Doczekałam się. Dziecko wyrzuciło mnie z domu!
– Mamusiu, będziesz jutro w domu?
– Pewnie tak, a co?
– Bo ja bym wolała, żeby cię nie było. Nie możesz sobie pójść?
– Dokąd?
– Nie wiem. Gdziekolwiek.
Gdzie jest gdziekolwiek?
To było pierwsze pytanie, jakie sobie zadałam. Pogoda jakoś nie zachęciła mnie do wybrania się po prostu na rower. W lesie mokro, na ulicach kałuże (pokłosie niedawnego deszczu), samochody chlapią, no do kitu.
Do kawiarni, pubu, na sushi? Nie mam z kim. W środku tygodnia zwyczajnie nie mam z kim. Sama? No niby bym mogła, ale Covid skutecznie mnie zniechęca. Mój powiat trafił do czerwonej strefy i jakikolwiek pobyt w przestrzeni otwartej nie jest łatwy.
Do lasu? Wyrosłam z samotnego wałęsania się po lesie, psa już nie mam, a i dzików ostatnio jakby więcej. No i wcześnie robi się ciemno. Zdecydowanie odpada.
Do koleżanki? Ten sam problem, co z kawiarnią. Środek tygodnia, godziny robocze. Mało kto w ogóle jest w domu, a co dopiero ma czas!
Przemyślałam wszystkie za i przeciw, zrobiłam analizę sytuacji i uznałam, że widocznie to czas na egoistyczne rozpieszczanie siebie samej. Zadzwoniłam do mojej kosmetyczki i zapytałam, czy czasem nie ma jakiegoś okienka.
Dlaczego zostałam wyrzucona z domu?
– Bo jak tatuś będzie w domu, to ja bym chciała coś porobić tylko z tatusiem.
Nie sądzę, żeby mieli przede mną jakieś tajemnice, w naszym domu raczej nie ma takich spisków dwa na jednego. No dobra, czasem są, ale to przed jakimiś imieninami, urodzinami albo innymi uroczystościami. Tym razem chodziło o coś innego.
Moja córka i mój mąż mają swoje sprawy. Na przykład razem grają na gitarach. Nie wtrącam się. Czasem chodzą razem na zakupy, po których moje dziecko przychodzi do domu obwieszone łańcuchami. Nadal się nie wtrącam. I są takie momenty, w których idealna sytuacja polega na tym, że mamusi nie ma w domu. Co, uczciwie mówiąc, zdarza się raczej rzadko, bo ja pracuję zdalnie i po prostu zawsze jestem w domu. W przeciwieństwie do mojego męża, którego na ogół nie ma. Jak jest, to jest święto, które moje dziecko pragnie wykorzystać. Przychodzi taki moment, w którym córka musi poważnie porozmawiać z ojcem. I lepiej, żeby matki w tym czasie nie było w domu.
Co z tym zrobiłam?
A co miałam zrobić? Po prostu wyszłam. Postarałam się tak ułożyć pracę, żeby mieć wolne popołudnie i sobie pójść. Najpierw do kosmetyczki, potem na zakupy. Co prawda shopping to nie moja bajka, ale raz na jakiś czas warto iść wystawy obejrzeć. A nuż coś w oko wpadnie? Wpadło owszem – poduszka dla kobiet w ciąży i matek karmiących :P. Nie, nie próbuję Wam oznajmić dobrej nowiny. Uznałam, że taki wynalazek zapewni ulgę moim obolałym od długiego siedzenia plecom. I faktycznie, jakoś przyjemniej się teraz siedzi.
Co ja na to?
Cieszę się. Naprawdę się cieszę. Nie mam problemu z tym, że moja córka nie chce spędzać ze mną czasu, bo to nieprawda. Spędzamy go całkiem sporo, chodzimy na zakupy, na spacery, gramy w gry albo po prostu gadamy. Pod warunkiem, że obie mamy czas, bo jej szkoła i moja praca czasem skutecznie nam utrudniają takie działania.
W książce Wychowanie w duchu prostoty przeczytałam, że tata nie jest zastępcą mamy. I to zdanie mocno mi utknęło w głowie. Tata nie wkracza wtedy, kiedy mamy nie ma w domu, nie zajmuje się dziećmi tylko wówczas, gdy mama zachoruje itp. W dobrze funkcjonującej rodzinie powinien mieć stały kontakt z dziećmi i obowiązki, które w ogóle nie pokrywają się z obowiązkami mamy.
Pomna tego, co mnie tak bardzo zachwyciło, staram się wprowadzać to w życie. Oczywiście nie jest to łatwe, gdy ma się w domu jedenastolatkę i męża przyzwyczajonego do konsultowania wszystkiego, co dotyczy dziecka, z żoną. Uczę się odpowiadać: nie wiem, nie znam się, zarobiona jestem :P. Nie na każdy temat, ale na niektóre tak.
I nie ukrywam, z ulgą przyjmuję deklaracje mojego dziecka, że ma chęć pobyć tylko z tatusiem. Super! Genialnie! Ja bardzo chętnie wyłączam się z ich działań i nawet jak jestem w domu, to udaję, że mnie nie ma.
Tym razem byłam u kosmetyczki. Nie wiem, gdzie pójdę następnym. A nie – wiem! Nigdzie nie pójdę, bo to oni wyjdą, już się umówili. Mam tylko nadzieję, ze jakąś bajaderkę mi przyniosą, jeśli faktycznie pójdą na ciacha. Ale jak nie, to nie będę miała żalu.