Kod Dedala – recenzja tydzień przed premierą
Kod Dedala oficjalną premierę będzie miał 20 grudnia – w ostatni piątek przed świętami, ale ja miałam przyjemność zobaczyć go wcześniej. Jeśli więc zastanawiacie się, czy jest coś lepszego do roboty w następny weekend niż gotowanie bigosu i skrobanie karpia – odpowiedź znajdziecie poniżej.
Kod Dedala, czyli jak tłumaczono Inferno
Powiedzenie, że film powstał na bazie faktów, byłoby dużą przesadą, ale nie można nie zauważyć, że inspiracją do powstania Kodu Dedala były rzeczywiste wydarzenia. Dan Brown to nazwisko, które elektryzuje miłośników thrillerów na całym świecie, a zdolni hakerzy robią, co mogą, by wydobyć choćby fragmenty jego książek przed światowymi premierami. Inferno może nie dorównało słynnemu Kodowi da Vinci, ale było mocno wyczekiwaną książką w 2013 roku. Niewiele osób wie, że światowa premiera tego samego dnia w różnych zakątkach globu była możliwa dzięki równoczesnemu tłumaczeniu dzieła przez zamkniętych we włoskim bunkrze i odizolowanych od świata tłumaczy. Radykalne środki ostrożności miały zapobiec ewentualnym wyciekom. Eksperyment się udał, premiera Inferno była sukcesem. Natomiast sam pomysł odizolowania i zmuszenia do pracy w jednym pomieszczeniu kilku tłumaczy stał się kanwą do powstania Kodu Dedala. Jednak myliłby się ten, kto by przypuszczał, że praca tłumacza jest nudna i monotonna, a sam film banalny.
Kod Dedala – francuskie kino i… zmiana tytułu
Domyślam się, że to zabieg marketingowy i może nawet trafiony, niemniej… niepotrzebny. Film obroniłby się i bez tego. W oryginale nosi tytuł: Tłumacze, bo najwyraźniej francuski producent nie czuł potrzeby sztucznego podbijania zainteresowania nawiązywaniem do Kodu da Vinci. I słusznie.
Francuskie kino to majstersztyk sam w sobie. Znacząco różni się od produkcji hollywoodzkich, więcej tu grania emocjami niż typowych scen akcji.
Trzeba przyznać Francuzom, że się postarali. Dobór aktorów zachwyca. Rosyjską tłumaczkę gra Ukrainka – Olga Kurylenko, duńską – Dunka Sidse Babett Knudsen, niemiecką oczywiście Niemka – Anna Maria Sturm, portugalską – Brazylijka Maria Leite, włoskiego tłumacza – Włoch Riccardo Scamarcio, hiszpańskiego, a jakże – Hiszpan Eduardo Noriega, angielskiego Alex Lawther, chińskiego Frédéric Chau (Wietnamczyk, ale wybaczmy ten drobiazg). Moim ulubieńcem był tłumacz grecki, grany oczywiście przez Greka – Manolisa Mavromatakicha. Ten jego cynizm jest nie do podrobienia!
Wspomniane nazwiska to nie tylko plejada gwiazd światowego formatu. Ten prosty w sumie zabieg genialnie podkreślił różnice temperamentów i osobowości tłumaczy, nierzadko ukształtowaną kulturą, w jakiej zostali wychowani. Podejrzewam, że obsadzenie w rolach cudzoziemców samych Francuzów nie dałoby tego efektu, dlatego czapki z głów przed twórcami filmu.
Wypadałoby wspomnieć jeszcze o bezwzględnym wydawcy, w którego po mistrzowsku wcielił się Lambert Wilson – człowiek, który motto: „po trupach do celu” ma niemalże wypisane na twarzy. Albo tak dobrze gra.
Kod Dedala, o czym właściwie jest ten film
Nie lubię zdradzać treści książek ani filmów, teraz też tego nie zrobię. Powiem tylko, bo to można przeczytać w internecie dowolną ilość razy, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Mimo niesamowitych wręcz zabezpieczeń, odebrania telefonów komórkowych, dostępu do internetu pewnego dnia w sieci pojawia się początek tłumaczonej książki. To trzecia część kultowego już Dedala. Może sam wyciek nie byłby problemem, gdyby nie poszło za nim żądanie okupu. Kto i jak wyniósł bezcenny tekst na zewnątrz luksusowego, ale jednak bunkra? Czego oczekuje, czym grozi, czy uda mu się spisek? No cóż – odpowiedź w kinach już za tydzień 😛
Kod Dedala – warto, czy nie warto?
To nie jest kino akcji, więc jeśli liczycie na sceny rodem z Jamesa Bonda, odpuśćcie sobie. Chociaż może nie? Scena w pociągu niewątpliwie podnosi poziom adrenaliny we krwi.
Na sceny miłosne też nie powinniście liczyć. W tym filmie nie ma obscenicznego seksu. Za to nie zabraknie przemocy i scen absolutnie nie dla dzieci, dlatego nie próbujcie ich przemycać.
Film został zrobiony na typowo francuską modłę. Delikatnie usypia widza, każe mu myśleć, że wszystko zostało wyjaśnione i właściwie można by wyjść z kina, tylko po to, by za chwilę mocno nim potrząsnąć i bezczelnie zaśmiać się w twarz: „Myślisz, że wiesz już wszystko? Nic nie wiesz, siedź i oglądaj dalej”. I tak kilka razy. Zwroty akcji są tym bardziej zaskakujące, że absolutnie nie da się ich przewidzieć. Piszę to z całą odpowiedzialnością. Nawet jeśli poczuliście się przygotowani i zachowacie czujność, bądźcie pewni, że scenarzyści Was przechytrzą.
Gdybym miała wybierać między świątecznymi przygotowaniami a kinem, wybrałabym kino i to nie dlatego, że nie lubię gotować.
Kod Dedala – tego w żadnym filmie nie widziałam
A na koniec Was zaskoczę. W żadnym, ale to naprawdę żadnym filmie z napisami nie widziałam literówek 😛 A w tym tak i to aż trzy. Pierwsza to „to” zamiast „kto”, druga „Pan” zamiast „Pani”, trzeciej niestety nie zapamiętałam, ale była dosłownie chwilę po drugiej. Dajcie znać, czy produkcja zdążyła poprawić do oficjalnej premiery, bo jednak trochę kwas.
Zdjęcie: Best Film