W szkole 18 września 2023

Ósma rano to dla nastolatka wyzwanie

Nastolatki mają biologicznie uwarunkowany inny rytm dobowy niż dorośli, co sprawia, że najchętniej chodziliby spać o 1.00, ale też wstawali później niż zazwyczaj od nich wymagamy. Lekcje od 8.00 to dla wielu uczniów katorga. O tym dlaczego tak się dzieje i jak przeżyć ten czas, opowiada biolog i neurodydaktyk prof. Marek Kaczmarzyk.

Monika Wysocka: Wstawanie na ósmą do szkoły wielu osobom kojarzy się ze szkolnym horrorem. Dlaczego?

Marek Kaczmarzyk: Nie jest to żadna wiedza tajemna, od kilkudziesięciu lat wiemy, że rytm dobowy nastolatka jest inny niż dorosłych i trochę słabo, że przez tyle lat nie byliśmy w stanie tej wiedzy wprowadzić w życie.

A co z niej wynika?

Że z fizjologicznego punktu widzenia początek dnia to nie jest dobra pora dla nastolatka – oczywiście w kontekście funkcji kognitywnych czyli poznawczych, które są najistotniejsze w szkole, takie jak logiczne myślenie, ciągi przyczynowo-skutkowe czy odnajdywanie regularności w przekazie. Na taką aktywność w przypadku nastolatka możemy liczyć nie wcześniej niż o godzinie 9.00-9.30.

Dlaczego tak jest?

Zewnętrznym synchronizatorem czasu jest następstwo dnia i nocy. Organizmy, od początku swego istnienia kształtowały rodzaj reakcji, który synchronizowałby procesy środowiska wewnętrznego i zewnętrznego. Gdy rozwój komplikował sytuację, systemy, które zapewniały 24 godzinny rytm, przestawały bezkrytycznie korzystać ze zmian oświetlenia w warunkach środowiska zewnętrznego i przenosiły się do wewnątrz organizmu. U ssaków, w tym u człowieka, mamy dedykowane temu procesowi konkretne struktury podwzgórza, tzw. jądra nadskrzyżowaniowe, które generują dwudziestoczterogodzinne cykle, dopasowujące się do dnia i nocy. Stąd mówimy o wewnętrznym, fizjologicznie nakręcanym zegarze biologicznym, który daje znać naszemu organizmowi, kiedy poszczególne procesy powinny być wzmacniane, a kiedy wygaszane – bo chociaż nam się wydaje, że czuwanie i senność to oczywiste ogólnoustrojowe procesy, to wcale tak nie jest.

Jak to?

Maksimum aktywności serca przypada bowiem na inną fazę doby niż maksimum aktywności jelit czy wątroby, dlatego synchronizacja w rzeczywistości musi być bardzo złożona. W przypadku aktywności ogólnej komórki nerwowe jąder nadskrzyżowaniowych komunikują organizmowi, kiedy powinien być aktywny, a kiedy powinien odpocząć. Robią to za pomocą szyszynki, która wytwarza melatoninę, czyli hormon snu. Melatonina relaksuje nas na wszystkich poziomach, począwszy od fizycznego – po prostu mniej chce nam się poruszać – aż po kognitywne, kiedy to słabiej przyswajamy, wolniej przetwarzamy, mamy gorszą pamięć roboczą. Wraz ze wzrostem poziomu/stężenia melatoniny we krwi (w ciągu półtorej do 2 godzin) wchodzimy w stan, który fizycznie i poznawczo stopniowo skłania nas do odpoczynku. Istotne dla zdrowia kłopoty ze snem związane są z tym, że dobowy cykl wydzielania melatoniny, który reguluje nasz sen i czuwanie w trakcie naszego życia trochę dryfuje.

To znaczy?

Mniej więcej do 2. roku życia dziecko nie ma swojego wewnętrznego rytmu, przyjmuje aktywność dobową od rodzica czy opiekuna – to istotna informacja, biorąc pod uwagę liczne porady cioć czy babć na temat tego, że niemowlę powinno spać oddzielnie, by złapać swój własny rytm dobowy. Tymczasem jeżeli zostawimy je samo sobie, ono zdesynchronizuje się zupełnie.

