieszczają zdjęcia zmarłych osób, kwiaty, a także przedmioty/pamiątki, które chcieliby zobaczyć podczas tej wizyty. Oprócz tego szykuje się dla nich jedzenie – głównie specjalny świąteczny chleb, słodycze oraz inne ulubione przez nieboszczyków potrawy, a także napoje, w tym również alkohol. Poza tym meksykanie oczywiście się przebierają , malują twarze i udają na cmentarze, gdzie spotykają się nie tylko po to, by zapalić znicze, pomodlić się i odejść (jak to ma miejsce u nas), lecz po to, by wspólnie wraz z innymi zgromadzonymi biesiadować tuż przy grobach swoich bliskich.
Meksykański sposób celebrowania Wszystkich Świętych poza oczywistym wspominaniem zmarłych, niesie w sobie również poważną refleksję nad życiem, śmiercią i przemijaniem. Ma ono uświadamiać, że wszyscy kiedyś umrzemy, niezależnie od tego kim jesteśmy teraz i jaki mamy status społeczny. Z tym, że to mówienie o śmierci ma wydźwięk upomnienia, nakazującego żyć pełną gębą i cieszyć się każdym dniem.
Punktem kulminacyjnym meksykańskich obchodów Święta Zmarłych są oczywiście parady, które przemierzają ulicami miast, jednak głównym elementem są biesiady, bardzo często urządzane na cmentarzach. I to właśnie tam spędza się z bliskimi najwięcej czasu – całą noc lub cały dzień, wykorzystując tę okazję do bycia razem, wspominania i opowiadania różnych anegdot z życia zmarłych.
Muszę przyznać, że taki sposób celebrowania Święta Zmarłych bardzo do mnie przemawia i chciałabym kiedyś tego doświadczyć. Podoba mi się to, że dla meksykanów żałoba i radość nie są ze sobą sprzeczne, że religia, dobra zabawa i refleksja przenikają się nawzajem i nie trzeba ich rozdzielać. Podoba mi się również to, że w Meksyku bardziej od śmierci, liczy się to co nastąpi po niej.