W szkole 25 kwietnia 2019

Uczył mnie przedwojenny nauczyciel

Przed wojną nauczyciel to był ktoś. Albo nawet KTOŚ. Człowiek otoczony czcią i szacunkiem. Co powiedział, to było święte. Wyrocznia można powiedzieć. Ale ten przedwojenny nauczyciel do swoich obowiązków podchodził poważnie. Absolwent przedwojennego gimnazjum to był młody, wykształcony człowiek. I nie tylko dlatego, że rodzice za szkołę płacili, więc się uczył. Miał od kogo się uczyć. Przedwojenny nauczyciel miał szeroką wiedzę i umiał ją przekazywać. I chciał.

Rodzice vs nauczyciele kiedyś

Kiedyś rodzic wiedział, że nauczyciel to człowiek… no trudno, napiszę to, chociaż brzmi jak kpina: prawy i sprawiedliwy. I uczciwy. Ale to było kiedyś. Przed wojną i tuż po. To wiedzieli rodzice moich rodziców i oni zawsze nauczycielom wierzyli. I nigdy się nie zawiedli. Moi rodzice byli z pokolenia, które szło podobną drogą. Nauczyciel to nauczyciel. Ale nauczyciele już nie byli tacy jak przed wojną. Bazowali na etosie i stosowali chamskie zagrywki. Doświadczyłam ich ja i nie tylko ja. Także współcześni rodzice, którzy teraz posyłają dzieci do szkoły.

Koleżanka opowiadała mi, że w jej szkole zdarzył się wypadek: nauczyciel tak szarpał uczniem, że ten w końcu upadł na posadzkę jakoś tak nieszczęśliwie, że złamał rękę. I wiecie co? Nie przyznał się w domu, że nauczyciel mu to zrobił! Bał się, że od rodziców dostanie drugie tyle. Dlatego nie dziwcie się teraz, że my, współcześni rodzice, wierzymy naszym dzieciom, kiedy te mówią, że nauczyciel zrobił to lub tamto. My dobrze pamiętamy, jak nauczyciele wykorzystywali nasz strach i przekonanie, że nie piśniemy słowa, zgodnie z zasadą: „Choćby cię smażyli w smole, nie mów, co się dzieje w szkole”. Ba! To nauczyciele wbijali nam do głowy tę zasadę! Nie, nie zmyślam, mnie to w podstawówce spotkało.

Rodzice vs nauczyciele dziś

Więc nie dziwcie się drodzy nauczyciele, że rodzice teraz są roszczeniowi i awanturniczy. Podziękujcie swoim poprzednikom, którzy unaocznili nam, że nauczyciel to niekoniecznie ktoś, kto zasługuje na szacunek. To nawet nie zawsze ktoś, kto nadaje się do pracy w szkole. Niektórym nauczycielom, z którymi miałam wątpliwą przyjemność spotkać się w podstawówce i liceum, nie dałabym do ręki nawet ścierki pani woźnej.

Czy strajk nauczycieli ma szansę zmienić tę sytuację? Wierzę, że tak. Tak jak pisałam na początku strajku, uważam, że wysokie zarobki przyciągnęłyby do szkoły naprawdę dobrych nauczycieli, że nauczyciel to byłby zawód pierwszego wyboru, a nie na zasadzie, że jak się absolwent studiów nigdzie nie załapie, to pójdzie do szkoły i to z założeniem, że ta szkoła to dopóki nie znajdzie czegoś lepszego. Bo niestety tak to dziś wygląda i dlatego w szkołach jest, jak jest. Młodych nauczycieli jak na lekarstwo i to nie tylko przez brak etatów i blokadę przez emerytów, jak to niektórzy głoszą. Młodym się zwyczajnie nie opłaca. Niestety, rzeczywistość jest taka, że kasa musi się zgadzać. Po prostu musi. Bo jeść trzeba.

Gdzie się kończą obowiązki nauczycieli?

