Napoje 11 kwietnia 2019

Domowy ocet jabłkowy – przepis w 6 krokach

Domowy ocet jabłkowy to jest coś, co interesuje coraz więcej osób. Pisałam ostatnio o tym, jak wiele zalet posiada domowy ocet jabłkowy, że można go wykorzystać i dla zdrowia i dla urody. Najlepszy do tego jest ten, który zrobicie samodzielnie. Tylko w ten sposób będziecie mieli pewność, że jest w pełni naturalny, bez zbędnych dodatków czy konserwantów.

Przepis na domowy ocet jabłkowy

Wbrew pozorom zrobienie domowego octu z jabłek nie wymaga wiedzy tajemnej i wielkiego zachodu. Sam koszt domowej produkcji jest nieporównywalnie niższy, jeśli pomyślicie o cenie gotowego produktu w sklepie (kilkanaście złotych i wzwyż). Czego potrzebujecie? Już mówię:

  1. Duży, kilkulitrowy słój i kawałek gazy oraz długa drewniana łyżka;
  2. Jabłka – ekologiczne, najlepiej swojskie ( tyle, by zapełniły ponad ¾ słoja);
  3. Miód – duża łyżka, lub cukier (sama z cukrem nigdy nie robiłam, miód zdrowszy);
  4. Przegotowana woda – tyle, by zakryć jabłka w słoju.
domowy ocet jabłkowy

Końcówka octu jabłkowego.

Wykonanie krok po kroku

  1. Słój myję i wyparzam bardzo dokładnie. Higiena podczas wytwarzania octu jest niezwykle istotna, aby doprowadzić do procesu fermentacji jabłek, a nie ich psucia.
  2. Jabłka dokładnie myję, a jeśli skórki są obite lub brzydkie, z plamami – obieram i usuwam to, co jest konieczne. Ogonki i gniazda nasienne wyrzucam. Ja kroję jabłka na ćwiartki, tak mi jest wygodnie (i szybko :)) .
  3. W tym samym czasie gotuję w garnku wodę. Gdy przestygnie, wkładam do niej miód i mieszam do jego rozpuszczenia. Nie wolno dodawać miodu do gorącej wody, bo jego cenne właściwości znikną.
  4. Jabłka układam ciasno w słoju i zalewam wystudzoną, ale nie zimną wodą z miodem tak, aby wszystkie jabłka były nią zakryte. Jeśli kawałki jabłek uparcie wypływają, obciążam je małym, wyparzonym słoiczkiem wypełnionym wodą. Wypływanie jabłek może powodować ich psucie. Zanurzenie znacznie bardziej podnosi szanse na sukces 🙂 Szyjkę słoja przykrywam szczelnie gazą lub ręcznikiem papierowym i owijam gumką.
  5. I teraz czekam. Pierwsze kilka dni to czas na rozpoczęcie fermentacji. Ze słoja może podnosić się piana i wyciekać na zewnątrz, więc ja podkładam pod słój papierowe ręczniki. Po kilku dniach będzie już czuć drożdżowy zapach i posmak taniego alkoholu. Pianę dobrze jest zbierać wyparzoną drewnianą łyżką (ponoć nastaw octowy nie lubi kontaktu z metalem). Koniecznie raz – dwa razy dziennie, wyparzoną łyżką należy dobrze zamieszać jabłka. Dbam przy tym o higienę i rąk i łyżki, by nie dostały się do środka szkodliwe bakterie, które mogą zniweczyć starania. Za każdym razem nakrywam słój, by nie dostały się do niego muszki. Po jakichś  dwóch tygodniach zaczyna być mocno wyczuwalny zapach octu – u mnie czuć go w połowie kuchni ;). Wtedy też może pojawiać się z początku biały “kożuszek” – nie wyrzucajcie go, to cenna tzw. matka octowa, która świadczy o tym, że dobre bakterie ciężko i skutecznie pracują na nasz ocet. “Matka” z czasem zaczyna wyglądać jak “glut”, biała galaretka.
domowy ocet jabłkowy

Matka octowa utworzona w szyjce butelki z octem.

