W ramach cotygodniowego, weekendowego relaksu domowego (poza rodzinnym) wraz z mężem włączyliśmy sobie kabaret. Taki nasz ulubiony. Są skecze, do których możemy wracać bez końca i zawsze będą nas śmieszyć. Jak ten, który jest idealnym obrazem dla mojego dzisiejszego artykułu. Nosi tytuł „Anka” (proszę wszystkie panie o tym imieniu, by nie odbierały osobiście tego, co będzie o rzeczonej Ance za chwilę – wiadomo imię akurat takie często spotykane).
Tryb Anki
Anka oprócz tego, że jest kobietą zapracowaną, to jeszcze bez przerwy o tym mówi, a właściwie narzeka: „Anka to, Anka tamto, Anka upiecze ciasto, Anka nie upiecze ciasta. Wszystko tylko Anka!” W czasie tego monologu mąż tytułowej bohaterki nic nie mówi. Właściwie boi się odezwać. Publiczność płacze ze śmiechu. Mój mąż również, ale patrząc na niego – widzę, że jest to śmiech wynikający z osobistego doświadczenia (czyt. on ma tak w domu).
Biję się w pierś i przyznaję – często jestem taką Anką. Zamiast zrobić coś w domu, przemilczeć nawet, że robię coś, co czeka od kilku dni na zlitowanie się reszty domowników, to ja, robiąc to włączam „tryb Anki”. Mówię do siebie, ale tak, żeby inni słyszeli. Oczywiście z wyrzutami.
Dostrzec męża
Tak. Przyznaję się. Bywam wredna. Czemu tak jest? Czy ja nie dostrzegam, ile w domu robi mój mąż? Czy nie widzę, że bez niego niektóre sprawy w domu po prostu nie byłyby załatwione? Że nie muszę, jak kabaretowa Anka, wszystkiego robić sama? A mąż nie jest tylko od tego, by przynosił pieniądze i wynosił śmieci?
Dostrzegam. Oczywiście, że dostrzegam, ale takie sytuacje z włączonym „trybem Anki” na chwilę mi to zakrywają. Wtedy, oczywiście, myślę, że nikt nie robi w tej rodzinie tyle, co ja.
Zazwyczaj uzmysławiam sobie, jak wiele rzeczy w naszym domu organizuje mąż, co należy do jego obowiązków i o czym de facto ja nawet myśleć nie muszę, gdy zwyczajnie wyjeżdża dokądś na dłużej.
Nie daj Boże, żeby w tym czasie wypadał przegląd auta, albo przyjazd ekipy do zamontowania na przykład bramy, albo jakiegoś innego bruku czy fotowoltaiki. To on jest w domu od takich spraw. Ubezpieczenia domu, samochodu, przeglądy aut, instalacji, komina, skarbówka, ZUS, 500+, zamówienie usług asenizacyjnych, porządki w garażu, koszenie trawy, kopanie grządek, malowanie…
Granice małżeńskiej wyobraźni
Mogłabym tak wymieniać dalej i na pewno jeszcze wiele rzeczy by się znalazło. A teraz wyobrażam sobie, że muszę to robić sama. I to nie tylko pod jego nieobecność, ale ZAWSZE. Dla mnie – niewyobrażalne. Pewnie, gdybym się znalazła w takiej sytuacji, to musiałabym dać radę. Ale w sytuacji, gdy mam męża i on za to wszystko odpowiada, to nie wyobrażam sobie, że poza licznymi obowiązkami domowymi, miałyby mi dojść jeszcze i takie.
Nie wyobrażam sobie też, żebyśmy dzielili się obowiązkami po równo. W tym roku mąż kopał grządki, to w przyszłym wypada na mnie. Albo ja dziś gotowałam obiad, to jutro mąż ma się wykazać. Dzielimy się obowiązkami tak, by każdy robił to, w czym czuje się pewnie i dobrze i do czego ma predyspozycje. Są rodziny, w których ojcowie gotują obiady, bo robią to lepiej i smaczniej, ale nie znam rodziny, w której żona kopie grządki na wiosnę a mąż w tym czasie wiesza pranie.
Zasada uzupełniania
Powszechne są natomiast sytuacje, w której żona na przykład jest w szpitalu (dajmy na to po porodzie) a mąż w tym czasie, mówiąc kolokwialnie, ogarnia dom i pozostałe dzieci. I to jest do zrobienia i dzieci przeżywają i są nawet zadbane i najedzone. To są te sytuacje, w których wyrozumiały, wspierający mąż mówi do swojej żony „Daj, ać ja pobruszę a ty poczywaj”. To jest normalne. Gdy jedno z nas niedomaga, jest zmęczone lub po prostu nie może się w danej chwili czymś zająć, z pomocą przychodzi współmałżonek. Uzupełniamy się, wspieramy, jak trzeba to i zastępujemy.
Kim byśmy byli, gdybyśmy nie potrafili pomagać sobie wzajemnie, wspierać się, uzupełniać i doceniać, dostrzegać zmęczenie i wyręczać się nawzajem. Również te obowiązki, które na co dzień wypełnia nasz mąż czy żona są przecież dla nas pomocą. Bo gdyby on/ona ich nie zrobili – musielibyśmy zrobić je my. To oni (żony/mężowie) robiąc to, zdejmują z naszej głowy te wszystkie sprawy tak, że my nie musimy o nich myśleć.
Jak dobrze, że sobie to wszystko przypomniałam. I wam też polecam. No i koniecznie obejrzyjcie „Ankę” – pomaga i daje do myślenia.
Wszystkie artykuły tego autora dostępne są na portalu www.polskieforumrodzicow.pl.
dr Paulina Michalska z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System – głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
Artykuły dr Pauliny Michalskiej dostępne są na portalu PolskieForumRodzicow.pl
Poniższy tekst jest informacją prasową przesłana nam przez zaprzyjaźnione serwisy. Żadna z naszych redaktorek nie jest autorką poniższego tesktu i nie odpowiadamy za zamieszczone treści. Jednakże dokładamy wszelkich starań, aby przedstawione informacje były zgodne z polityką oraz tematyką naszego serwisu.