Koło 4-5 roku życia łapiemy wreszcie swój rytm dobowy, podobny zresztą do tego charakterystycznego dla osób dorosłych, gdy nasze szyszynki zaczynają wydzielać melatoninę ok. 21.00-22.00. W ciągu dwóch pierwszych godzin wzrost poziomu melatoniny powoduje, że wchodzimy w stan coraz mniejszej wrażliwości, senności i jeżeli nie musimy w tym czasie pracować, albo zrobić czegoś, co wymaga naszego zaangażowania, to ok. 23.00-24.00 stajemy się senni i zasypiamy. Osiągamy wtedy maksymalny poziom melatoniny i ten moment jest najcenniejszy z punktu widzenia snu. Warto pamiętać, nie zastąpi go żadna poobiednia drzemka. Mniej więcej ok. 3:00 szyszynka stopniowo przestaje wydzielać melatoninę i jej poziom zaczyna spadać. Około 6.00 jest już śladowy, a to oznacza, że zanika relaksacyjny rodzaj oddziaływania melatoniny i jeżeli w tym momencie wstaniemy i przywrócimy typowe dla dziennej aktywności krążenie w naszym ciele, nasz mózg jest gotowy, by podjąć pełną aktywność.

Natomiast u nastolatka mniej więcej od 12 do 17 roku życia, choć oczywiście nie są to sztywne granice, cały cykl jest przesunięty o ok. 3 godziny zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Czyli jeżeli u dorosłego szyszynka zaczyna wydzielać melatoninę ok. 21.00, to u nastolatka dopiero koło północy. Jeżeli więc powłócząc nogami wieczorem natkniemy się na naszego nastolatka skaczącego po domu nie myślmy sobie, że coś jest nie tak. Gdy powiemy mu „połóż się natychmiast, bo już jesteś zmęczony”, zapewne usłyszymy: „wcale nie” i faktycznie tak może być. Oczywiście, można kazać mu położyć się do łóżka, ale musimy się liczyć z tym, że najprawdopodobniej on zaśnie dopiero koło północy, gdy w jego krwi zacznie zwiększać się poziom melatoniny. Chciałbym podkreślić, że sytuacja, w której nastolatki chodzą spać o 1.00 jest normą dla tego wieku – wiedzą to wszyscy rodzice, którzy na wakacjach pozwalają swoim dzieciom w tym wieku chodzić spać, o której chcą.

Jakie są tego konsekwencje? 

Jeżeli dopiero koło 3.00 szyszynka zmniejsza aktywność, a wątroba dopiero zaczyna rozkładać melatoninę, to łatwo policzyć, że w stanie, w którym my jesteśmy koło 6.00 on będzie dopiero ok. 9:00. Wobec tego proszę sobie wyobrazić, co czuje nastolatek, którego musimy obudzić o 6.45, żeby zdążył do szkoły na 8.00. Nawet jeśli w miarę bezproblemowo uda nam się obudzić tego młodego człowieka, to zazwyczaj, gdy przychodzi do kuchni, kładzie nam się na stole, co rzecz jasna jest dla nas oczywistym następstwem tego, że późno się położył. Typowa reakcja dorosłego w takiej sytuacji to „kazanie”: „mówiłem ci, połóż się o 22.00, bo będziesz zmęczony, ale ty zawsze wiesz swoje”. Tymczasem tu nie o późne chodzenie spać się rozchodzi – po prostu tak działa jego organizm. On o  6.30 ma jeszcze sporo melatoniny we krwi, więc jeśli rano przy stole nie chce z nami rozmawiać, gdy odpowiada monosylabami, nie myślmy, że się obraził, albo jest mrukiem. On po prostu jest półprzytomny. Jeśli chcemy to lepiej zrozumieć, poprośmy kogoś, żeby obudził nas o 4.00 i zmuszał nas do pogawędki.

No, ale do 8.00 chyba już się rozbudzi?