6. Po kolejnych dwóch lub trzech tygodniach (w sumie mija zazwyczaj ponad miesiąc od nastawienia), gdy czuję już tylko ocet, a nie drożdże, ostrożnie zdejmuję “matkę”, przekładam do ceramicznego naczynia, przykrywam gazą i wkładam do lodówki (nawet na kilka miesięcy, do kolejnego nastawu). Gdy “matka” jest już przeniesiona, do wyparzonych butelek z ceramicznymi korkami przelewam ze słoja płyn (używam lejka z sitkiem, żeby farfocle zatrzymać) i wkładam do szafki. Po kilku dniach do niej zaglądam – jeśli korek “strzela” podczas otwarcia butelki to znak, że proces jeszcze się nie zakończył i ocet nadal pracuje. Wtedy zakrywam szyjki butelek ręcznikiem papierowym i zakładam gumki, a ocet sobie pracuje dalej, aż do momentu uspokojenia i wyklarowania.

domowy ocet jabłkowy

Dojrzewający ocet jabłkowy.

Gdy płyn dojrzeje, widać na dnie osad, takie “kłaczki”. To dobry znak prosto od Matki Natury 🙂 W butelkach na powierzchni octu też może tworzyć się “matka”, co jest naprawdę dobrą rekomendacją dla jego naturalności i zalet. “Matkę” wylewam z butelki do “głównej matki” w lodówce dopiero wtedy, gdy kończy mi się ocet w butelce. “Główną matkę” warto raz na jakiś czas zasilać zlanym octem, żeby nie wyschła. Przy kolejnym nastawie dokładam “matkę”, by fermentacja przebiegała szybciej.

Produkt końcowy ma smak octu, ale delikatniejszy niż spirytusowy, i zapach jabłek. Ja codziennie wypijam na czczo szklankę chłodnej wody z łyżeczką octu jabłkowego. I bardzo lubię taki “octowy detox” 🙂

domowy ocet jabłkowy

Gotowy ocet jabłkowy z butelce.

Subscribe
Powiadom o
guest

5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Grażyna
Grażyna
3 lat temu

Bardzo mi pomógł ten artykuł, bo akurat nie wiedziałam co to mi się zrobiła taka galaretka jak meduza, ?myślałam że to jest jakiś grzyb, i teraz już jestem mądrzejsza, ?

Dorota
Dorota
2 lat temu

Hej! Właśnie szykuję się do tegorocznego nastawu z papierówek. Mam jeszcze trochę zeszłorocznego octu dużą ilością osadu na dnie. No i właśnie moje pytanie brzmi – czy ten osad nadaje się do dodania do nowego nastawu? To nie jest taka ewidentna matka. Owszem, kłaczki są widoczne, ale to jednak po prostu osad. Gęsty, ładnie pachnący octem. Jak myślisz?

Kasia
Kasia
1 rok temu

A mój ocet cały zrobił się kisielowaty. Nie spleśniał, pachnie ok, ale jest dziwnie gęsty:(

Poradnikowe poniedziałki 8 kwietnia 2019

Kiełki. 5 powodów, by sięgać po nie nie tylko wiosną

Kiełki to nic innego jak kiełkujące ziarna różnych roślin, które w tej fazie wzrostu stają się prawdziwą bombą witaminową. Kiełki można określić mianem spichlerza cennych składników odżywczych, które są niezbędne roślinie do wzrostu. Ani samo ziarno, ani później owoce czy jadalne liście rośliny nie zawierają ich w aż tak wielkiej ilości, jak w trakcie kiełkowania.

Dlaczego warto jeść kiełki?

  1. Są smaczne

Kiełki ziaren cieszą się powodzeniem w  kuchni, ze względu na ich charakterystyczny smak. Większość kiełków pachnie dość intensywnie, oraz jest dość pikantna. Kiełki rzodkiewki czy brokuła mają smak delikatniejszy w porównaniu z dojrzałymi warzywami, ale bez trudu można je rozpoznać.

      2. Są niezwykle zdrowe

Kiełki, jak wyżej wspomniałam, zawierają ogrom witamin (np. A, B1, B2, B3, B5, B6, B9, C, E i K) i składników mineralnych (np. wapń, żelazo, magnez, fosfor, potas, cynk, sód, miedź, mangan i selen), sole mineralne, białka, enzymy, bez których ludzki organizm nie jest w stanie poprawnie funkcjonować. Ilość i zawartość poszczególnych substancji zależna jest od rodzaju kiełków.

