Bezsen(s)
Co powinna zrobić udręczona dniem i rozdartymi dzieciakami matka? Pójść spać! No to przecież jest jasne jak słońce i proste niczym drut, przynajmniej w pięknej teorii. Na samą myśl o opcji “sen o przyzwoitej porze” mam ochotę rzucić “śmiechłam” i wpadłam pod krzesło. Jak cudem uda mi się położyć obu synów spać w mniej więcej jednym czasie – z założenia ok. godziny 21.00 – choć najczęściej oczekiwania nijak się mają do rzeczywistości, od razu budzą się we mnie dzikie żądze…
Najpierw “rządzę” przy desce do prasowania, dzierżąc w dłoni jak bezcenne berło, żelazko. “Nie lubię tego” mam ochotę wysyczeć, albo powtórzyć za klasykiem “nie chcem ale muszem”. Choć tak uczciwie, jak już baaaaardzo, baaaardzo nie chcem, to nie muszem, i nie robiem. Bo pognieciony dzieciak to i tak lepiej jak dla przykładu dzieciak brudny. A skoro brudne dziecko to szczęśliwe dziecko, więc dziecko pogniecione, to przynajmniej szczęśliwa matka.
Jak już skończę, albo i nie, bo mi się dziecko młodsze obudzi i piszczy, to nadal nie obieram kursu na łóżko. Po tak miłej rozgrzewce zabieram się za mycie garów, bardzo często w ilości hurtowej, bo ja to pół biedy, kubki czy talerze zmywam od ręki, ale jak się ma (wliczając w to męża) trójkę dzieci w domu i summa summarum zmywanie po czterech gębach, to wyobraźcie sobie jak wygląda mój zlew. I teraz dopiero w brodę sobie pluję, że mąż chciał zmywarkę, a ja nie… I nie pytajcie czemu nie chciałam, bo sama nie wiem. Może wydawało mi się że lubię zmywać? Nie lubię, teraz to wiem na pewno.
Co dalej? A dalej to spoglądam na zegar, bo w zależności od tego jak późna jest pora, zabieram się za czynności nie generujące nadmiernego hałasu. I kto co lubi, lub kto co musi – wyjście z psem, ścieranie kurzu z mebli, mycie podłóg – to obowiązkowo, bo przynajmniej podczas wieczoru nikt mi tych podłóg nie zadeptuje – składanie prania. Mam dla Was ciekawostkę – moje pranie na pewno ma nogi bo samo się przynosi na klacie mężowskiej do pokoju, ale nie ma rączek, bo już się samo nie składa. Taka sytuacja.
I w sumie gdy podłogi stają się przyjazne dla malucha, naczynia na suszarce czekają aby uwalić je dnia następnego, a czyste poskładane pranie zaprasza żeby znów je zabrudzić, kombinuję dalej. A to to, tamto i siamto, zwyczajnie nie potrafię usiąść na tyłku, tylko tu jeszcze poprawię, tam podleję czy wstawię. Bo w sumie i tak mi się kłaść nie opłaca, ani teraz ani później, bo nie mogę się opędzić od myśli, jak od natrętnej muchy, że na milion procent ja się położę, a któreś z dzieci wstanie.
Kalkulacja jest prosta, nie opłaca mi się kłaść bo nie zdążę porządnie przymrużyć oczu, a jak nawet przymrużę to jestem bardziej wymięta niż wypoczęta. Ale nie narzekam i nie płaczę, nie jest źle, bo śpię tyle co muszę, a działam ile powinnam, dobrze wykorzystując czas. A nazajutrz, od samego rana zrobię minimum z minimum, siadam przy kawusi, zerkam do czytadła, popatrzę na dzieciaki, i jak zawsze uśmiechnę się do siebie, bo w moim przypadku “bezsen(s)” ma wielki sens 🙂
Ćwiczę albo spędzam czas z mężem 🙂
idę biegać 😀
ja siadam do pracy – komputerowa, z domu, „po godzinach”, fajnie płatna – pozazdrościć, prawda? Choć czasami marzy mi się spokojny wieczór z mężem, książka czytana na spokojnie czy wskoczenie do wanny by się zrelaksować… Ale nie narzekam, w końcu to moja decyzja (przynajmniej dopóki nie spłacimy kredytu na dom 🙂 )
To zupelnie takniqak ja…:-)
Super