Gdybym mogła, nie puściłabym dziecka do szkoły 1 września
Powrót do szkoły w tym roku ma podwójnie symboliczne znaczenie. Po pierwsze, ostatni raz uczniowie byli w szkołach niemal pół roku temu. Po drugie – to wielki sprawdzian dla szkół i ministerstwa. I obawiam się, że zostanie oblany.
Koronawirus nie odpuszcza, a dzieci idą do szkoły
Nawet bym powiedziała, że jakby przypuścił drugi atak. Taki nieśmiały, bo prawdziwa druga fala zapewne jeszcze przed nami. Niemniej już teraz widać, że o ile od końca maja do połowy sierpnia odsetek pozytywnych testów utrzymywał się na stałym poziomie, to teraz rośnie. Odsetek, nie liczba zachorowań. Ta też rośnie, ale jest ściśle uzależniona od liczby wykonanych testów, więc to mnie nie przekonuje. Dzieciaki nie mogły iść do szkoły w maju ani czerwcu, gdy zachorowań było relatywnie mniej, a mogą teraz? To co się zmieniło?
Nauka hybrydowa nie dla wszystkich
Według wytycznych MEN nauka hybrydowa (połączenie zdalnej i stacjonarnej) może się odbywać tylko w szkołach średnich i tylko wówczas, gdy lokalny Sanepid wyrazi na to zgodę. Nie sądzę, żeby licealiści marzyli o nauce zdalnej, bo nieźle dała im w kość. Niemniej to dobre rozwiązanie dla szkół, które są po prostu małe i ciasne. A takich jest w Polsce całkiem sporo. Nie wszystkie szkoły mieszczą się w nowoczesnych budynkach. Sporo z nich to stare szkoły, z wieloletnią tradycją, o renomie i… ciasnych korytarzach. Sama do takiej chodziłam. Piękny, przedwojenny budynek stylizowany na pałac absolutnie nie zdałby egzaminu w czasie kwarantanny.
Tylko nie rozumiem jednej rzeczy: dlaczego szkoły średnie tak, a podstawowe nie? Tzn., ja się domyślam, że to się łączy z tym, że licealista może sam w domu zostać, a z uczniem podstawówki tak łatwo nie będzie, ale w takim razie, o co toczy się gra? O zdrowie, czy…? Właściwie nie wiem, jak to nazwać. Tak, to prawda, że nauka hybrydowa w szkołach podstawowych byłaby kłopotliwa dla rodziców, ale jeśli chodzi o reżim sanitarny, to chyba wskazana?
No i jeszcze ten warunek, że decyduje Sanepid. Serio? To nie lepiej pozwolić odgórnie wszystkim szkołom, których dyrektorowie widzą taką potrzebę? Po co tworzyć kolejne niepotrzebne procedury? A potem wielkie zdziwienie, że Sanepid nie wykreśla zdrowych osób z kwarantanny. No teraz to dopiero nie będzie wykreślał. I to wbrew zapewnieniom nowego ministra zdrowia.
Reżim sanitarny w szkołach
Przeczytałam wytyczne dotyczące szkoły mojego dziecka. Ja wiem, że taki regulamin trzeba było opracować i ogłosić. Rozumiem, że zawarte w nim wytyczne po prostu musiały być zapisane, ale sensu to widzę w nich tyle, ile w zakładaniu łyżew w czerwcu. Można, tylko po co?
Na przykład taki zapis, że nie można sobie niczego pożyczać i używać wspólnego podręcznika na ławce. Pomijam, że to w wielu momentach wygodne, szczególnie gdy na rzeczonej ławce musi się znaleźć miejsce na ćwiczenia i zeszyt, no ale różnie bywa i czasem ktoś po prostu czegoś zapomni. Nie wierzę, że pół roku siedzenia w domu wyostrzyło u uczniów zmysł organizacyjny. Podejrzewam wręcz, że jest dokładnie odwrotnie.
Nie można sobie pożyczać długopisów, kredek, gumek i innych takich. Nawet w obrębie ławki. Aha, już to widzę. I wisienka na torcie – nie trzeba siedzieć na lekcji w maseczce, ale tylko pod warunkiem, że jest się więcej niż dwa metry od nauczyciela. Z kolegą z ławki można siedzieć łokieć w łokieć i chuchać na niego. Luz.
Na dzień dobry w szkole ma być mierzona temperatura. 37,2°C to powód, by odesłać dziecko do domu. Pytanie tylko za czyją zgodą i na czyją odpowiedzialność. I czy w związku z tym mam codziennie przed wypuszczeniem dziecka do szkoły zmierzyć mu gorączkę?
Kolejny absurd – w szatni trzeba zachować półtora metra dystansu. No fajnie. Tylko jakim cudem? Ano trzeba stać w kolejce do owej szatni. Chętnie to zobaczę o ósmej rano. Ponoć plan ma być tak ułożony, żeby nie wszyscy zaczynali o jednej godzinie. Ciekawa jestem, czy to oznacza naukę na dwie zmiany i co w takim razie z zajęciami pozalekcyjnymi. Planu, póki co, nie ma.
Z wychodzeniem ze szkoły też ma być wesoło. Nauczyciel ma sprowadzić klasę do szatni i ta ma dziesięć minut na ubranie się i wyjście ze szkoły. Musi zdążyć, bo po tych dziesięciu minutach przyjdzie następna klasa. I tak do skutku. Tylko że jeśli sześć klas skończy zajęcia o tej samej porze, to ostatnia będzie czekała blisko godzinę na swoją kolej. W tym czasie kolejne klasy skończą lekcje. Pomijam, że trzymanie uczniów godzinę po lekcjach jest co najmniej dziwne, o ile w ogóle legalne.
Aha, na każdej przerwie trzeba myć albo dezynfekować ręce. Biorąc pod uwagę ten obowiązkowy dystans, kolejki do łazienki będą się kończyły chyba w okolicach komendy policji. Albo cmentarza.
Kwarantanna z rodzicami
Takie są obecnie przepisy – na kwarantannę idą wszyscy członkowie rodziny, więc jeśli u dziecka w klasie znajdzie się ktoś z pozytywnym wynikiem testu, to na kwarantannę pójdzie cała klasa plus rodzice i rodzeństwo. A kwarantanna jak to kwarantanna, potrafi trwać i dwa miesiące. Internet mi to udowodnił nie raz i nie dwa. Pracodawcy tych wszystkich rodziców będą na pewno zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Mnie to akurat nie dotyczy, ale mam kilka wizyt u lekarzy, których wolałabym nie przekładać. I właśnie dlatego wolałabym zostawić dziecko w domu. Kwarantanna całkowicie pokrzyżuje plany, nie tylko moje. A jej sens moim zdaniem jest żaden. Na razie planuję większe zakupy w ostatnich dniach sierpnia. Trzeba robić zapasy, widmo kwarantanny jest wyraźniejsze niż wiosną.
Na deser największy absurd
Większość dzieci przechodzi koronawirusa bezobjawowo. Takie głosy słychać od początku pandemii. Skąd więc pewność, że jak dziecko nie ma gorączki, kaszlu, kataru, biegunki i wymiotów to jest zdrowe i nie zaraża? W marcu wszystkie dzieci niemal przemocą zamknięto w domach, odradzano wizyty u dziadków, bo to miało być dla seniorów niebezpieczne, a teraz co? Co się zmieniło, ja się pytam? Poza ministrem zdrowia, ale to jakby niczego nie tłumaczy. A może właśnie wszystko tłumaczy.