Jak wygląda wizyta u kosmetyczki w dobie pandemii? Sprawdziłam
Do kosmetyczki chodzę dość regularnie. To wynik mojego lenistwa. Wolę zafarbować brwi i rzęsy henną, niż codziennie robić makijaż. Pozamykane salony kosmetyczne były dla mnie może nie torturą, ale jednak uciążliwością. Sami więc rozumiecie, że skorzystałam z pierwszej możliwej okazji.
Jak wyglądają zapisy do kosmetyczki
Tu Was rozczaruję, bo nie wiem. Nie mam pojęcia, czy trzeba odpowiedzieć na szereg pytań o stan zdrowia, bo ja zapisywałam się trochę od pieca. Znam moją kosmetyczkę prywatnie, więc poprosiłam, żeby mnie wcisnęła w jakieś wygodne dla niej okienko. A że jesteśmy w kontakcie, nawet się widziałyśmy niedawno (oczywiście z zachowaniem stosownej odległości, nie myślcie sobie), nasze dzieci wciąż do siebie wydzwaniają, to obie nawzajem wiemy, co tam w domu słychać. Nie gwarantuję, że nigdzie Was o nic nie zapytają. Za to dowiedziałam się, że muszę być zapisana. Nie mogę sobie przyjść ot tak, z ulicy. Kiedyś często to robiłam i na ogół mi się udawało. Teraz nie mam co próbować. Bez zapisów nie ma szans. Nie można też przyjść tylko po to, żeby się zapisać. Od tego jest telefon.
Zastanawiałam się, czy ktoś mi zmierzy temperaturę, ale nie. Tego też się nie praktykuje. No i dobrze, bo ja zawsze mam ponad 37°C, wygoniliby mnie.
Co się zmieniło w salonie
Nikt mi szklanki wody nie poda, nawet jak poproszę. Odgórny zakaz. Kiedyś często mi to proponowano, na przykład jak było gorąco, albo jak musiałam poczekać. Niestety, dobre się skończyło. Na środku holu stoi stolik ze środkami do dezynfekcji. Można korzystać, jak ktoś czuje taką potrzebę.
Niegdyś kurtki odwieszało się do specjalnej szafy, teraz na wieszak ustawiony w bardzo dostępnym miejscu. Chodzi o to, żeby każdy swobodnie mógł do niego podejść i obsłużyć się bez dotykania wieszaka. Jest wyraźnie mniej klientów, nie tylko u kosmetyczki, też u fryzjera i manikiurzystki. Jakoś pusto mi się wydawało. Kiedyś to miejsce tętniło życiem.
Zmieniły się zasady zapisywania klientek i może to było powodem takiej pustki. Zapisuje się mniej, nie tylko dlatego, że po zakończeniu każdej usługi trzeba zdezynfekować gabinet, ale też, by nie było ryzyka tłoku w poczekalni. Jest większy zapas czasu w przypadku ewentualnej obsuwy. Pewnie też dlatego jak przyszłam pięć minut wcześniej grzecznie zapytać, czy już można, to się okazało, że jak najbardziej tak, kosmetyczka jest wolna. Gdyby nie była wolna, to bym wyszła. Mam świadomość, że za moje bezczelne zajęcie kanapy w poczekalni właścicielka salonu może zapłacić mandat. Takich świństw nie zamierzam nikomu robić.
Co się zmieniło w gabinecie
Właściwie niewiele. Może poza tym, że jak tylko zeszłam z łóżka, zostało ono dokładnie wypryskane (kiedyś zmieniało się pokrycie jednorazowe), a kosmetyczka pracowała w rękawiczkach. Nie mogę sobie przypomnieć, czy wcześniej było to normą. No i miała przyłbicę, a ja byłam w maseczce.
Właściwie największym dowodem na to, że żyjemy w czasach pandemii, było puste łóżko obok mojego. Kiedyś pracowały w gabinecie dwie kosmetyczki, teraz jednorazowo może być tylko jedna. Jakoś mniej gwarno jest. Ale pogadać się dało.
Ile kosztuje wizyta u kosmetyczki i dlaczego tak drogo
Nie. To żart. Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie drożej. Na początku roku za hennę płaciłam 35 zł. Wczoraj zapłaciłam 45 zł. Nie neguję tej podwyżki. Wiem, że środki do dezynfekcji kosztują dziś miliony monet, a kupować je trzeba. Rozumiem, że salon może obsłużyć mniej klientek, a stałe koszty trzeba ponosić. Rozumiem też, że mniej klientek automatycznie musi oznaczać wyższe ceny, bo inaczej kosmetyczkom nie opłaci się przychodzenie do pracy. Natomiast jestem ciekawa, czy to już będą stałe ceny, czy wzrosły chwilowo.