No właśnie niekoniecznie. On dopiero zaczyna się rozkręcać. Tymczasem wielu nauczycieli myśli: jest 8.00, są wyspani, wypoczęci, to na pierwszych lekcjach powinniśmy mieć najtrudniejsze tematy i często wtedy właśnie odbywają się te bardziej wymagające lekcje z matematyki, przedmiotów ścisłych. A my dziwimy się, że zamiast być gotowi do pracy, zaangażowani, uczniowie są znudzeni, ziewają. Mówimy: leniwi, nie szanują nas. A tak naprawdę to fizjologiczna reakcja człowieka i jeszcze mniej więcej przez godzinę, oni nie będą w formie.

Skoro już musimy zaczynać tak rano to od jakich przedmiotów najlepiej? Jeśli nie od matematyki, to może od wf-u?

To byłoby logiczne – wf na rozruszanie. Problem w tym, że melatonina, o której mówimy, jest hormonem relaksacyjnym na wszystkich poziomach. Obniża również napięcie podstawowe mięśni. Czyli jeżeli mamy ciąg logiczny: napięcie podstawowe mięśni- więzadła-ochrona stawów, np. kolanowego, to przy niższym poziomie napięcia mięśni wzrasta prawdopodobieństwo skręcenia. Czyli wf nie jest bezpiecznym wyjściem. Dobrze byłoby gdyby nauczyciele znali fizjologię nastolatków, bo taka świadomość mogłaby sprawić że na pierwszy lekcjach raczej nie śrubowaliby wymagań.

Czyli lepiej byłoby zaczynać lekcje później?

Gdybyśmy przesunęli lekcje o półtorej godziny, na 9.30-10.00, moglibyśmy liczyć, że wtedy będzie okej. Ale – co warto podkreślić – taką zmianę powinniśmy przeprowadzić kompleksowo, czyli nie kosztem przedłużenia pobytu w szkole, bo wtedy oni nie mieliby w ogóle czasu dla siebie, a to jest w tym wieku absolutna konieczność. Musielibyśmy odchudzić podstawy programowe i zmniejszyć presję, obawiam się więc, że to bardzo trudne…

Jak rozumieć fakt, że mimo iż nastolatki mają duże zapotrzebowanie na sen, miewają z nim problemy?

To paradoks, bo z jednej strony dla swojego zdrowia nastolatek powinien spać jakieś 8,5-9 godzin, a z drugiej strony naturalnie występują u niego często zaburzenia snu: od bezsenności po stany przypominające narkolepsję, czyli natychmiastowe zasypianie – gdzie usiądzie tam śpi. Nie powinniśmy się tym niepokoić, bo to też jest związane z dojrzewaniem mózgu.

A więc nie dość, że nastolatek ma zaburzenia snu wpisane w etap rozwojowy, to jeszcze szkoła „zapewnia” mu chroniczne niewyspanie…

Dokładnie. A to jest fatalna sytuacja na poziomie biologicznym, chociażby z powodów odpornościowych. Sen, szczególnie ten przy wysokim poziomie melatoniny, jest niezbędny do regeneracji układu odpornościowego. Proszę zauważyć, że gdy nie dosypiamy, z jakiegoś powodu łatwiej „łapiemy” infekcje, sen jest niezbędny do regeneracji układu immunologicznego, to część fizjologii. Wygląda na to, że szkoła działa na niekorzyść zdrowia młodych ludzi, bo skracając nastolatkowi sen, narażamy go na infekcje.

Jednak gdy miałbym wybrać jakiś inny powód, dla którego sen w tym wieku jest tak ważny, to wybrałbym ten, który związany jest bezpośrednio ze szkołą: okazuje się, że w trakcie snu następuje coś, co nazywamy konsolidacją nabytych w ciągu dnia doświadczeń. A przecież szkoła służy do tego, żeby czegoś nauczyć, wymaga umiejętności rozwiązywania problemów, tworzenia wiedzy czy modelu świata, który byłby spójny, logiczny, a jednocześnie utrudnia naszemu mózgowi rozprawianie się z różnorodnością tego, czego nastolatek nauczył się w ciągu dnia. A to jest coś, co może odbyć tylko w trakcie snu. Czyli najpierw uczy reprezentacji świata, a patem utrudnia konsolidację tych reprezentacji. To są paradoksy, które ciągną się od lat. Neurobiolodzy i neurodydaktycy od lat zwracają na to uwagę, ale system nie reaguje.

