Historia o pomocnym mężu i trybie Anki


 

W ramach cotygodniowego, weekendowego relaksu domowego (poza rodzinnym) wraz z mężem włączyliśmy sobie kabaret. Taki nasz ulubiony. Są skecze, do których możemy wracać bez końca i zawsze będą nas śmieszyć. Jak ten, który jest idealnym obrazem dla mojego dzisiejszego artykułu. Nosi tytuł „Anka” (proszę wszystkie panie o tym imieniu, by nie odbierały osobiście tego, co będzie o rzeczonej Ance za chwilę – wiadomo imię akurat takie często spotykane).

Tryb Anki

Anka oprócz tego, że jest kobietą zapracowaną, to jeszcze bez przerwy o tym mówi, a właściwie narzeka: „Anka to, Anka tamto, Anka upiecze ciasto, Anka nie upiecze ciasta. Wszystko tylko Anka!” W czasie tego monologu mąż tytułowej bohaterki nic nie mówi. Właściwie boi się odezwać. Publiczność płacze ze śmiechu. Mój mąż również, ale patrząc na niego – widzę, że jest to śmiech wynikający z osobistego doświadczenia (czyt. on ma tak w domu).

Biję się w pierś i przyznaję – często jestem taką Anką. Zamiast zrobić coś w domu, przemilczeć nawet, że robię coś, co czeka od kilku dni na zlitowanie się reszty domowników, to ja, robiąc to włączam „tryb Anki”. Mówię do siebie, ale tak, żeby inni słyszeli. Oczywiście z wyrzutami.

Dostrzec męża

Tak. Przyznaję się. Bywam wredna. Czemu tak jest? Czy ja nie dostrzegam, ile w domu robi mój mąż? Czy nie widzę, że bez niego niektóre sprawy w domu po prostu nie byłyby załatwione? Że nie muszę, jak kabaretowa Anka, wszystkiego robić sama? A mąż nie jest tylko od tego, by przynosił pieniądze i wynosił śmieci?

Dostrzegam. Oczywiście, że dostrzegam, ale takie sytuacje z włączonym „trybem Anki” na chwilę mi to zakrywają. Wtedy, oczywiście, myślę, że nikt nie robi w tej rodzinie tyle, co ja.

Zazwyczaj uzmysławiam sobie, jak wiele rzeczy w naszym domu organizuje mąż, co należy do jego obowiązków i o czym de facto ja nawet myśleć nie muszę, gdy zwyczajnie wyjeżdża dokądś na dłużej.

Nie daj Boże, żeby w tym czasie wypadał przegląd auta, albo przyjazd ekipy do zamontowania na przykład bramy, albo jakiegoś innego bruku czy fotowoltaiki. To on jest w domu od takich spraw. Ubezpieczenia domu, samochodu, przeglądy aut, instalacji, komina, skarbówka, ZUS, 500+, zamówienie usług asenizacyjnych, porządki w garażu, koszenie trawy, kopanie grządek, malowanie…

Granice małżeńskiej wyobraźni

Mogłabym tak wymieniać dalej i na pewno jeszcze wiele rzeczy by się znalazło. A teraz wyobrażam sobie, że muszę to robić sama. I to nie tylko pod jego nieobecność, ale ZAWSZE. Dla mnie – niewyobrażalne. Pewnie, gdybym się znalazła w takiej sytuacji, to musiałabym dać radę. Ale w sytuacji, gdy mam męża i on za to wszystko odpowiada, to nie wyobrażam sobie, że poza licznymi obowiązkami domowymi, miałyby mi dojść jeszcze i takie.

Nie wyobrażam sobie też, żebyśmy dzielili się obowiązkami po równo. W tym roku mąż kopał grządki, to w przyszłym wypada na mnie. Albo ja dziś gotowałam obiad, to jutro mąż ma się wykazać. Dzielimy się obowiązkami tak, by każdy robił to, w czym czuje się pewnie i dobrze i do czego ma predyspozycje. Są rodziny, w których ojcowie gotują obiady, bo robią to lepiej i smaczniej, ale nie znam rodziny, w której żona kopie grządki na wiosnę a mąż w tym czasie wiesza pranie.

