Poradnikowe poniedziałki 16 grudnia 2018

Sprawdzone sposoby na ratunek od kulinarnej katastrofy

Nawet najlepszemu mistrzowi kuchni zdarzają się różne wypadki. Przesolona zupa lub przypalona potrawa wcale nie są rzadkością zarezerwowaną dla żółtodziobów. Każdy z nas może się o te kilka minut za długo zaczytać w książce lub wciągnąć w film, czy zagadać się przez telefon. A wtedy od zajęć odrywa nas dopiero  nieprzyjemny zapach zbyt długo przetrzymanej na ogniu potrawy.

I co wtedy? Zdecydowanie szkoda wylewać całego garnka zupy tylko dlatego, że zbyt hojnie została posolona. Szkoda również wyrzucać od razu przypalonego kurczaka, choć zapewne  czuć go nieprzyjemnie. Na takie wypadki są sprytne rady, które warto wykorzystać, próbując ratować trudną sytuację.

Za dużo soli?

Przesoloną potrawę można ratować na kilka sposobów. Ja zawsze dodaję surowego ziemniaka przekrojonego w pół, którego usuwam z zupy, gdy staje się miękki. On doskonale wchłania sól i nie pozostawia po sobie posmaku. Zamiennie, jeśli akurat nie mam ziemniaka pod ręką, sięgam po makaron lub ryż w torebce – ale z tym ryżem jest ryzyko, że jego smak przedostanie się do zupy.

Przesoloną potrawę można również ratować włożeniem do zupy pajdy chleba, który wciąga nadmiar soli, jednak trzeba uważać, żeby chleb się nie rozpadł. Innym sposobem jest dorzucenie kawałka jabłka lub odrobiny cukru, aby zniwelować słodyczą słony smak, jednak nie każda potrawa przyjmie dobrze takie rozwiązanie –  mix smaków może być rozczarowujący.

Za ostro?

Zbyt duża ilość ostrych przypraw może uczynić potrawę wręcz niejadalną. Można próbować załagodzić ostrość dodaniem śmietany, jogurtu lub mleka (to mój ulubiony sposób). Można dodać troszkę soku z cytryny (limonki), odrobinę cukru lub miodu, czy też – jak robi moja przyjaciółka –  dolać sok z pomidora lub ketchup. Dodanie do jeszcze gotującej się potrawy pokrojonej marchewki również złagodzi ostry smak. Najprościej, o ile to np. zupa, dodać wodę lub łagodny bulion, by rozcieńczyć nadmiar przypraw.

Przypalone jedzenie?

W przypadku, gdy zupa została przypalona, trzeba przelać ją do innego garnka, dorzucić do niej pokrojoną na pół cebulę i ugotować, by wyciągnęła nieprzyjemny posmak spalenizny. Cebulę wyrzucamy. To się sprawdzi także w przypadku sosu.

Gdy akurat przypali się mięso, trzeba odciąć przypalony fragment, a resztę obłożyć aromatycznymi przyprawami i dusić we własnym sosie, w świeżym naczyniu. Jeśli sosu własnego brak, można sięgnąć po gotowca z torebki.

Gdy przypali się bigos lub gołąbki, nie ma tu innej rady, jak nie mieszać, tylko zdjąć nieprzypaloną górę i przełożyć do innego garnka, dalej gotując.Trzeba uważać, by nie naruszyć i nie przełożyć przypalonych części, bo wtedy nieprzyjemny smak zostanie.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
W szkole 14 grudnia 2018

Przekupiłam moje dziecko i nie żałuję

Nie jestem zwolenniczką przekupywania dzieci. Hasło „daj cioci buziaka, to dostaniesz lizaka” nie padło z moich ust nigdy. Zawsze mi się wydawało, że można wytłumaczyć, wynegocjować, dogadać się. No ale… teoria teorią, a życie życiem?

– Dziecko kochane, ale wiesz, że ten wycisk musisz mieć zrobiony? Że to ważne?

– No tak wiem, ale jak będzie bolało, to co?

– Bez przesady, nikt ci wiercił w zębach nie będzie.

– Ale włożą mi do buzi taką łyżkę z czymś. A jak to będzie truskawkowe?

– Nie będzie, przecież wiesz, jakie będzie. Pani Magda ci pokazywała. Miękkie i chłodne. Malinowe. Nie masz się czego bać. Nie poparzy cię. Będziesz dzielna?

– Nie będę.

 

I tak cały miesiąc. Wizyta u ortodonty zbliżała się wielkimi krokami, a dziecko nie wykazywało chęci współpracy. Prywatnie to nawet ją rozumiałam, ale służbowo, jako mama musiałam zrobić wszystko, żeby ta wizyta była owocna. Czyli po prostu, żeby dziecko dało sobie zrobić wycisk.

Obejrzałyśmy filmiki na YouTube, porozmawiałyśmy, poczytałyśmy opinie w internecie, a opór jak był, tak nie chciał sobie pójść. Ratunku pomocy!

 

Odstawiłam na bok swoje wszystkie niezłomne zasady.

– Dziecko kochane. Jak dasz sobie zrobić ten wycisk, możesz wybrać nagrodę.

– Jaką chcę?

– No, tylko żeby mnie było stać.

– No dobra, to do Anglii nie pojedziemy. Ale pójdziemy do Biedronki, tam są te takie fajne.

– Dobrze. Jak sobie dasz zrobić wycisk, to pójdziemy do Biedronki i kupimy te takie fajne.