Przedłużający się strajk i całkiem niezła medialna nagonka na nauczycieli sprawił, że rodzice to przeciw nim wytoczyli swoje działa. I powiem Wam, że nie do końca to rozumiem. Właściwie to wcale tego nie rozumiem. Przecież nauczyciel nic nie musi. No sorry, ale nie. Ma dosyć, może trzasnąć drzwiami, rzucić pracę i pójść w Pireneje. To nie darmowa niańka, która ma obowiązek niańczyć Wasze dzieci za psie pieniądze, w czasie gdy Wy zarabiacie na wakacje na Seszelach czy innym Zanzibarze. Nauczyciel też człowiek i ma prawo powiedzieć „dość”. I to właśnie nauczyciele teraz zrobili.

Jeśli w sklepie zabraknie sprzedawców, to co zrobicie? Albo zmienicie sklep, albo pójdziecie z awanturą do kierownika, że jest za przeproszeniem dupa nie kierownik, skoro nie ma personelu. A co robicie, jak nauczyciele strajkują? Zwracacie uwagę dyrektorom, samorządom, kuratoriom czy ministerstwu, rządowi w końcu? Nie. Głośno krzyczycie, że nauczyciele mają wrócić do pracy, bo ich strajk utrudnia Wam życie. A co ich to za przeproszeniem obchodzi? Naprawdę myślicie, że to ma znaczenie? Że oni Wasze dzieci postawią wyżej niż własne? No bez jaj.

Prosty sposób na zakończenie strajku nauczycieli

Chcecie, żeby strajk się szybko skończył? Chcecie odzyskać Wasze poukładane życie? Skierujcie swoje niezadowolenie tam, gdzie to ma sens. Rząd może nie przejmować się nauczycielami, nie są ich targetem wyborczym. Ale przejmie się rzeszą niezadowolonych rodziców. To my, rodzice, mamy w rękach prawdziwą broń i tą bronią możemy wywalczyć, by nasze dzieci były uczone przez nauczycieli z prawdziwego powołania. Przez nauczycieli z pasją, z poczuciem misji. Tylko że za tą misją muszą iść pieniądze. Dziś nikt się nie nakarmi ideami.

Najlepszy nauczyciel, jakiego miałam

Przez wszystkie lata mojej edukacji miałam tylko jednego nauczyciela z przedwojennymi zasadami. Sam taką szkołę kończył i po wojnie kultywował dawne tradycje. Uroczy starszy pan, lekko powłóczący nogami. Jedyny, który nas szanował. Nie mówię, że był fajny, ludzki, do pogadania, do śmiechu. Takich nauczycieli miałam wielu. Ale pan Jan, którego pieszczotliwie nazywaliśmy Dziadkiem, naprawdę szanował uczniów. Nie ukrywał wiedzy, że jego zadaniem jest uczyć nas i on zamierza to zadanie wypełnić od A do Z. To, że przychodził na każdą lekcję przygotowany, że za własną kasę kupował najnowsze podręczniki, żeby być na bieżąco ze zmianami (uczył rachunkowości, zmiany pojawiały się z prędkością światła, więc trochę go to kosztowało), to jeszcze nic. Wielu nauczycieli tak robi. Ale on był jedyny, który równo z dzwonkiem otwierał drzwi do klasy. Uważał, że nie ma prawa zabrać nam nawet minuty lekcji, dlatego pod koniec przerwy opuszczał pokój nauczycielski i powolnym, powłóczystym krokiem szedł do pracy. I ja bym bardzo chciała, żeby Duśka miała właśnie takich nauczycieli. I powtórzę to do znudzenia po raz tysięczny: dobry nauczyciel zasługuje na górę złota.

 

Dziadek Jan już nie żyje. Gdyby żył, miałby chyba ze sto lat. Już wtedy, gdy nas uczył, był naprawdę stary. Jakoś mi smutno, gdy mijam Jego dom…

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Gry planszowe i nie tylko 25 kwietnia 2019

Wszystko albo nic. Recenzja „karcianki”

“Wszystko albo nic” to gra, która wywołała u mojego dziecka emocje podobne do tych, jakie młody przeżywa podczas meczu piłki nożnej. A to dlatego, że gra jest hołdem złożonym matematycznym umiejętnościom graczy.