Zasada uzupełniania

Powszechne są natomiast sytuacje, w której żona na przykład jest w szpitalu (dajmy na to po porodzie) a mąż w tym czasie, mówiąc kolokwialnie, ogarnia dom i pozostałe dzieci. I to jest do zrobienia i dzieci przeżywają i są nawet zadbane i najedzone. To są te sytuacje, w których wyrozumiały, wspierający mąż mówi do swojej żony „Daj, ać ja pobruszę a ty poczywaj”. To jest normalne. Gdy jedno z nas niedomaga, jest zmęczone lub po prostu nie może się w danej chwili czymś zająć, z pomocą przychodzi współmałżonek. Uzupełniamy się, wspieramy, jak trzeba to i zastępujemy.

Kim byśmy byli, gdybyśmy nie potrafili pomagać sobie wzajemnie, wspierać się, uzupełniać i doceniać, dostrzegać zmęczenie i wyręczać się nawzajem. Również te obowiązki, które na co dzień wypełnia nasz mąż czy żona są przecież dla nas pomocą. Bo gdyby on/ona ich nie zrobili – musielibyśmy zrobić je my. To oni (żony/mężowie) robiąc to, zdejmują z naszej głowy te wszystkie sprawy tak, że my nie musimy o nich myśleć.

Jak dobrze, że sobie to wszystko przypomniałam. I wam też polecam. No i koniecznie obejrzyjcie „Ankę” – pomaga i daje do myślenia.

Wszystkie artykuły tego autora dostępne są na portalu www.polskieforumrodzicow.pl.

dr Paulina Michalska z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System – głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Artykuły dr Pauliny Michalskiej dostępne są na portalu PolskieForumRodzicow.pl

Poniższy tekst jest informacją prasową przesłana nam przez zaprzyjaźnione serwisy. Żadna z naszych redaktorek nie jest autorką poniższego tesktu i nie odpowiadamy za zamieszczone treści. Jednakże dokładamy wszelkich starań, aby przedstawione informacje były zgodne z polityką oraz tematyką naszego serwisu.

Nasze recenzje Zobacz wszystkie »

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Mało? To może sprawdź kolejny tekst :)

Jestem mamą, a ty jaką masz supermoc?


supermoc

Jestem mamą, a ty jaką masz supermoc?

Wyobrażam sobie czasami, że zakładam pelerynę w stylu Supermana, otrzymuję super moc, i biegam po domu w zawrotnym tempie błyskawicy, a za mną wszystko, co leżało w bałaganie – wraca na swoje miejsce – podłogi stają się lśniąco czyste, a nad wszystkim tym unosi się cudowny kwiatowy zapach. Trwa to kilka sekund, a ja po takim locie opadam swobodnie na kanapę, biorę do ręki kubek z herbatą oraz książkę i oddaję się błogiemu nicnierobieniu…. I, jak mówią moje nastoletnie dzieci, „Wtedy się obudziłaś!”.

Ta ostatnia sobota…

Ale pomyślcie. Jakie to by było cudowne! Mieć taką supermoc! A teraz przypomnijcie sobie waszą ostatnią sobotę. Czy nie było jak w tym marzeniu? Tylko że nie trwało to kilku sekund, a kilka godzin. Po drodze było jeszcze gotowanie obiadu, wstawianie i wieszanie prania, przewijanie kilkanaście razy malucha, pieczenie ciasta na niedzielę, tulenie starszaka, który rozbił kolano, odbieranie telefonów, szybkie zakupy i farbowanie włosów? No właśnie!

Każdy zawód na pełen etat

Czy nie jest tak, że my nie widzimy tej supermocy, choć w rzeczywistości ją mamy? Chyba każda mama widziała ten satyryczny rysunek, który krąży w sieci, przedstawiający sztab specjalistów stojących przed domem i słowa dzieci: „Mamo, zatrudniliśmy na dzisiaj wszystkie te osoby, byś mogła sobie odpocząć w Dzień Matki”. Tak właśnie jest. Jako mamy wykonujemy kilkanaście zawodów a każdy na pełen etat. Przypomnijcie sobie siebie „z ery sprzed dzieci” …
Pamiętasz, ile czasu zabierało ci szykowanie się na wyjście na przykład do znajomych? A teraz? Rach, ciach i w pół godziny jesteś gotowa! Kto by tam mył włosy? Przecież nie bez powodu wymyślono suchy szampon! Sukienka? Najlepiej z takiego materiału, którego nie trzeba prasować! Macierzyństwo sprawiło, że myślisz kreatywnie, by bardziej wykorzystać każdą chwilę. Założę się, że nie miałaś tylu umiejętności zanim nie zostałaś mamą. I to wcale nie jest sarkazm.