Wolałam nie wnikać, co to jest takie fajne. Uznałam, że kosze w Biedrze są na tyle niedrogie, że będzie mnie stać. Zresztą na ten cel byłam w stanie przeznaczyć całkiem sporo. Cel uświęca środki. Jednak Anglia to faktycznie przesada, no i dziecko nie ma paszportu ani dowodu, nie byłoby to takie proste.

Nie przekupuję Duśki na co dzień, właściwie musiałabym się dobrze zastanowić, czy kiedykolwiek to zrobiłam. W moim przekonaniu jak dziecko coś musi, to musi i tyle. Nie ma nagrody za zjedzenie obiadu. Zresztą… Na takie akcje to akurat Duśka jest odporna. Już jako pięciolatka na propozycję zjedzenia buraczków w przedszkolu za nagrodę odpaliła: „Ale ja nie potrzebuję nagrody”. Tym razem chwyciłam się ostatniej deski ratunku i na szczęście zadziałało.

To nie jest tak, że moje dziecko nie rozumiało, dlaczego musi iść do ortodonty i co będzie, jak nie pójdzie. Bardzo dobrze rozumiało, że to się może skończyć nawet powypadaniem zębów. Tylko pół roku to tak długo… po co się martwić tym, że za pół roku sytuacja będzie krytyczna? I po co się cieszyć, że za rok będzie miało super uśmiech? Przecież to tyle czasu, że jeszcze ze dwie epoki lodowcowe mogą się przytrafić. Dla dzieci miesiąc to już jak tysiąclecie, a co tam półrocze. Tymczasem te takie fajne z Biedry miały być już. Tu i teraz. Natychmiast jak tylko wyjdziemy. Namacalne, dostępne od razu. Dla takiego efektu warto trochę pocierpieć.

Tak właśnie działają dzieci. Jeśli pozytywny skutek pojawi się natychmiast, to są skłonne do współpracy. I czasem ten fakt można wykorzystać. Czasem. Bo jak zaczniemy to robić codziennie, to w sytuacji naprawdę krytycznej dziecko samo wytrąci nam broń z ręki, mówiąc: “Za nic tego nie zrobię”. Bo też i faktycznie, jeśli wszystkie fanty oddamy za zjedzenie obiadu, odrobienie lekcji, nauczenie się do klasówki, bycie grzecznym u cioci, to co nam zostanie w naprawdę ważnych sprawach?

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poradnikowe poniedziałki 10 grudnia 2018

5 powodów, dla których warto jeść kiszonki

Wszyscy znamy kiszoną kapustę i ogórki, które tradycyjnie lądują w ramach dodatku do obiadu na polskich stołach. Kiszone warzywa są obecne u nas od wieków, ale zapominamy, że pod taką postacią możemy jeść nie tylko sztandarowym kapustę i ogórki, ale także buraki, rzodkiew, marchew, kalafior i wiele innych warzyw.

Można kisić także owoce oraz zioła, co brzmi trochę jak wyższa szkoła jazdy, jednak nie ma rzeczy zbyt trudnych, żeby nie można było spróbować ich w zaciszu własnej kuchni.

Sam proces kiszenia jest łatwy do przeprowadzenia – wystarczy jedynie zadbać o to, by bakterie probiotyczne miały możliwość do swobodnego wzrostu i nie pojawiła się niechciana pleśń. (Tak przy okazji – kiedyś poświęcę osobny wpis i podam mój niezawodny sposób na kiszenie warzyw:).

Kiszonki są niezwykle cenne dla zdrowia i urody, więc warto przyjrzeć się z bliska ich zaletom.

Po pierwsze – kiszonki są bogate w probiotyki. Rzeczone probiotyki to szczepy dobrych bakterii kwasu mlekowego, które zasiedlają jelita. Są nieocenione w budowaniu odporności organizmu, ponieważ “uszczelniają” jelita sprawiając, że są one mniej przepuszczalne dla szkodliwych drobnoustrojów. Bakterie kwasu mlekowego potrafią neutralizować wiele toksyn oraz rozkładać szkodliwe substancje i ułatwiać ich wydalanie.

Po drugie – kiszonki są bogatym źródłem witamin i minerałów. Jeśli do tej pory tego nie widzieliście, miło mi poinformować, że dostarczają one cennych witamin z grupy B, witaminę C, A, E, K, ale także potas, fosfor, wapń i magnez. Już 5 łyżek kiszonej kapusty pokrywa dzienne zapotrzebowanie organizmu na witaminę C. Te substancje są bardzo ważne dla codziennego funkcjonowania organizmu i wzmacniania możliwości obrony przed infekcjami.

Po trzecie – kiszonki mogą zapobiegać alergiom. Kiszonki, a w zasadzie wspomniane wyżej   bakterie kwasu mlekowego mogą być pomocne w zapobieganiu alergii pokarmowej. Zaleca się ich spożywanie kobietom w ciąży, aby już od tego etapu wzmacniać nie tylko własne zdrowie poprzez stymulowanie układu odpornościowego, ale także zdrowie dziecka.

Po czwarte – kiszonki regulują procesy trawienne. Tu znów probiotyczne bakterie robią całą robotę, pomagając w procesach trawiennych, likwidując problemy z niestrawnością, przeciwdziałając zaparciom. Szczególnie polecane są przy problemach ze zbyt małą ilością kwasu w żołądku.

Po piąte – dbają o sylwetkę i urodę. Porządna porcja kiszonek nie tylko dostarcza niewielką ilość kalorii, co jest ważne dla osób przebywających na diecie, ale także wzmacnia włosy, paznokcie oraz skórę. Dzięki zawartości witamin i minerałów dodają  wigoru, usuwają zmęczenie i dodają sił do działania, co szczególnie jest potrzebne zimą, gdy tej energii najbardziej nam brakuje.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close