“Wszystko albo nic” to gra dedykowana miłośnikom karcianek powyżej ósmego roku życia. Aby móc się dobrze przy niej bawić, konieczne są pewne umiejętności matematyczne. I niech Was nie zmyli zakres działań z wykorzystaniem przedziału cyfr od 1 do 7 włącznie. Gracze muszą się wykazać się umiejętnością logicznego myślenia i liczenia (sumowanie, szeregowanie, stosowanie pojęcia liczb parzystych i nieparzystych). Wbrew pozorom nawet takie działania mogą sprawić kłopoty, szczególnie, gdy należy zwracać uwagę również na kolory wykorzystywanych w rozgrywce kart. Ale po kolei.

“Wszystko albo nic”. Zasady

Już uchyliłam Wam rąbka tajemnicy, ale to zdecydowanie za mało. Jeśli jesteście prawdziwymi fanami królowej nauk i logiczne myślenie oraz współpraca z innymi graczami nie są Wam obce, koniecznie przyjrzyjcie się grze. Jej zasady tylko wyglądają na banalnie proste. To podstęp!

Do gry może zasiąść od dwóch do czterech graczy, gotowych na rywalizację w oparciu o współpracę. Na początek należy określić poziom trudności gry. Nie wybierajcie wersji level expert – nie idźcie tą drogą! Oczywiście żartuję, ale lepiej spróbować prostszej rozgrywki, żeby się trochę podbudować psychicznie ;). Przyznam bez bicia – jestem dyskalkulikiem i nawet nie wzięłam pod uwagę rozgrywki na poziomie zaawansowanym.

Po określeniu poziomu trudności (łatwy, średni, trudny, zaawansowany) wybiera się liczbę losowych kart, na których znajdują się matematyczne zadania. Zadań do wyboru jest od groma – z uwzględnieniem wartości, koloru kart oraz połączenia obu tych cech.  Zadania wykonuje się przy pomocy czterech kart z nadrukowanymi liczbami. W zadaniach gracze mają rozmieszczać karty na polu gry uwzględniając ich kolor, wartość lub obie cechy.

Każdy gracz losuje przed rozgrywką cztery karty o wartości z przedziału  1-7, o czterech różnych kolorach. Gracz podczas swojej kolejki wykłada jedną kartę i uzupełnia, aby w ręku nadal miał cztery karty. Trzeba wykonać wszystkie zadania z kart, zanim ich zabraknie. Jeśli zawodnik nie zrealizuje któregoś z poleceń, lub nie rozegra swojej kolejki – przegrywa.

Przy wykładaniu każdej karty na pole gry, trzeba pamiętać, że:

  • Wybraną kartę kładzie się na jedną z kart losowo wyłożonych na początku rozgrywki.
  • Karta, którą zawodnik wykłada musi mieć wspólny kolor lub wartość z kartą, która już  leży na stole.
  • Zawodnik nie może ujawnić, jakie ma karty. Można natomiast powiedzieć, czy zadanie zostanie zrealizowane lub poprosić o wstrzymanie się z położeniem danej karty na wybranym stosie, dać znać, że jest w posiadaniu karty, która wykona zadanie. Ewentualne informacje mogą dotyczyć wyłącznie planowanych działań, ale nie samych kart. Ja z moim ośmiolatkiem mocno nagięłam zasady i otwarcie rozmawiałam o kolorach kart, żeby sobie uprościć zadanie 😉
  • Ustawiając stoper, można również grać na czas.

Jeśli zakręciliście się w opisie, skorzystajcie z uproszczonej instrukcji gry w wersji wideo, dostępnej na stronie Naszej Księgarni. Poza tym, do opakowania karcianki dołączono instrukcję w formie papierowej, gdzie wszystko jest jak na dłoni rozpisane.

“Wszystko albo nic”. Komu ją polecam?