Co więc mogą w tej sytuacji zrobić dla swoich dzieci rodzice?

Gdy nie ma szkoły, jest weekend czy wolny dzień – dać zrealizować nastolatkom ich naturalny rytm, bo to jest jedyna okazja, kiedy mogą to zrobić. Czyli jeżeli w sobotę nasz młody człowiek nie wstaje o 10.00, nie wpadajmy do jego pokoju z pretensją, nie mówmy mu że jest leniem, nie wyciągajmy go na wycieczkę rowerową, bo on po całym tygodniu niedosypiania chętnie by jeszcze pospał. Dajmy mu tę godzinkę, to będzie dla niego bezcenny prezent. Oczywiście, nie nadrobi w ten sposób zaległości z całego tygodnia, bo nie da się „naspać” na zapas, ale realizacja w te dni właściwego rytmu dobowego będzie dla niego zdrowa i takie „lepsze życie” pomoże mu lepiej znosić wymagania nadchodzącego tygodnia.

Czy skoro nie da się tego zmienić i musimy wysyłać dzieci do szkoły na 8.00, pozwolić im kłaść się spać, jak chcą, czy jednak wymagać, by o 22.00 były w łóżku?

Trzeba poszukać złotego środka. Kompromis, oczywiście, fizjologicznie nie jest zadowalający, ale jeżeli wiemy, że ich szyszynki zaczynają pracować o północy, to poprośmy ich, żeby nie kładli się później, albo żeby jednak o tej 23.00 leżeli już w łóżku, nawet jeśli od razu nie zasną. Jeżeli dzień był intensywny, szczególnie fizycznie, zmęczenie może pomóc, szyszynka może zacznie działać szybciej. A rano z kolei nie wymagajmy od nich natychmiastowej mobilizacji, pozwólmy im posnuć się po kuchni, nie próbujmy zarzucać ich informacjami, nie prośmy o zrobienie zakupów przed wyjściem do szkoły. Jeżeli jesteśmy nauczycielami – nie bierzmy wszystkiego do siebie – ziewnięcie czy przeciągnięcie nie musi od razu oznaczać braku szacunku. Jeśli podejdziemy do fizjologicznych następstw rozwoju z większym zrozumieniem, mniej będziemy brali wszystko do siebie, pozwolimy im łagodniej wchodzić w sen, a potem łagodniej z niego wychodzić – wszystkim będzie łatwiej. Ale musimy też być przygotowani na porażki, które są przypisane okresowi dorastania.

Warto też wiedzieć, że gdy melatonina nas uśpi, to nie jest to sen jak utrata przytomności – przecież gdy w nocy obudzi nas ekstremalna sytuacja, np. pożar, to nie popatrzymy na płomień i nie odwrócimy się na drugi bok, tylko jednak zrywamy się z łóżka. Oprócz melatoniny istnieją jeszcze fizjologiczne alarmowe pobudki – nasze podwzgórze wytwarza też hipokretynę (oreksynę ) tzw. hormon czuwania, który szybko uwalniany komórki podwzgórze i pnia mózgu  powoduje zniesienie działania melatoniny i jest w stanie dość szybko nas wybudzić i przywrócić do fizycznej aktywności. Jest to jednak dość kosztowne fizjologiczne – o ile zdarza się raz na jakiś czas, koszty są do zniesienia, ale zbyt częste, prędzej czy później wykończą człowieka. Deprywacja senna bardzo źle wpływa na organizm, w ekstremalnych sytuacjach może nawet doprowadzić do śmierci.

Ale na pocieszenie powiem, że jest parę rzeczy, które możemy zrobić.

Co takiego?

Np. zadbać o to, aby przed snem nie korzystać z urządzeń wytwarzających niebieskie światło, które dla organizmu jest zewnętrznym sygnałem uwalniania hipokretyny. Jest ona wydzielana, kiedy do naszej siatkówki dociera światło wysokoenergetyczne o krótkiej fali, czyli niebieskie, wykorzystywane w smartfonach. To powoduje opóźnienie wpływu melatoniny. Możemy więc zwrócić uwagę na to, aby co najmniej godzinę przed snem młody człowiek nie używał tego typu urządzeń, a już na pewno nie używał ich koło 24.00, gdy jego szyszynka próbuje się aktywować. Warto też pamiętać o nas. Nocne czytanie esmsów będzie u nas także miało podobne skutki.