Macierzyństwo wyzwala i wzmacnia. To prawdziwa supermoc 

Z każdym kolejnym dzieckiem stajesz się bardziej przedsiębiorcza, zaradna, kreatywna, zorganizowana, pomysłowa i mądrzejsza. Popatrz na mamy przychodzące ze swoimi dziećmi na plac zabaw. Widzisz mamy, które mają jedno dziecko i takie, które (podejrzewasz) mają ich co najmniej dwoje lub troje. Te z kilkorgiem dzieci jakoś bardziej wszystko „ogarniają”. Od razu widać, że są bardziej zorganizowane, mają jasno określone ramy czasowe (zerkają na zegarek), wszystko, co mają spakowane pod wózkiem jest tam z jakiegoś konkretnego powodu, nic nie jest zbędne.

Macierzyństwo wyzwala w nas nie tylko pokłady energii i uczuć, o których wcześniej nawet nie wiedziałyśmy, ale wzmacnia też te wszystkie umiejętności, które dotąd niekoniecznie były naszą mocną stroną. Moją słabą stroną było pakowanie.

Pamiętam siebie na etapie jednego dziecka. Mieliśmy wtedy dość spory samochód jak na naszą trzyosobową rodzinę. Jechaliśmy na wakacje tak załadowani, że niektóre rzeczy musiałam niemalże trzymać na kolanach, by się zmieścić. Wiadomo – trzeba przewidywać nawet najmniej prawdopodobne scenariusze. A co, jak obleje się sokiem? Jedna koszulka na dzień to za mało. Trzeba wziąć kilka zapasowych. A co jak nie będzie w sklepie jej ulubionych słoiczków i kaszki? Musimy wziąć zapas. No i ulubioną miseczkę i łyżeczkę. I koniecznie kocyk i poduszkę…


Rosną umiejętności decyzyjne

Teraz mamy pięcioro dzieci i autem nieco podobnym gabarytowo do tamtego spakowaliśmy się i pojechaliśmy zimą w góry. Mieliśmy bagażnik na dachu, ale mimo wszystko jechały z nami cztery osoby więcej. Czy nie jest to dowód na rozwój umiejętności – chociażby – decyzyjnych – co wziąć i ile, by wystarczyło na cały wyjazd? Nie wiem, jak u was, ale w naszej rodzinie ja pakuję dzieci (te najmłodsze wprawdzie ale zawsze), kosmetyki, ręczniki, zapasowe buty, kurtki, rzeczy kuchenne a czasem jeszcze mąż głośno marzy, by i jego rzeczy spakować. Myślę, że w pakowaniu doszłam do perfekcji. A to wszystko dzięki byciu mamą. Jestem o tym przekonana.

A obiady – coś z niczego? Znacie to? No właśnie. Jeszcze potrafimy podać je tak, że nikt się nie orientuje, że to obiad awaryjny. Strój na bal przebierańców zrobiony ze starej sukienki i kilku wstążek? Bardzo proszę! Mówisz – masz! Szybka fryzura na pierwsze wyjście nastolatki na randkę? Jeśli mama nie da rady to nikt nie da! Tych przykładów można mnożyć i mnożyć w nieskończoność. Taką mamy właśnie supermoc! Jeśli do tego usłyszymy raz po raz od naszych dzieci: „Mamo! Jesteś najlepsza!” to słowo daję, Superman może się przy nas schować!

Wszystkie artykuły tego autora dostępne są na portalu www.polskieforumrodzicow.pl.

dr Paulina Michalska z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System – głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

 

Poniższy tekst jest informacją prasową przesłana nam przez zaprzyjaźnione serwisy. Żadna z naszych redaktorek nie jest autorką poniższego tesktu i nie odpowiadamy za zamieszczone treści. Jednakże dokładamy wszelkich starań, aby przedstawione informacje były zgodne z polityką oraz tematyką naszego serwisu.