  1. Są niskokaloryczne

A więc idealne na diecie, kiedy przy ograniczeniu liczby kalorii organizm musi dostać odpowiednią ilość składników odżywczych. Można po nie sięgać bez ograniczeń.

  1. Są lekkostrawne

Zawierają błonnik, który dobrze wpływa na procesy trawienne. Ponadto pobudzają wydzielanie żółci w wątrobie, co ułatwia proces trawienia. Inną zaletą kiełków jest to, że są łatwo przyswajalne.

  1. Chronią przed chorobami

Bogactwo różnych związków obecnych w kiełkach powoduje, że doskonale wspierają one profilaktykę wielu chorób, w tym zawału serca czy nowotworów. Wg badań,  np. kiełki soi i lucerny – chronią przed rozwojem raka piersi i osteoporozy. Podobne antynowotworowe działanie wykazują kiełki brokułów.

Jak wyhodować je w domu?

Możemy kupić je w sklepie, jak i wyhodować we własnej kuchni. Tutaj nie ma wielkiej filozofii. Potrzebna jest zwykła kiełkownica, która umożliwia wzrost różnych rodzajów kiełków jednocześnie, albo talerzyk czy słój postawiony w ciepłym i słonecznym miejscu oraz odpowiednia wilgotność.

Aby ziarna wykiełkowały, trzeba je zalać letnią wodą. Kiedy się namoczą, wodę wylewamy, a na otwór słoika nakładamy gazę z gumką i słój odwracamy do góry nogami,  by woda ściekła. Można nasiona wysypać na sitko i czekać aż na nim wzrosną, przepłukując je regularnie i kładąc sitko np. na miseczce, by woda swobodnie ściekała. Z kolei na talerzu kładziemy mokrą ligninę (w ostateczności watę) i wykładamy na niej nasiona. Kiełki należy podlewać 2 razy dziennie, ale nie powinny one stać cały czas w wodzie. Nadmiar wody wylewamy. Po kilku dniach kiełki powinny być gotowe do spożycia.

Kiełki można jeść same, do kanapek i sałatek. Wybór ziaren do kiełkowania jest duży (rzeżucha, buraczki, brokuły, rzodkiewki, fasoli i wiele, wiele innych) i w zasadzie zależy wyłącznie od indywidualnych predyspozycji smakowych.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
W szkole 5 kwietnia 2019

Uważam, że nauczyciele zasługują na góry złota

„Bodajbyś cudze dzieci uczył” – nie wiadomo, kto i kiedy pierwszy wypowiedział te słowa, ale na pewno nie uczynił tego z sympatii. Przekleństwo to ciąży na nauczycielach od wieków i z roku na rok jest bardziej aktualne. Niedofinansowani, sfrustrowani nauczyciele ośmielili się głośno powiedzieć „STOP” i zawalczyć o swoje. I z całego serca życzę im, żeby wywalczyli sobie te podwyżki. Należy im się jak mało komu.

Każdy ma prawo do godnego życia

Robienie z nauczania zawodu misyjnego to jakieś nieporozumienie. Nauczyciel też człowiek i jeść musi. I musi mieć gdzie mieszkać, za co się ubrać i wykształcić swoje własne dzieci. I fajnie, jakby nie musiał mieszkać kątem u teściów. Tymczasem młody nauczyciel powinien skakać z radości do góry, jak dostanie „na rękę” 2000 zł. Ponoć normą jest 1800 zł na początek. Nie wystarczy nawet na wynajem mieszkania, o reszcie nie wspominając. Dlatego tak wielu absolwentów wyższych uczelni ląduje na przysłowiowej kasie w markecie.

Niejakim wyjściem z sytuacji mógłby być bogaty mariaż. Kiedy współmałżonek zarabia na to godne życie, nauczyciel może realizować swoją życiową misję. Tyle że ślub dla pieniędzy jest jakby niesmaczny. No i czy to o to chodzi?

Nauczyciel zawodem, w którym jest duża konkurencja?

A niby czemu nie? Im większe płace, tym więcej chętnych. Może czas skończyć z selekcją negatywną. Moja córka ma szczęście, większość nauczycieli, którzy ją uczą, jest w porządku. Ale wiem z opowieści innych rodziców, że w tej samej szkole trafiają się bardzo niechlubne wyjątki, a nazwanie ucznia idiotą przy całej klasie nie należy do rzadkości.