 

Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Obraz Mircea – All in collections z Pixabay
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zdrowie 18 września 2023

Przejedzenie – jak organizm reaguje na objadanie się?

Przełyk wypełnia się dodatkową ilością kwasu żołądkowego i może pojawić się zgaga. Serce przyspiesza, aby podnieść metabolizm i strawić nadmierną ilość jedzenia. Żołądek się rozszerza, aby je pomieścić, uciska na inne organy i powoduje dyskomfort. Wątroba i trzustka muszą się wysilić, aby wyprodukować większą ilość enzymów i hormonów. To reakcja organizmu na przejedzenie.

Przejadać się zatem nie warto, zwłaszcza że – jeśli częste – pojawiają się dobrze znane widoczne tego konsekwencje: nadwaga i otyłość, co z kolei prowadzi do całego szeregu schorzeń.

Ale jeśli ktoś jest ogólnie zdrowy i zje więcej w rzadkich okazjach, na przykład podczas świąt, to nie ma czym się martwić. Tak przynajmniej wskazuje badanie przeprowadzone na australijskim Deakin University. Pokazało ono bowiem, że okazjonalne objadanie się nie przynosi groźnych skutków metabolicznych, choć trzeba zaznaczyć, że było prowadzone na niewielkiej próbie 22-letnich, szczupłych ochotników.

Jeden z testów naśladował trwające pięć dni świąteczne folgowanie sobie w jedzeniu, a drugi – chroniczne przejadanie się i trwał 28 dni. Ochotnicy żywili się według typowej australijskiej diety (55 proc. węglowodanów, 35 proc. tłuszczu i 15 proc. białka).

Planowany nadmiar jedzenia był realizowany z pomocą wysokokalorycznych przekąsek, takich jak czekolada czy frytki. Dziennie zapewniały one dodatkowe tysiąc kalorii.

Krótkotrwały okres przejadania się znacząco zwiększył ilość tłuszczu wokół narządów wewnętrznych, ale nie wzrosła wyraźnie ogólna masa ciała ochotników. Nie zmieniły się przy tym parametry metaboliczne.

Inna sprawa z chronicznym objadaniem się. Według naukowców, w krótkim terminie objadanie się prowadzi do zwiększenia masy tkanki tłuszczowej wewnątrz organizmu, co chroni przed szkodliwym zmniejszeniem wrażliwości na insulinę.

Przejedzenie w ciąży nie służy płodowi

Jak, w eksperymentach na myszach, odkryli niedawno naukowcy z Rutgers University, prowadzące do otyłości przejadanie się w trakcie ciąży oraz karmienia, może sprzyjać otyłości u potomstwa, także w dorosłym wieku.

Badacze odkryli, że zmianie uległy mózgi tych gryzoni – nabierały szczególnie silnego upodobania do niezdrowej karmy. Choć to badanie na myszach, wyniki naukowcy odnoszą do ludzi.

„Osoby urodzone przez matki z nadwagą lub otyłością zwykle ważą więcej w dorosłości, niż dzieci matek o niższej masie ciała. Eksperymenty takie jak ten sugerują, że wyjaśnienie wykracza poza czynniki środowiskowe, takie jak nauka niezdrowych nawyków żywieniowych w dzieciństwie – mówi prof. Mark Rossi, główny autor badania. – Nadmierna podaż pokarmu w czasie ciąży i karmienia piersią wydaje się przeprogramowywać mózgi rozwijających się dzieci i być może przyszłych pokoleń” – ostrzega ekspert. To więc sygnał dla przyszłych mam, aby z objadaniem się uważały.

Karmione niemowlęta mogą nie lubić przejadania się mam

Podobne obserwacje poczynili badacze z Uniwersytetu w Toledo. Również w eksperymentach na myszach, zespół ten zauważył, że gdy karmiące samice się przejadały, potomstwo w okresie młodzieńczym było bardziej zagrożone otyłością, a do tego, w tej grupie częściej pojawiało się zbyt wczesne dojrzewanie.