Nasze recenzje Zobacz wszystkie »

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

To co? Jeszcze jeden artykuł?

Czy dzieci wiedzą lepiej?


Czy dzieci wiedzą lepiej?

Pogodne, radosne poranki to w naszym domu rzadkość. Niestety. Biję się w piersi i obiecuję poprawę. Naprawdę. Rozliczcie mnie proszę Mężu i Dzieci. Będę starała się poprawić. Czy dzieci wiedzą lepiej?

Marzenia o poranku

Skąd taka deklaracja i refleksja? Ano po dzisiejszym poranku. Tak podobnym do wielu innych w roku szkolnym. Wstaję wcześnie, ogarniam śniadanie dla dzieci do wzięcia do szkoły i do przedszkola, robię obiad do pudełek lub termosów. Mamy dzieci na specjalnych dietach i nikt nie zapewni nam takich posiłków, które odpowiadałyby ich potrzebom.

Wstaję więc i robię wszystko sama. W moich marzeniach dzieci mi w tym pomagają, a wręcz robią to wszystko za mnie… O słodka naiwności. Mimo, że dzielę się tymi pomysłami i oczekiwaniami – odzew jest, powiedziałabym, skromny. Nie mówię, że w ogóle nie mam pomocy, ale jest to dość rzadko (to moja opinia – dzieci pewnie mają w tym względzie inne zdanie).

Kłopotliwe niespodzianki

Bo oto RANO NAGLE okazuje się, że mundurek w praniu (wszystkie jego elementy lub część – na przykład koszula z galowego stroju), zadanie z chemii niezrobione a że uczeń ambitny, to chce je zrobić, by nie mieć nieprzygotowania czy jedynki, pierwszak ma bunt a przedszkolak mu w tym dopinguje utożsamiając się ze wszystkimi pokrzywdzonymi dziećmi na całym świecie, które muszą wstawać tak wcześnie i robić to wszystko, na co nie mają ochoty (czyt. mycie zębów, ścielenie łózka i rozładowywanie zmywarki, którą ktoś włączył późnym wieczorem).

Najstarsze córki w tym czasie są już dawno w pociągu, który zawozi je do metropolii, gdzie mieści się ich liceum. Ogarniają się same, popędzając czasem tatę, by się nie spóźnić. Efekt jest taki, że w ostatnich minutach przed wyjściem do szkoły mamy w domu poziom nerwowości „level master”.

Na kolizyjnym kursie

Później pędzę na złamanie karku, przekraczam prędkość lub rozbijam auto (dwie kolizje w ostatnim miesiącu). A wszystko to okraszone moim monologiem w stylu: Ogarnijcie się! Liczę na Waszą pomoc! Czy komuś rano wpadło do głowy zdanie „W czym mogę ci pomóc, mamo”? I inne takie tam, o których myślę, każdy rodzic wie. Brzydkich słów czy wulgaryzmów nie używam, żeby była jasność. Cisza w aucie, bo nikt nie śmie mi przerywać, albo po prostu biorą na przeczekanie, bo słyszeli to już w swoim szkolnym życiu nie raz.

Posłuchać dziecka

Ale dzisiaj było inaczej. Nerwowy poranek niestety był, ale dzisiaj nasze „środkowe” dziecko (ma dwie starsze siostry i dwoje młodszego rodzeństwa, więc jest biedak taki między „starszakami” a „maluchami”) nie wytrzymało i się odezwało. A mnie zamurowało. Zaczęłam to wszystko rozumieć i zamiast wypluwać z siebie kolejne żale – zaczęłam słuchać, co ma do powiedzenia. I muszę przyznać mu rację w wielu kwestiach.

Dotąd czasem przyznawałam mu w myślach rację, ale nigdy się do tego przed nim nie przyznałam. A teraz, kiedy powiedziałam, że go rozumiem i zgadzam się z nim i z tym, co obserwuje w naszej rodzinie i w domu, to nie krył swojego zdziwienia. Zapytałam go: Co proponujesz, żeby poprawić atmosferę poranków? Czy jesteśmy w stanie coś z tym zrobić jako rodzina? Dotarło bowiem do mnie, że często słuchałam go, ale i tak robiłam swoje. Ot, żeby nie czuł się lekceważony. Ale de facto go lekceważyłam. Mówił coś, bo chciał, by coś to we mnie zmieniło. A ja i tak wiedziałam lepiej, robiłam swoje i jeszcze miałam poczucie, że przecież go wysłuchałam więc o co mu chodzi? Dawałam mu do zrozumienia, że jego opinia mnie nie interesuje.

