Uczył mnie przedwojenny nauczyciel
Przed wojną nauczyciel to był ktoś. Albo nawet KTOŚ. Człowiek otoczony czcią i szacunkiem. Co powiedział, to było święte. Wyrocznia można powiedzieć. Ale ten przedwojenny nauczyciel do swoich obowiązków podchodził poważnie. Absolwent przedwojennego gimnazjum to był młody, wykształcony człowiek. I nie tylko dlatego, że rodzice za szkołę płacili, więc się uczył. Miał od kogo się uczyć. Przedwojenny nauczyciel miał szeroką wiedzę i umiał ją przekazywać. I chciał.
Rodzice vs nauczyciele kiedyś
Kiedyś rodzic wiedział, że nauczyciel to człowiek… no trudno, napiszę to, chociaż brzmi jak kpina: prawy i sprawiedliwy. I uczciwy. Ale to było kiedyś. Przed wojną i tuż po. To wiedzieli rodzice moich rodziców i oni zawsze nauczycielom wierzyli. I nigdy się nie zawiedli. Moi rodzice byli z pokolenia, które szło podobną drogą. Nauczyciel to nauczyciel. Ale nauczyciele już nie byli tacy jak przed wojną. Bazowali na etosie i stosowali chamskie zagrywki. Doświadczyłam ich ja i nie tylko ja. Także współcześni rodzice, którzy teraz posyłają dzieci do szkoły.
Koleżanka opowiadała mi, że w jej szkole zdarzył się wypadek: nauczyciel tak szarpał uczniem, że ten w końcu upadł na posadzkę jakoś tak nieszczęśliwie, że złamał rękę. I wiecie co? Nie przyznał się w domu, że nauczyciel mu to zrobił! Bał się, że od rodziców dostanie drugie tyle. Dlatego nie dziwcie się teraz, że my, współcześni rodzice, wierzymy naszym dzieciom, kiedy te mówią, że nauczyciel zrobił to lub tamto. My dobrze pamiętamy, jak nauczyciele wykorzystywali nasz strach i przekonanie, że nie piśniemy słowa, zgodnie z zasadą: „Choćby cię smażyli w smole, nie mów, co się dzieje w szkole”. Ba! To nauczyciele wbijali nam do głowy tę zasadę! Nie, nie zmyślam, mnie to w podstawówce spotkało.
Rodzice vs nauczyciele dziś
Więc nie dziwcie się drodzy nauczyciele, że rodzice teraz są roszczeniowi i awanturniczy. Podziękujcie swoim poprzednikom, którzy unaocznili nam, że nauczyciel to niekoniecznie ktoś, kto zasługuje na szacunek. To nawet nie zawsze ktoś, kto nadaje się do pracy w szkole. Niektórym nauczycielom, z którymi miałam wątpliwą przyjemność spotkać się w podstawówce i liceum, nie dałabym do ręki nawet ścierki pani woźnej.
Czy strajk nauczycieli ma szansę zmienić tę sytuację? Wierzę, że tak. Tak jak pisałam na początku strajku, uważam, że wysokie zarobki przyciągnęłyby do szkoły naprawdę dobrych nauczycieli, że nauczyciel to byłby zawód pierwszego wyboru, a nie na zasadzie, że jak się absolwent studiów nigdzie nie załapie, to pójdzie do szkoły i to z założeniem, że ta szkoła to dopóki nie znajdzie czegoś lepszego. Bo niestety tak to dziś wygląda i dlatego w szkołach jest, jak jest. Młodych nauczycieli jak na lekarstwo i to nie tylko przez brak etatów i blokadę przez emerytów, jak to niektórzy głoszą. Młodym się zwyczajnie nie opłaca. Niestety, rzeczywistość jest taka, że kasa musi się zgadzać. Po prostu musi. Bo jeść trzeba.
Gdzie się kończą obowiązki nauczycieli?