„Dobrze wiadomo, że karmienie mlekiem modyfikowanym zwiększa ryzyko otyłości u dzieci. Nasze wyniki sugerują jednak, że gdy matki karmią piersią, ale nie spożywają umiarkowanej i zdrowej diety, może to również wiązać się ze zwiększonym ryzykiem różnych problemów zdrowotnych u potomstwa, w tym otyłości, cukrzycy, wczesnego dojrzewania płciowego oraz zmniejszonej płodności” – przestrzega dr Mengjie Wang, autor publikacji. „Tę koncepcję trzeba przetestować na ludziach, aby sprawdzić, czy ma zastosowanie do naszego gatunku” – podkreśla.

Rozsądek opłaca się już w młodości

Grupa z Massachusetts General Hospital przyjrzała się natomiast nastolatkom. Jak przypominają naukowcy, zaburzenie napadowego jedzenia powiązano już z otyłością i zespołem metabolicznym. Badacze sprawdzili jednak, czy, wśród nastolatków, widać korelacje między tymi przypadłościami i objadaniem się, ale jeszcze bez zdiagnozowanego zaburzenia. Analiza zdrowia i zachowań osób w wieku, średnio 17 lat wskazała na tego typu związki. Objadające się nastolatki częściej miały nadmiar tłuszczu i więcej stanów zapalnych.

„U młodzieży zgłaszającej nadmierną konsumpcję pokarmów i objadanie się można było zauważyć większą ilość tkanki tłuszczowej oraz gorsze profile dotyczące zapaleń i białek produkowanych przez komórki tłuszczowe” – piszą naukowcy w swojej publikacji „Różnice te mogą sygnalizować zwiększone ryzyko przyszłych chorób serca – ostrzegają.

Każdy może przytyć

Specjaliści z holenderskiego Uniwersytetu imienia Radbouda sprawdzili natomiast, jak na ryzyko nawagi wpływa przejadanie się, obok m.in. zagłuszania jedzeniem emocji i silnego ulegania zewnętrznym pokusom skłaniającym do jedzenia. Przez dwa lata naukowcy obserwowali 600 ochotników reprezentujących ogólną populację. Ponownie, objadanie się okazało się być szkodliwym nawykiem.

„Szczególnie osoby z silną skłonnością do ‘zajadania’ emocji były zagrożone pojawieniem się nadwagi” – piszą autorzy badania w pracy opublikowanej na łamach pisma „Appetite”.

Dobra wiadomość jest taka, że negatywne skutki objadania się ograniczała regularna aktywność fizyczna. Ta zresztą polecana jest wszystkim – niezależnie od tego, ile jedzą.

 

Źródła:

Poświęcona objadaniu się strona University of Texas MD Anderson Cancer Centehttps://www.mdanderson.org/publications/focused-on-health/What-happens-when-you-overeat.h23Z1592202.html

Doniesienie na temat objadania się w czasie ciążyhttps://www.eurekalert.org/news-releases/983319

Doniesienie na temat wpływu objadania się na karmienie piersiąhttps://www.eurekalert.org/news-releases/748361

Praca naukowa na temat wpływu objadania się na nastolatkihttps://jeatdisord.biomedcentral.com/articles/10.1186/s40337-022-00660-4

Praca naukowa na temat badania w ogólnej populacjihttps://www.sciencedirect.com/science/article/abs/pii/S0195666312002693?via%3Dihub

Doniesienie na temat okazjonalnego objadania sięhttps://www.eurekalert.org/news-releases/709556

 

Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Obraz Mohamed Hassan z Pixabay
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zdrowie 17 września 2023

Choroby autoimmunologiczne: czy dieta ma znaczenie i co to jest protokół immunologiczny?

Dla osób, które zmagają się ze schorzeniami z autoagresji, specjaliści opracowują specjalny system żywienia. Nazywa się on protokół immunologiczny. W takiej diecie eliminuje się wiele zwykle spożywanych produktów i wprowadza się biologicznie aktywne substancje ochronne.