Gra nie należy do najłatwiejszych, szczególnie przy zaleceniu milczenia, bo wygrana osoby zależy od bardzo oszczędnej współpracy. Cel w tej grze jest wspólny, co nieczęsto się w grach karcianych spotyka.

wszystko albo nic

Źródło: Nasza Księgarnia

“Wszystko albo nic” jest grą pozornie prostą, a jednak wymagającą koncentracji, obserwowania działań innych graczy oraz wykorzystania umiejętności liczenia i logicznego myślenia. Jeśli dotychczas Waszą ulubioną karcianą grą była tzw. wojna, to “Wszystko albo nic” może Was porządnie zmęczyć i finalnie zniechęcić. Natomiast miłośnicy ryzyka i matematycznej gimnastyki, odnajdą się tu niczym ryba w wodzie. Ja odpadłam, moje dziecko trwa w zachwycie nadal. Szczęśliwie on mojego matematycznego “antygeniuszu” nie odziedziczył. Nic straconego – pogra sobie z ojcem, który również czerpie satysfakcję z podobnych rozrywek 🙂

Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia za przekazanie gry do recenzji.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ciąża 23 kwietnia 2019

Zęby a ciąża – co należy wiedzieć

Bez wątpienia ciąża jest dużym obciążeniem dla organizmu przyszłej mamy. Pokutuje więc przesąd:   jedno dziecko, jeden ząb mniej. Czy w rzeczywistości musi być tak, jak w porzekadle?

Niestety prawdą jest, że hormony powodują często spore problemy w jamie ustnej kobiety – dziąsła stają się wrażliwe, krwawią, a zęby się psują. Ciążowe zapalenie dziąseł dotyka aż pięćdziesiąt procent kobiet w ciąży!

W obawie przed bólem i krwawieniem przyszła mama delikatnie i tym samym niedokładnie myje zęby. Dodatkowo wymioty i refluks, które mogą towarzyszyć ciąży,  zakwaszają wnętrze jamy ustnej, a kwas żołądkowy niszczy szkliwo. Odkładający się kamień może wnikać w rozpulchnione dziąsła, umożliwiając wnikanie bakterii pod dziąsło. Skutkiem tego jest osłabienie zębów, które mogą zacząć się chwiać, a nawet wypadać. Na stan zębów niekorzystnie wpływają też ciążowe zachcianki, np. mieszanie smaków słodkich z kwaśnymi.

Jak dbać o zęby w ciąży?

Najlepiej na etapie planowania ciąży, wyleczyć wszystkie ubytki w zębach, usunąć kamień i zadbać o dziąsła. Kolejnym krokiem, gdy w ciąży już jesteśmy, jest wizyta kontrolna u stomatologa. Im szybciej zareagujemy, tym łatwiejsze będzie leczenie.

Oczywiście nie możemy zapomnieć o codziennym dokładnym czyszczeniu zębów – standardowo przyda nam się dobra pasta, nitka i płyn do płukania jamy ustnej.

Ważne jest też żywienie, bo niewłaściwie zbilansowana dieta powoduje niedobór także takich składników, jak wapń i fluor. No i warto ograniczyć produkty bogate w cukry oraz unikać ich w formie przekąsek.

Jak leczyć zęby w ciąży?

Jeśli okaże się, że jednak coś jest nie tak – nie możemy panikować! Obecne leczenie stomatologiczne jest o wiele bezpieczniejsze niż kiedyś i większość zabiegów można wykonywać w czasie ciąży. Natomiast ząb z próchnicą może stać się ogniskiem zapalnym, które rozsiewa bakterie po całym organizmie. Paradontoza zwiększa siedem razy ryzyko przedwczesnego porodu i przyjścia na świat dziecka o małej masie urodzeniowej. Po co więc ryzykować — nie ma na co czekać i trzeba wziąć się za leczenie!

Podczas wizyty poinformujmy dentystę o ciąży, a on wybierze odpowiedni sposób leczenia i znieczulenia, bez środków obkurczających naczynia krwionośne. Jeśli leczenie wymaga wykonania zdjęcia RTG., możemy odłożyć je na czas po porodzie, a doraźnie zastosować ich czasowe wypełnienie. W wypadku, gdy zrobienie prześwietlenia jest niezbędne, stosuje się nowoczesny sprzęt, dawka promieniowania jest mała i zachowane są środki bezpieczeństwa, więc ryzyko negatywnego wpływu na ciążę jest znikome.

Tak więc jeśli planujesz ciążę lub już spodziewasz się narodzin dziecka, koniecznie odwiedź stomatologa. Jeśli masz „coś” do wyleczenia, nie czekaj do rozwiązania. Tym bardziej, że jeśli maluszek pojawi się na świecie, trudniej będzie znaleźć Ci czas na wizytę u dentysty.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close