Przedłużający się strajk i całkiem niezła medialna nagonka na nauczycieli sprawił, że rodzice to przeciw nim wytoczyli swoje działa. I powiem Wam, że nie do końca to rozumiem. Właściwie to wcale tego nie rozumiem. Przecież nauczyciel nic nie musi. No sorry, ale nie. Ma dosyć, może trzasnąć drzwiami, rzucić pracę i pójść w Pireneje. To nie darmowa niańka, która ma obowiązek niańczyć Wasze dzieci za psie pieniądze, w czasie gdy Wy zarabiacie na wakacje na Seszelach czy innym Zanzibarze. Nauczyciel też człowiek i ma prawo powiedzieć „dość”. I to właśnie nauczyciele teraz zrobili.
Jeśli w sklepie zabraknie sprzedawców, to co zrobicie? Albo zmienicie sklep, albo pójdziecie z awanturą do kierownika, że jest za przeproszeniem dupa nie kierownik, skoro nie ma personelu. A co robicie, jak nauczyciele strajkują? Zwracacie uwagę dyrektorom, samorządom, kuratoriom czy ministerstwu, rządowi w końcu? Nie. Głośno krzyczycie, że nauczyciele mają wrócić do pracy, bo ich strajk utrudnia Wam życie. A co ich to za przeproszeniem obchodzi? Naprawdę myślicie, że to ma znaczenie? Że oni Wasze dzieci postawią wyżej niż własne? No bez jaj.
Prosty sposób na zakończenie strajku nauczycieli
Chcecie, żeby strajk się szybko skończył? Chcecie odzyskać Wasze poukładane życie? Skierujcie swoje niezadowolenie tam, gdzie to ma sens. Rząd może nie przejmować się nauczycielami, nie są ich targetem wyborczym. Ale przejmie się rzeszą niezadowolonych rodziców. To my, rodzice, mamy w rękach prawdziwą broń i tą bronią możemy wywalczyć, by nasze dzieci były uczone przez nauczycieli z prawdziwego powołania. Przez nauczycieli z pasją, z poczuciem misji. Tylko że za tą misją muszą iść pieniądze. Dziś nikt się nie nakarmi ideami.
Najlepszy nauczyciel, jakiego miałam
Przez wszystkie lata mojej edukacji miałam tylko jednego nauczyciela z przedwojennymi zasadami. Sam taką szkołę kończył i po wojnie kultywował dawne tradycje. Uroczy starszy pan, lekko powłóczący nogami. Jedyny, który nas szanował. Nie mówię, że był fajny, ludzki, do pogadania, do śmiechu. Takich nauczycieli miałam wielu. Ale pan Jan, którego pieszczotliwie nazywaliśmy Dziadkiem, naprawdę szanował uczniów. Nie ukrywał wiedzy, że jego zadaniem jest uczyć nas i on zamierza to zadanie wypełnić od A do Z. To, że przychodził na każdą lekcję przygotowany, że za własną kasę kupował najnowsze podręczniki, żeby być na bieżąco ze zmianami (uczył rachunkowości, zmiany pojawiały się z prędkością światła, więc trochę go to kosztowało), to jeszcze nic. Wielu nauczycieli tak robi. Ale on był jedyny, który równo z dzwonkiem otwierał drzwi do klasy. Uważał, że nie ma prawa zabrać nam nawet minuty lekcji, dlatego pod koniec przerwy opuszczał pokój nauczycielski i powolnym, powłóczystym krokiem szedł do pracy. I ja bym bardzo chciała, żeby Duśka miała właśnie takich nauczycieli. I powtórzę to do znudzenia po raz tysięczny: dobry nauczyciel zasługuje na górę złota.
Dziadek Jan już nie żyje. Gdyby żył, miałby chyba ze sto lat. Już wtedy, gdy nas uczył, był naprawdę stary. Jakoś mi smutno, gdy mijam Jego dom…