Reumatoidalne zapalenie stawów, celiakia, cukrzyca typu 1, nieswoiste zapalenia jelit, Hashimoto, stwardnienie rozsiane – to niektóre z chorób autoimmunologicznych, które – choć różnią się objawami i przebiegiem, mają jedną wspólną cechę: do ich rozwoju dochodzi, gdy układ odpornościowy atakuje tkanki właściciela (stąd polskie określenie: choroby z autoagresji). Takich schorzeń medycyna zna ok. setki.

Szacuje się, że mogą one dotykać nawet jedną na 10 osób, przy czym częściej zapadają na nie kobiety. Przyczyny są najczęściej złożone, ale uważa się, że nierzadko znaczenie może mieć m.in. to, co znajduje się w diecie chorego. Niektóre składniki mogą bowiem zaburzać pracę jelit, co z czasem wywołuje ich nieszczelność. Z drugiej strony dieta wpływa też na stany zapalne, które w chorobach autoimmunologicznych mają podstawowe znaczenie.

Protokół immunologiczny:

Faza 1

Dla niektórych osób z problemami autoimmunologicznymi specjaliści proponują specjalny system, który nazywa się protokołem immunologicznym (ang. Autoimmune Protocol – AIP). W tym rodzaju żywienia na wstępie eliminuje się sporą część składników typowej diety. To trudny etap, ponieważ eliminację trzeba przeprowadzić od razu, całościowo.

Chodzi o to, aby mieć jak największą pewność, że usuwa się produkty, które mogą nasilać procesy zapalne, a poszczególne osoby inaczej reagują na różne składniki. To pierwsza faza przechodzenia na protokół immunologiczny (AIP).

Zwykle eliminuje się m.in. ziarna, rośliny strączkowe, psiankowate, produkty mleczne, jaja, orzechy, rafinowany cukier, produkty wysoko przetworzone. Natomiast część warzyw i owoców, ryby, ekologiczne mięso to składniki, które zwykle mogą pozostać w diecie.

Taki styl żywienia musi być odpowiednio zbilansowany i powinien odbywać się pod kontrolą lekarza i dietetyka.

Dlaczego? Eliminacja całych grup produktów to nie lada wyzwanie, ponieważ nadal trzeba organizmowi zapewnić odpowiednią ilość składników odżywczych przy sporych ograniczeniach.

Tak zredukowana dieta obowiązuje przez kolejnych kilka tygodni – nie dłużej – kiedy obserwuje się reakcje organizmu. O tym, że interwencja zadziałała, świadczy to, czy doszło do poprawy, czyli np. zmniejszenia liczby wypróżnień (jeśli przewlekła biegunka była problemem, zmniejszenia lub remisji zmian skórnych itp.).

Faza 2 – testowanie

Jeśli uda się osiągnąć wyraźne efekty, można rozpocząć drugi etap protokołu. Teraz, stopniowo, pojedynczo, wprowadza się usunięte wcześniej z diety składniki. Po ponownym włączeniu do żywienia danego składnika, przez kilka dni prowadzi się obserwacje reakcji organizmu. Powrót produktu testuje się ostrożnie, zaczynając nawet od jednej łyżeczki jakiegoś produktu. Jeśli pojawi się niepożądana reakcja, trzeba przestać. Ewentualnie, można spróbować ponownie go wprowadzić, po dłuższym czasie.

W ten sposób można wykryć, które produkty przyczyniają się do zaostrzenia choroby i je na stałe wyeliminować czy ograniczyć, przy ponownym wprowadzeniu składników bezpiecznych. Dobrym pomysłem może być rozpoczęcie od ponownego wprowadzania produktów, które są najcenniejsze z punktu widzenia odżywiania, ewentualnie tych, których brak pacjent szczególnie silnie odczuwa.

Faza 3 – utrzymanie

W trzeciej fazie długofalowo stosuje się wiedzę zdobytą w fazach 1. i 2. W spersonalizowanym stylu żywienia unika się czy ogranicza składniki, które okazały się szkodliwe, a zróżnicowaną dietę układa z tych, które są bezpieczne i korzystne. Wiele zależy od danej osoby i od tego, jak silne reakcje powodował dany produkt czy grupa produktów. Jeśli symptomy nie były silne, niektóre osoby mogą zdecydować się na pewne odstępstwa, np. w trakcie wyjazdów i niemożliwości zapewnienia sobie optymalnego żywienia.