Im więcej byłoby chętnych do pracy w szkolnictwie, tym większa konkurencja. Nie wystarczy skończyć studiów i zrobić przygotowanie pedagogiczne, czy co tam się teraz robi. Trzeba będzie się wykazać czymś jeszcze, może przejść testy psychologiczne, udowodnić, że ma się predyspozycje do pracy z młodzieżą, stworzyć autorski program. A jak nauczyciel się nie sprawdzi? Na bruk, przy wysokich zarobkach chętnych nie będzie brakowało. I wtedy będziemy mieć naprawdę wykształcone, a nie tylko wyuczone, społeczeństwo.

Czy pieniądze dadzą czas wolny?

Z różnych stron pojawiają się głosy, że podwyżka nie da nauczycielom czasu wolnego, o który rzekomo zabiegają. Faktycznie, podwyżka nie zdejmie z ich barków licznych obowiązków zawodowych. Ale mając więcej pieniędzy, można sobie pozwolić na nieco droższe ale szybsze gotowanie. Można też zainwestować w lepsze sprzęty domowe, które pozwalają ten czas oszczędzać. Można w końcu poprosić zaprzyjaźnioną Ukrainkę, żeby posprzątała co dwa tygodnie. Sporo można zdziałać, jak się ma więcej pieniędzy. Czas wolny też można sobie za pieniądze kupić.

Ponoć mamy wolny rynek

I na tym wolnym rynku rzekomo każdy ma prawo wyboru. Może i ma. Tylko co zrobimy, jak wszyscy zaczną wybierać pracę w markecie? Kto będzie uczył nasze dzieci? Nie, nie przesadzam. Już teraz w szkołach brakuje nauczycieli i to nie jest mit. Szkoła mojego dziecka dwa miesiące borykała się z zatrudnieniem fizyka i już wiadomo, że ów fizyk pracuje tylko do końca czerwca. W innych szkołach wcale nie jest lepiej. Brakuje przede wszystkim nauczycieli języków obcych. Bo też i nie oszukujmy się, jak ktoś perfekcyjnie zna język obcy, nie przyjdzie pracować w szkole. Więcej zarobi jako tłumacz. Więc ten wolny rynek nie działa tak, jak powinien. Dużo słychać głosów mówiących, że nikt nikogo na siłę do zawodu nauczyciela nie przymuszał. To prawda, ale nie o przymus tu chodzi, a o zachętę. Niestety – zachęty, by podjąć pracę w szkolnictwie, brak.

Podwyżka pensji to nie wszystko

System edukacji wymaga gruntownej reformy od podstaw. Są szkoły, gdzie realizuje się programy autorskie, ale to kropla w morzu. W większości przypadków nauczyciele realizują podstawę programową, stosując pradawne metody nauki polegające na wkuwaniu na pamięć. Aż trudno uwierzyć, że przy obecnym stanie wiedzy na temat różnorodnych metod nauki i sposobach przyswajania wiedzy, nie jest to wykorzystywane w praktyce.

Od dawna wiadomo, że klasy są zbyt liczne. Nauczyciel, nawet gdyby chciał, nie da rady podejść do każdego ucznia. Powiedzmy, że na historii nie musi, ale na matematyce mógłby. Tym mniej zdolnym wytłumaczyć, co trzeba, tym najzdolniejszym zadać jakieś zadanie dodatkowe, żeby się nie nudzili. Tymczasem nauczyciele nie mają ani czasu, ani pomysłu na pracę z uczniami odbiegającymi od przeciętności. Najsłabsi i najzdolniejsi muszą sobie poradzić sami. Promuje się przeciętniactwo. Tak było, jest i pewnie niestety długo będzie. Strajk nauczycieli to bardzo dobry moment, by przy okazji odważyć się na reformę szkolnictwa. Tylko obawiam się, że zabraknie odważnych i chętnych, którzy mogliby się za to wziąć.

 

Niezależnie od tego, czy strajk się odbędzie, czy też nie, nauczycielom życzę, żeby mieli siłę walczyć o swoje. Bo ja dobrze rozumiem, że walcząc o swoje, tak naprawdę walczą o nasze wspólne dobro. Więc ja bym im te miliony monet dała. Nauczycieli Duśki wyjątkowo lubię.  

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close