Zmieniajmy to co rozsądne i możliwe

Mając w pamięci słowa Korczaka, że wychowujemy dorosłych a nie dzieci, pomyślałam, jak rzadko rodzice (w tym również my) słuchają swoich dzieci tak naprawdę z chęcią zrozumienia ich, przyznania się czasem do swoich błędów i spróbowania wniesienia w życie rodzinne zmian proponowanych przez dzieci.
Oczywiście wszystko w ramach rozsądku i możliwości. Nie można bezmyślnie wprowadzać zmian, które dziecko proponuje a które rozbiłyby kompletnie życie rodziny, ale jeśli widzimy, że dorastające dziecko ma jakiś dobry pomysł na zmiany, które sprawiłyby, że nasza rodzina będzie jeszcze lepiej funkcjonowała, to dlaczego by tego nie wprowadzić, nie przyznać mu racji i nie dać mu jasno do zrozumienia: jesteś częścią tej rodziny, ważną częścią i twoje zdanie i opinia są ważne, to ja byłem/łam w błędzie? Masz rację – zmieńmy to, o czym mówisz.

Chodzi o najwyższą stawkę

To trudne zadanie wejść w czyjeś buty, zacząć myśleć jak ktoś inny. Ale jeśli chodzi o naszą rodzinę, nasze dzieci – powinniśmy czasem spojrzeć na nie z ich perspektywy. Zobaczyć, co je gryzie, co je cieszy i spróbować tak naprawdę wsłuchać się w to wszystko. Przecież to najważniejsze osoby w naszym życiu. Stawka jest najwyższa – szczęście rodziny. I jak mawia mój mąż: ODWAGI! Będzie trudno, ale czyż nagroda nie jest tego warta?

Wszystkie artykuły tego autora dostępne są na portalu www.polskieforumrodzicow.pl.

 dr Paulina Michalska z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System – głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Artykuły dr Pauliny Michalskiej dostępne są na portalu www.polskieforumrodzicow.pl

 

Poniższy tekst jest informacją prasową przesłana nam przez zaprzyjaźnione serwisy. Żadna z naszych redaktorek nie jest autorką poniższego tesktu i nie odpowiadamy za zamieszczone treści. Jednakże dokładamy wszelkich starań, aby przedstawione informacje były zgodne z polityką oraz tematyką naszego serwisu.

Nasze recenzje Zobacz wszystkie »

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Sprawdź nasz kolejny artykuł

Feluś i Gucio grają w literki – gra edukacyjna wspierająca naukę czytania


Czy Felusia i Gucia trzeba komuś przedstawiać? Przypuszczam, że nie, a przynajmniej nie dzieciakom w wieku mniej więcej trzy do sześciu lat i ich rodzicom.  Są to bowiem znani i bardzo lubiani bohaterowie edukacyjnych książeczek, a od niedawna również gier dla maluchów. Feluś to prawdopodobnie jeden z najpopularniejszych przedszkolaków w tym kraju, zaś Gucio to jego wierny pluszowy przyjaciel.

Do tej pory Ci dwaj kamraci zabierali nas do swojego przedszkola, gdzie spędzając czas z rówieśnikami, uczyli się (a młodzi czytelnicy razem z nimi) – dobrych manier, poznawali różne emocje oraz zawody. Później (rzec by można – wraz z wiekiem i rozwojem) przyszedł czas na nowy element edukacyjny, czyli gry wspierające naukę czytania. Za pierwszym razem Feluś i Gucio zaprosili dzieciaki do zabawy w sylaby, czyli układanie słów z dwóch lub trzech sylab.

Tym razem natomiast bohaterowie poszli o krok dalej i proponują przedszkolakom tworzenie słów z poszczególnych liter.  Zabawa jest o tyle ciekawa, że stanowi krzyżówkę. Dzieciaki muszą więc odgadywać hasła przedstawione na kartonowych kafelkach i zapisywać je z pomocą tekturowych płytek z literami na specjalnej planszy.