W skrócie można powiedzieć, że AIP to rozszerzona wersja dietetycznej interwencji znanej jako low-FODMAP (L-FODMAP). To skrót od angielskiego „Fermentable Oligosaccharides, Disaccharides, Monosaccharides And Polyols” (fermentujące oligo- di- i monosacharydy oraz poliole). Pod tymi chemicznymi nazwami kryją się krótkołańcuchowe węglowodany, które szybko fermentują i słabo się wchłaniają. Do FODMAP zalicza się fruktozę, laktozę, fruktany (można je znaleźć np. w pszenicy, czosnku czy cebuli), galaktany (obecne w roślinach strączkowych), poliole (do tej grupy zalicza się np. mannitol, sorbitol, ksylitol).

U osób z chorobami układu pokarmowego, w tym z zespołem jelita drażliwego (IBS), czy z nieswoistymi zapaleniami jelit substancje te mogą nasilać dolegliwości. W diecie low-FODMAP z wymienionymi składnikami postępuje się podobnie, jak z produktami usuwanymi w diecie AIP. Trzeba przyznać, że protokół immunologiczny wymaga pewnego wysiłku i dyscypliny.

Nie należy takiego podejścia próbować na własną rękę – potrzebna jest pomoc fachowca – lekarza czy dietetyka, zwłaszcza, że z badań wynika, że nie u każdego dochodzi do pozytywnych zmian. U innych zaś mogą pojawić się wyraźne korzyści, jak wskazują kolejne, choć jeszcze niezbyt liczne badania.

AIP w Hashimoto – polski eksperyment

Na przykład polski zespół ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego sprawdził wpływ AIP na przebieg choroby Hashimoto. W badaniu z udziałem 28 chorych, w tym jednego mężczyzny, naukowcy ocenili ich stan przed i po 12-tygodniowej interwencji żywieniowej. Sprawdzane były objawy zgłaszane przez pacjentów, markery pracy tarczycy, parametry działania układu odpornościowego. Tarczyca była też badania z pomocą USG.

Po zastosowaniu AIP liczba osób narzekających na symptomy choroby zmalała, a mierzone parametry uległy wyraźnej poprawie. Zmniejszyły się nawet rozmiary tarczycy.

„Z uwagi na liczne zalety AIP, wydłużenie okresu obserwacji efektów diety, wraz z jej personalizacją pod względem wyboru żywności, wartości energetycznej i odżywczej może prowadzić do większych zmian w samopoczuciu oraz wynikach badań biochemicznych. Zastosowanie spersonalizowanego protokołu AIP może poprawić jakość życia, spowodować pozytywne zmiany w stanie psychicznym, zmniejszyć stres i przede wszystkim poprawić niekorzystne dolegliwości związane z chorobą Hashimoto” – piszą naukowcy.

Natomiast wiosną badacze z Auckland University of Technology donieśli natomiast o działaniu AIP na stan pacjentów z reumatoidalnym zapaleniem stawów. Jak podają, było to pierwsze badanie kliniczne tego typu. Wzięło w nim udział zaledwie 9 osób – 7 kobiet i 2 mężczyzn.

Naukowcy zanotowali poprawę stanu pacjentów mierzonego specjalnym, stosowanym w reumatologii systemem (RAPID3 – Routine Assessment of Patient Index Data 3). Ocenia się w nim fizyczną sprawność, poziom bólu i subiektywne odczucia chorego. Malało przy tym zmęczenie i poprawiał się sen.

„Wyniki te wskazują, że dieta AIP ma potencjał jako terapia uzupełniająca w reumatoidalnym zapaleniu stawów (RA). Konieczne są dalsze badania” – piszą autorzy.

Ważne! W przedstawionych badaniach brała udział niewielka liczba uczestników, a to znaczy, że do wyników trzeba jeszcze podchodzić z dużą rezerwą. Z pewnością jednak warto rozważyć skorzystanie z AIP i omówić to ze swoim lekarzem czy dietetykiem.

 

 

Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Obraz Devon Breen z Pixabay
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close