Gra ma dwa warianty – łatwiejszy i trudniejszy. Celem pierwszego jest utrwalenie znajomości liter oraz nauka zapisu poszczególnych wyrazów. Zadanie jest o tyle proste, że wybierając kartonik z rysunkiem (hasłem), rodzic wykłada przed dzieckiem wszystkie litery potrzebne do ułożenia hasła. Dziecko ma jedynie ustawić je w odpowiedniej kolejności. W trakcie zabawy i robienia postępów można oczywiście zwiększać poziom trudności i dokładać dziecku kilka liter, tak by musiało wybrać tylko te, które są potrzebne do napisania danego słowa.

W drugim wariancie wybieramy jedną z czternastu  przedstawionych w instrukcji krzyżówek. Układamy na planszy płytki z obrazkami zgodnie ze schematem, a literki wrzucamy do woreczka dołączonego do zestawu. Następnie dzieci losują po sześć kartoników z literkami, układają je przed sobą, po czym próbują ułożyć hasła – ta część zabawy przypomina popularne scrabble. Z tym że tutaj nie wymyślamy słów, a odgadujemy hasła i zapisujemy je w krzyżówce.

Zabawa przy tym jest świetna! Moje dzieciaki uwielbiają tę grę. Pola, która nie skończyła jeszcze sześciu lat (a taki jest sugerowany wiek przez autorów) radzi sobie bardzo dobrze z odczytywaniem liter i zapisywaniem wyrazów.  Oczywiście zdarzają jej się pomyłki, czasem nie wie, jak nazwać daną literkę i zdecydowanie największy problem ma z głoskami: sz, cz, rz, ch. Ale ogólnie jestem pod wrażeniem, jak idzie jej tworzenie słów i jakie robi postępy! A ponieważ świetnie się przy tym bawi i strasznie raduje, gdy uda jej się poprawnie zapisać hasło, ta nauka jest naprawdę przyjemna i bezbolesna.

Na dowód tego zdradzę Wam, że niemalże za każdym razem, gdy mówię, że kończymy już grę, słyszę z jej ust jęk zawodu i pytania, czy później (lub jutro) znowu zagramy? To chyba najlepsza rekomendacja ?

Cieszę się ogromnie, że do owej zabawy chętnie włącza się również mój młodszy syn, który ma zaledwie trzy lata (trzy i pół dokładnie ?). Bacznie przypatruje się i przysłuchuje temu, jak nazywamy z Polą poszczególne litery, dzięki czemu siłą rzeczy poznaje je i utrwala. Garnie się też do samodzielnego układania wyrazów, ale to wiadomo – jeszcze jest dla niego ciut za trudne. 

Dodatkowym atutem tej zabawy jest to, że sami możemy wymyślać i tworzyć własne hasła, chociażby imiona domowników – zawsze to jakieś urozmaicenie, które sprawia, że nie można szybko się nią znudzić. Poza tym gra jest bardzo ładnie wydana, opakowanie, płytki oraz plansza z krzyżówką są solidnie wykonane – z grubej tektury. Obrazki zdobiące płytki z hasłami są nie tylko ładne, ale też charakterystyczne dla całej tej serii, bo ich autorką jest niezmiennie Marianna Schoett.

Feluś i Gucio dumnie dołączyli do naszej małej kolekcji tej serii, sprawiając,  że polubiliśmy ich jeszcze bardziej! Mocno liczymy więc na pojawienie się kolejnych książek lub gier z tymi uroczymi bohaterami.

Grę „Feluś i Gucio grają w literki” szczerze polecam wszystkim dzieciakom w wieku przedszkolnym, zarówno tym, które znają już literki i zaczynają naukę czytania oraz pisania, jak i tym, które dopiero zaczną ten element edukacji. Myślę, że Stasiu jest doskonałym przykładem na to, że do owej zabawy można włączyć młodsze dzieci, niż sugeruje wiek podany na opakowaniu.  

 

Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia za przekazanie recenzenckiego egzemplarza gry.

Nasze recenzje Zobacz wszystkie »

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close